NOSPR zagrał w Elphi
To była inauguracja cyklu koncertów związanych z niepodległością Polski. Polscy wykonawcy, polski w całości program. Cała seria zorganizowana przy współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza.
Niemiecki był tylko dyrygent, Alexander Liebreich, oczywiście dlatego, że jest szefem muzycznym NOSPR.
Program ułożył się w bardzo urozmaiconą panoramę muzyki polskiej ostatnich 130 lat, tyle bowiem ma Koncert fortepianowy Paderewskiego. A obok awangarda już „klasyczniejąca” – Przebudzenie Jakuba Krzysztofa Pendereckiego z 1974 r., awangarda „przedwczesna” – Kołysanka Andrzeja Panufnika z 1947 r., wreszcie neoklasycyzm doprowadzony do perfekcji – Koncert na orkiestrę Lutosławskiego.
Jako solista wystąpił Szymon Nehring. Miał pomysły nieco zaskakujące, np. na ożywienie finału koncertu, z którego zrobili razem z orkiestrą coś na kształt dzikiego hopaka, dodając mu energii i wychodząc z ramek „patriotycznego utworu do odegrania”. To może raziłoby niektórych, ale mnie pozytywnie rozbawiło, a publiczność bardzo dobrze to przyjęła. Dość sztywniactwa! Do kompletu na bis już trochę bardziej „uczesany”, ale energiczny Krakowiak fantastyczny. (Orkiestrę też bardzo długo na koniec oklaskiwano i choć zmęczeni muzycy – musieli wstać o piątej rano, bo poprzedniego dnia mieli koncert w Kopenhadze – chcieli już iść do domu, to musieli zabisować – była to, dla odmiany reperturowej, Pieśń Solvejgi).
Trzeba powiedzieć, że sala hamburskiej Elbphilharmonie kryje w sobie różne niespodzianki. I to nie tylko o to chodziło; są też i takie, które zaskakują na niekorzyść. Mnie np. przydarzyło się, że siedząc w ostatnim rzędzie parteru, w zagłębieniu ściany (to jest typowa winnica, tarasy podobne trochę do berlińskich), w niektórych momentach miałam wrażenie, że część instrumentów – rogi, potem harfy w utworze Panufnika – została umieszczona na którymś z balkonów po lewej. Ale już mój sąsiad nie odnosił takiego wrażenia. Znajomy, który siedział na pierwszym balkonie, twierdził, że nie słyszał zupełnie wiolonczel, a fortepian też jakoś słabo, także Przebudzenie Jakuba zabrzmiało mu trochę zbyt blado w tym miejscu. Ja akurat ten utwór odebrałam bardzo dobrze, za to w Lutosławskim trochę byłam momentami zdziwiona, że słyszę różne rzeczy, których wcześniej nie słyszałam, a nie słyszę takich, do których jestem przyzwyczajona. I to wcale nie była kwestia wykonania, tylko akustyki.
Tak więc dzieła pana Toyoty są nierówne – przedwczoraj NOSPR grał w sali radiowej w Kopenhadze, której akustykę również on projektował; podobno jest dużo gorsza i była już poprawiana. Elphi, mimo tych niespodzianek, nie jest taka zła, ale jak na razie sala katowicka należy z tych najlepszych, choć i ona ma dziury akustyczne – widać ideałów nie ma.
Komentarze
Za 866 mln. euro to powinna być „żyleta”. I to najpiękniejsza na świecie 🙂
Ciekawe, jaka będzie będzie akustyka za 160 mln. zł. (podobno). Rzecz jest chyba nadal aktualna…
http://www.architekturaibiznes.com.pl/start.php?opt=sites&item_id=2911
Więcej informacji pewnie bliżej wyborów. Ale może ktoś coś…
To, że nie słychać fortepianu niekoniecznie musi być winą akustyki sali… 🙄
Nie musi, Gostku, ale jeżeli w jednym miejscu słychać, a w innym nie, to raczej oczywiste.
mhm…. 🙂
Ádám Fischer wtracil sie, mocno, do polityki:
https://www.theguardian.com/commentisfree/2018/sep/11/populism-eu-hungary-orchestras-conductor
Pewnie go tez z kraju wyszczuja jak Schiffa…
Zwracam uwagę wszystkich na komentarz Gatsbyego pod poprzednim wpisem dotyczący mnogości konkursów w tym samym czasie (i do tego dochodzi Warszawska Jesień).
