Zielona wyspa Alcyny
Bardzo warto pójść na Alcinę Haendla w ramach Festiwalu Oper Barokowych. W wersji koncertowej w poniedziałek w Studiu im. Lutosławskiego, ale jeśli ktoś wybierze się na sobotni spektakl do Małej Warszawy, to zyska jeszcze pyszną stronę wizualną.
Wiadomo, jest to piękna muzyka, same przeboje, i może wystarczyć za cały wieczór. Ale tym razem po pierwsze reżyser jest tancerzem (Jacek Tyski), więc ruch sceniczny jest bardzo dynamiczny. Po drugie, również tancerka, Marta Fiedler, zaprojektowała efektowne kostiumy, z motywami przypominającymi pawie (mieniące się kolory, czuby na głowach; tylko Morgana ma ostrą różową sukienusię a la Miss Piggy). Po trzecie, przede wszystkim: jako dekoracje służą wspaniałe multimedialne projekcje świetlne – mapping ukazujący egzotyczne ogrody, antyczne rzeźby i arkady, barokowe ornamenty. To twórczość wideoartysty Sylwestra Łuczaka, człowieka tak skromnego, że nawet nie wyszedł na oklaski. A ponoć zanosi się na jego współpracę z La Scalą. Nie dziwię się.
Rola Alciny była od dawna marzeniem Olgi Pasiecznik. Śpiewała w tej operze nawet w Palais Garnier, już z dekadę temu, ale wykonywała rolę Morgany, a wolałaby rolę tytułową. A że osoby związane ze Stowarzyszeniem Dramma per Musica realizują swoje marzenia, to tak jak Annie Radziejewskiej udało się zaśpiewać wymarzoną Agrippinę, tak Pasiecznik wreszcie się udało. I to jak! Jak zawsze, wybitnemu śpiewowi towarzyszyło wyraziste aktorstwo, wszystkie emocje, od czułości poprzez rozpacz po wściekłość.
Aktorsko też niesamowita była Radziejewska, która wcieliła się w blond przystojniaka z małą bródką – Ruggiera. Poruszała się jak młody mężczyzna, nawet śpiew był momentami jakby wystylizowany na kontratenorowy. Tylko z początku brzmiało to nieco ostro, ale prawie wszyscy mieli ciężki rozruch – sala jest dość sucha (za to ma dobrą akustykę – cóż to wreszcie za odpoczynek dla ucha). Trochę wyszło zabawnie, bo ukochaną Ruggiera, Bradamante, grała Joanna Krasuska-Motulewicz, ta sama, która w zeszłym roku tak świetnie ukazała się w Farnace, a jest ona niemal wyższa o głowę od Radziejewskiej, która też przecież nie ułomek. No ale cóż, miłość nie wybiera… Obsadę uzupełniali Olga Siemieńczuk jako Morgana (głos trochę zbyt ostry), bardzo męski Melisso (Artur Janda), trochę płaczliwy Oronte (Karol Kozłowski) oraz w małej, ale smacznie zaśpiewanej roli Oberto – Joanna Lalek.
Towarzyszył im Royal Baroque Ensemble i Collegium Musicum z UW, prowadzone świetnie od klawesynu przez Liliannę Stawarz. Tempa były w sam raz, forma znakomicie zbudowana. Trzy godziny równo (z dwiema przerwami) zleciały, ani się kto obejrzał. Szkoda tylko, że sala nie była pełna, a i z tych, co przyszli, część nie wytrwała do końca.
Komentarze
Pani Kierowniczko, smartfonik chyba zaingerował w wersję nazwiska reżysera?
@Dorota Szwarcman , chodzą słuchy , że Piotr Anderszewski nagrywa Szymanowskiego. Czy to prawda czy fałsz ?
@ zos
Ajjj… faktycznie, przepraszam, zwłaszcza p. Tyskiego 🙂 Poprawiam dopiero teraz, bo jechałam do Katowic. Dzięki za czujność!
Nic dodać nic ująć! Z resztą na przerwie z Drogą Panią Kierowniczką wymieniliśmy spójne inwspólne wrażenia zawarte w powyższej recenzji. Warto zobaczyć i posłuchać!!! Alcina rzadko u nas gości. A szkoda.
Jakby to ująć…. Publiczność wyszła bo nie dzierżyła tej spektakularnej klęski.
Trudno w zasadzie pisać, co było gorsze: czy śpiew (tu palmę pierwszeństwa, co zresztą było do przewidzenia, zdobył bezgranicznie w sobie zakochany p. Kozłowski, ale i reszta dzielnie mu sekundowała – w tym niestety p. Pasiecznik (chyba za długo czekała na tę rolę…), czy raczej nierówna Radziejewska), czy kompletnie idiotyczna reżyseria (której niech symbolem będzie zrobienie z Morgany głupiego podlotka – trochę na zasadzie, jak się kobieta w mężczyźnie zakocha, to przecięż temat na burleskę, albo scena gdy tancerze zakładają maski zwierząt, PO TYM jak wyspę odczarowano), czy wideoprojekcje bez ładu i składu, czy też ruch sceniczny z tańcami, które co prawda nierówne, ale za to fantastycznie zagłuszające śpiewaków, czy wreszcie tempo i muzykalność orkiestry (a to dziwo wielkie, bo z Farnace przecież tak sobie poradzili).
no jedno co nie zawiodło to część publiczności. Po każdej najgorzej nawet zaśpiewanej arii brawa, a na koniec gromka standing ovation. Jak u cioci na imieninach.