ICO w namiocie

Świetnie, że projekt I, Culture Orchestra organizowany przez Instytut Adama Mickiewicza, rodem jeszcze z epoki, kiedy nasz głos coś znaczył w Europie, wciąż działa. Niestety w Warszawie nie było o tej porze dobrego miejsca na koncert, więc odbył się w namiocie Ogrodów Muzycznych na dziedzińcu Zamku Królewskiego.

Namiocie, który już uzyskał szczególną sławę. W tym roku jest większy niż w poprzednich latach – mieści się w nim ok. 1000 osób i zajmuje tyle miejsca na dziedzińcu, że nie znalazło się już na tradycyjne stoiska z kawą i przegryzkami (mnie najbardziej brakuje lodów…). Ponadto Ogrody w tym roku nie są prawdziwymi ogrodami, jak to dotąd bywało, kiedy to można było podziwiać roślinność i kwiaty na zewnątrz namiotu i trochę w środku. W pewnym momencie wyszło szydło z worka, dlaczego tak się stało: po prostu ten właśnie namiot został wybrany na tzw. zgromadzenie narodowe (które de facto było zgromadzeniem PiS). Wszyscy się dziwowali, czemu to kosztowało prawie milion złotych. Po tym wieczorze mam podejrzenie, że te pieniądze wydano, oprócz wynajmu, na porządną klimatyzację. Bo ta, na którą stać Ogrody Muzyczne, jest zwłaszcza w taki dzień zupełnie niewystarczająca…

Lepiej jest siedzącym po bokach, bo tam jeszcze czuje się trochę nawiewu. Natomiast pośrodku – tak ja usiadłam, żeby jakoś słyszeć – jest najgorzej, prawie sauna. I to jeszcze nic: najbardziej męczyły się biedaki w orkiestrze, których twarze można było oglądać  z bliska na ekranie: pot po nich po prostu spływał, a najgorzej miał pod tym względem solista Nemanja Radulović, który na czarny podkoszulek włożył marynarkę od smokingu i skórzane (?) spodnie. Drugim minusem tego koncertu były warunki akustyczne: namiot plus nagłośnienie, w którym dźwięki wychodzą nienaturalne, a zależnie od tego, gdzie są ustawione mikrofony, niektóre instrumenty nagle wychodzą na pierwszy plan, choć w normalnych warunkach na nim nie są (np. guiro i tuby w Święcie wiosny). W sumie więc brawo za wytrwałość.

Podobno do orkiestry za każdym razem zgłaszają się coraz lepsi młodzi muzycy. W tym roku do reprezentacji krajów Partnerstwa Wschodniego dołączyło jeszcze parę osób z Węgier. Koncerty mają w bardzo atrakcyjnych miejscach: w Montpellier na festiwalu radiowym, w Concertgebouw i jeszcze w sali Tivoli w Kopenhadze, a dodatkowo jeszcze w październiku w brukselskim Bozar i w hamburskiej Elbphilharmonie.

Powrócił do nich Kirill Karabits, który przez te parę lat, odkąd widziałam go ostatni raz (kiedy dyrygował tą samą orkiestrą na kijowskim Majdanie Niepodległości), trochę się uspokoił. Dalej jest energiczny, ale już nie bierze tak szalonych temp. Zresztą Adagio z baletu Spartakus Chaczaturiana to utwór spokojny, a i w Koncercie skrzypcowym Czajkowskiego mniej rozlewna, za to figlarna jest dopiero część finałowa. No, a Święto wiosny – wiadomo, wszystko musi być wygrane w swoim czasie.

Radulović jest nie tylko dekoracyjny (co się najbardziej rzuca w oczy – ta chmara czarnych włosów, zwykle rozpuszczonych, ale do grania spinanych wysoko w koński ogon), ale też jest naprawdę dobrym skrzypkiem, choć może czasami jego interpretacja wydaje się zbyt ekscentryczna, a w grze piano dźwięk stał się nieproporcjonalny do głośno brzmiącej orkiestry. Serbski muzyk występował już kiedyś w Polsce, ale jeszcze w poprzedniej dekadzie. Teraz towarzysząc orkiestrze będzie grał nie tylko Czajkowskiego, ale też II Koncert Prokofiewa.