Domyślam się, że zarówno Warszawa, jak i Katowice chciały zrobić konkurs w tym roku, ze względu na rocznicę i, być może, możliwość uzyskania większych dotacji. Wielka szkoda, że nie udało się ustalić różnych miesięcy np. wrzesień/październik. Rozumiem, że październik jest problematyczny, bo wówczas ogranicza się przychody z koncertów sezonowych. Nakładają się zatem konkursy HIP-Chopek i Szymanowski oraz duże festiwale tj. Vratislavia i Warszawska Jesień. I w ten sposób każde z tych wydarzeń staje się tylko lokalne, szkoda.
Być może w kolejnych edycjach będzie można przesunąć terminy.
No i Sacrum Profanum też się nakłada…
http://wyborcza.pl/7,113768,23905267,sacrum-profanum-2018-arcyciekawa-i-bardzo-kobieca-edycja-festiwalu.html
Myślę, że festiwale to jednak osobna sprawa. W końcu w takim Niu Jorku też nie da się ogarnąć wszystkiego. Chodzi mi głównie o pianistów, którzy nie mogą przecież brać udziału w 2 konkursach jednocześnie (ani w krótkim odst. czasu), choćby ze wzgl. na ich różny charakter. Ponadto, takie rozdwojenie raczej nie buduje prestiżu obu konkursów. A wchodzi tu w grę również aspekt promocyjny (zwł. Szymanowski miał być ponoć promowany). Jeśli ktoś sądzi, że w zagranicznych publikatorach zmieszczą się obok siebie 2 relacje z 2 osobnych konkursów odbywających się w Polsce jednocześnie (bez robienia mętliku), to prawdopodobnie się myli…
…i na to wszystko Szalone Dni w ostatni weekend września.
Klęska urodzaju, panie dzieju.
Każdy z organizatorów tych konkursów tłumaczy się po swojemu – NIFC terminami Orkiestry XVIII Wieku, NOSPR tym, że pierwsze etapy ich konkursu odbywają się w Akademii Muzycznej, gdzie o tej porze jeszcze nie ma studentów. Mam nadzieję, że w przyszłości coś się w tej kwestii zmieni.
Wratislavia i Jesień mają z grubsza swoje stałe terminy, podobnie Szalone. Ja po wszystkich finałach katowickich wracam do Warszawy na WJ, na gali zakończenia nie muszę być. Tak jak teraz na koncert laureatów w końcu się nie wybieram, a zamiast tego idę na premierę w ramach Festiwalu Oper Barokowych – bo jeszcze i to…
Dobranocka na dziś:
https://www.youtube.com/watch?v=LI9ZBDqPByU
@Gatsby:
Gdyby przesunęli w fazie, powiedzmy Szymanowski na 2019… Ale piszą, że to element promocji 100-lecia niepodległości…
Kompletny OT, ale przeżywam to cały poranek, więc może kogoś zainteresuje. Równo dziesięć lat temu zmarł David Foster Wallace – jeden z najwybitniejszych pisarzy amerykańskich XX/XXI wieku i jeden z moich ulubionych w ostatnich latach. Nie pamiętałabym jednak o tej dacie, gdyby nie krótki artykuł na „jedynce” wyborcza.pl. To mnie natchnęło, by zajrzeć do NYT, „New Yorkera” i „New York Review of Books”, a tam ani słowa… Może jeszcze, bo jesteśmy do przodu w czasie, ale coś mi się nie wydaje. Okazuje się, że krytyka DFW jest obecnie bardzo podzielona, również pod wpływem #metoo. Był mizoginem, źródła mówią, że często traktował kobiety przedmiotowo. Jest wymieniany na jednym oddechu z Allenem i Polańskim… Atmosfera jest obecnie taka, że nawet prominentna profesorka literatury współczesnej z Yale odmawia nauczania go na zajęciach. Pytanie o twórczość w kontekście moralności pozostaje ważne również w muzyce vide Pletnev. Nie mam jednoznacznych odpowiedzi, nie dlatego to piszę, by się wymądrzać. Jednak nie wspomnienie ani słowem, o kimś, kto był tak genialny i jest chyba nadal bardzo licznie czytanym pisarzem amerykańskim za granicą, wydaje mi się smutne i zupełnie nie do pomyślenia. Mam poczucie, że każda skrajność jest zła.
Gdyby kogoś interesował DFW, to jedyny artykuł amerykański z ostatnich dni znalazłam w LA Review of Books. Bardzo ciekawy wywiad z krytyczką, właśnie na temat twórczość vs moralność i… najczęściej czytany:
https://lareviewofbooks.org/article/david-foster-wallace-in-the-metoo-era-a-conversation-with-clare-hayes-brady/#!
@Frajde
Szacunek. Podnosić temat moralności seksualnej na blogu dt. branży muzycznej – BARDZO odważne 😉
Ale serio, gdzie tam pisarzowi do dyrygenta, a może i dyrygentki. Raczej nasuwają się skojarzenia z innymi hierarchicznymi instytucjami…
https://www.spectator.co.uk/2018/01/the-sex-lives-of-conductors/
Proceder należy oczywiście zwalczać, ale powiedzmy sobie szczerze, gdyby wartość dzieła wiązać z kondycją moralną artysty (Index?), to iluż by się ostało? Ot, ciemna strona tzw. silnych osobowości. Często nie szanują innych ludzi. Ale też interesujące przeżycia przekładają się na interesującą sztukę. My tacy porządniccy (przyjmijmy), a inni brukają się w naszym (i swoim, rzecz jasna) interesie. Dopiero kiedy kulisy powstania dzieła (jak robienia polityki) wyjdą na jaw, to o niczym nie wiedzieliśmy, nawet się nie domyślaliśmy. A jeśli troszkę, to były przecież tylko plotki, bez wyroku sądowego. Zresztą ludzie na pewnym poziomie do alkowy nikomu nie zaglądają. Jako odbiorcy jesteśmy zupełnie czyści?…
Co do Polańskiego, to akurat on jest mężczyzną subtelnym. Takie były czasy, w Hollywood (o czym hipokryci teraz starają się zapomnieć). Myślę, że najważniejsze jest w tym wszystkim zdanie osoby poszkodowanej. Była w stanie mu wybaczyć…
@ Gatsby
Zgadzamy się. Nie dowiedziałam się o życiu i charakterze mojego pisarza dzisiaj. Mi nie tyle chodziło o podnoszenie tematu moralności, ale raczej o pokazanie, jak daleko sięga już, w wielu odcieniach, skrajny konserwatyzm Amerykanów. Nie spodziewałabym się, że o DWF napiszą dziś w gazetach w środkowych Stanach, czyli tam, gdzie się wychował i tworzył, ale w Nowym Jorku jakiejś, choć notki, bym się spodziewała. Jest w gazetach europejskich El Pais, La Stampa, Die Zeit…
A porównanie z Polańskim uważam w ogóle za niestosowne, choć może nie napisałam tego dość wyraźnie. DWF nie ma na swoim koncie relacji z nastolatkami, ale klimat w Stanach jest już taki, że traktuje się go na równi. Samego Polańskiego również bynajmniej nie miałam zamiaru rozliczać z przeszłości, bo jak Pan pisze daleka to przeszłość i dawno zabliźniona. Są jednak tacy, którzy uparcie nie chcą widzieć niuansów. Gdy postrzega się rzeczywistość jako czarno-białą, to żyje się prościej. Nie trzeba się zastanawiać i brać odpowiedzialności za siebie, tylko mierzy się od linijki, dotąd dobre, a odtąd złe. Tylko, że rzadko rzeczywistość jest tak skrajna.
A co do samego #metoo jestem raczej sceptycznie nastawiona, zwłaszcza, gdy dotyczy zawodów potencjalnie narażonych na nadużycia (choć nie mam tu na myśli karier muzycznych) Nikt nikogo nie zmusza do uczestnictwa w nich. A muzyka hmm. Też chyba nie jest dobrze, Podejrzewałabym, że zaczyna się już w szkołach wyższych. Układy między profesorami, być może brak możliwości zmiany nauczyciela. Nie wiem tego, bo nie znam nikogo z wyższych szkół muzycznych. ale w tak elitarnych zawodach, ambicja musi grać wielką rolę. Innej drogi chyba jednak nie ma.
@Frajde
„Podejrzewałabym, że zaczyna się już w szkołach wyższych. Układy między profesorami, być może brak możliwości zmiany nauczyciela.”
————————-
Nie szukając daleko…
http://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,23611832,baletowa-szkola-przemocy-pan-profesor-byl-cholerykiem.html
http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,23658527,debil-obrzydliwa-skarzypytka-wykladowca-akademii-teatralnej.html
Żeby nie było, takich przypadków jest na polskich uczelniach wiele. Akurat przypomniały mi się te artystyczne…Pytanie, czy przekraczanie granic w sztuce nie prowadzi zbyt często do znieczulicy, a nawet samousprawiedliwienia, także w wymiarze ogólnoludzkim…
Inna sprawa, czy prawdziwym artystą można stać się nie doznając bólu, może cierpienia. Abstrahując od przypadków jednoznacznie podpadających pod kodek karny. Rosyjski balet uchodzi za najlepszy na świecie, a różne rzeczy słyszy się o tamtejszych metodach „treningowych”…
I na pozytywniejszą nutę…
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,23856905,mierzono-mi-nawet-nadgarstki-jest-jedyna-polka-w-elitarnej.html
Tak, no widzę, że dobrze nie jest…
Piękne zdjęcia w tym tekście o baletnicy. Do baletu jakoś nie mam przekonania, wydaje mi się sztuczny bardzo, zatem się nie wypowiem. Może to wynika jednak z braku obeznania z tą dziedziną sztuki. Wydaje mi się faktycznie podatna na nadużycia.
Po dalszym zastanowieniu, myślę, że nie można zestawiać Wyższych Szkół Muzycznych ze Szkołami Baletowymi. Myślę, ze zarówno pedagodzy, jak i studenci w tych szkołach, to zupełnie inne typy umysłowe i być może też charakterologiczne. Nauka muzyki – gry i kompozycji, to nauka dziedziny abstrakcyjnej, wymagająca nie tylko sprawnych paluszków (jak to kiedyś ktoś tu określił), ale również konkretnych umiejętności poznawczych, charakterystycznych raczej dla nauk przyrodniczych (ścisłych) oraz wielkiej wrażliwości. Tylko takie połączenie daje możliwość uzyskania pełnej interpretacji utworu muzycznego.
Naukę baletu sytuowałabym raczej po stronie estetyki muzyki, czyli emocjonalnej percepcji. Niezbędne jest oczywiście sprawne ciało, które potrafi oddać to, co usłyszy, ale już nie tak dokładne rozumienie konstrukcji utworów. Jest to zatem dziedzina mniej intelektualna a bardziej emocjonalna. Ponadto, tam gdzie operuje się ciałem jako narzędziem (a nie zewnętrznym instrumentem), powstaje dalsze pole do nadużyć.
Tak sobie, dość powierzchownie, bo dziś jednak zajmuje mnie HIP-Chopek, myśle:-)