Buffo księcia
Ciekawy pomysł na patriotyczną rocznicę miała Opera Śląska – pokazać dzieło nieznane autora zarazem związanego z Polską i z Europą. Choć prawdę mówiąc z Europą bardziej – nie wiadomo nawet, czy umiał mówić po polsku.
Józef Michał Ksawery Poniatowski, książę Monterotondo, miał matkę Włoszkę i ojca Polaka, bratanka ostatniego króla Polski. Był politykiem, dyplomatą i muzykiem – tenorem i kompozytorem. W każdym miejscu, gdzie działał – najpierw we Florencji, później w Paryżu, wreszcie w Londynie, gdzie udał się na emigrację z Napoleonem III (z którego dworem był związany) po jego abdykacji i gdzie zmarł – wszędzie doprowadzał do wystawienia swoich oper pisanych w belcantowym stylu. Był w tej dziedzinie trochę spóźniony, naśladował starszych kolegów – Rossiniego, Donizettiego, Belliniego, wreszcie podczas pobytu w Paryżu – Meyerbeera. Napisał w sumie dziewięć oper włoskich i trzy francuskie. Z włoskich większość z nich to opery seria z wyjątkiem właśnie wystawionego w Bytomiu Don Desiderio, który jest operą komiczną.
Badaczem tej twórczości, któremu z grubsza od dekady zawdzięczamy jego odkrycie na nowo, jest prof. Ryszard Daniel Golianek. Dziś miał swój wielki dzień – dotąd fragmenty lub całe dzieła (nie wszystkie zresztą są zachowane) były wykonywane koncertowo, tym razem po raz pierwszy od premiery lwowskiej w 1878 r. (Don Desiderio był zresztą jedyną operą Poniatowskiego wystawioną w polskim teatrze, już po śmierci kompozytora) odbyło się wykonanie sceniczne. Tyle że wówczas grano to dzieło w polskim tłumaczeniu, więc można powiedzieć, że właśnie odbyła się polska prapremiera sceniczna oryginalnej wersji.
Czy było warto? Na pewno. Jeśli wciąż słuchamy z przyjemnością, Rossiniego czy Donizettiego, to czemu od czasu do czasu nie posłuchać również Poniatowskiego. Stylistyka prawie ta sama (rossiniowska w ansamblach, donizettiowska w duetach czy ariach), dzieło melodyjne, humor nieco czarny – libretto to komedia omyłek, której motorem jest tytułowy Don Desiderio, straszliwy pechowiec: chce jak najlepiej, a robi wszystko jak najgorzej, powoduje wypadki, przynosi żałobną wiadomość, która okazuje się fałszywa – same kłopoty z nim. Chyba po raz pierwszy się zdarzyło, że Stanisław Kuflyuk zaśpiewał taką rolę – nie zimnego drania, nie szlachetnego kawalera, tylko pociesznego safanduły. Zabawne, że wystylizowany jest jakby trochę na Donizettiego. Towarzyszy mu notariusz Don Curzio – w tej roli Szymon Komasa, wykazujący poza znakomitym głosem niemałą vis comica. W ogóle trzeba powiedzieć, że wszystkie, także poboczne role są nieźle ustawione aktorsko – to zasługa reżyserki Eweliny Pietrowiak. Zabawna jest też młoda para, Angiolina (nasza belcantowa gwiazda, czyli Joanna Woś) i Federico (Adam Sobierajski), ale partie wokalne mają potwornie trudne, co słychać. (Druga obsada jest podobno zupełnie inna, też ciekawa – szkoda, że jej nie zobaczę, ale muszę wracać spełnić obywatelski obowiązek.)
Strona wizualna spektaklu jest prosta, z niewielką ilością rekwizytów i głównym motywem – roślinnością egzotyczną, która najpierw jest czarna, a w samej końcówce pojawia się również biała. Podobno chodziło o to, że najpierw jest mowa o śmierci, a potem jest happy end.
Opera Śląska zamierza włączyć to dzieło do stałego repertuaru. I dobrze.
Komentarze
Jutro fajna transmisja, z Dojczlandu:
https://www.deutschlandfunkkultur.de/100-jahre-polnische-wiedererstehung-philharmonie-poznan.1091.de.html?dram:article_id=430586
O widzę, że mam bratnią duszę w słuchaniu różnych Rundfunk:-)
🙂
Człowiek latami żyje w błogiej nieświadomości, a tu się okazuje, że bywanie w TYM stołecznym przybytku wymaga jednak pewnej odwagi – i to nie tylko od muzyków czy melomaniaków, lecz także od prominentnych polityków (którzy przecież tak sobie owo miejsce upodobali…):
http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,24067462,filharmonia-narodowa-zwolniono-specjalistke-ktora-zawiadomila.html
Podrzucam ciekawostkę. (nie na temat)
Może @Gospodyni wpasuje się ona gdzieś do archiwum? Jak to amerykańskiemu jazzmanowi uśmierciło się Pendereckiego w roku 2005-tym… między innymi, oczywiście. 😉
https://www.arts.gov/NEARTS/2006v2-all-jazzed-2006-jazz-masters-awards/cool-jazz-and-cold-war
Przy okazji, jakie byłyby praktyczne wnioski z poniższego tekstu…wystarczy naprawić sufit czy ogólnie – kilof?
„Głównym miejscem koncertowym pozostaje Filharmonia Narodowa z „nierówną” akustycznie salą na 1,2 tys. miejsc mieszcząca się w ciasnym, socrealistycznym budynku.”
http://wyborcza.pl/7,113768,24072909,katowice-jak-barcelona-wroclaw-jak-real-madryt-a-potem-dlugo.html
Gdyby ktoś baaardzo chciał poznać moje zdanie, to jednak „ogólnie kilof” 🙁
No niestety, kochani, taka jest smutna prawda – wiedziałam o tym już od dawna, ale byłam proszona, żeby ani mru mru, bo wyrzucą itd. Teraz już dyrektor koleżankę wyrzucił, sprawa jest w sądzie, ona ma dobrego adwokata, więc sprawa mogła ujrzeć światło dzienne.
Przykre.
O, widzę, ze artykuł kto lepszy – mamusia czy tatuś? Ale Nospr ma chyba jednak lepszą akustykę i ogólnie chyba ładniejszy jest od NFM? 😉
Inni szatani są tam czynni…
https://www.radiowroclaw.pl/articles/view/75893/Wroclaw-Narodowe-Forum-Muzyki-do-kontroli-przez-NIK
Dobrze, ja jestem naiwna na polityce i biznesach się nie znam. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, czemu miałoby służyć ukrywanie stanu technicznego FN? Co można było zyskać na zatajeniu a stracić na ujawnieniu, z punktu widzenia zarządzających oczywiście. To mi przypomina PRL, niestety, bo tym razem na „dobrą zmianę” zwalić się chyba nie da.
NOSPR jest, również moim zdaniem, piękniejszy i lepszy akustycznie niż NFM, ale może to i dobrze, bo niech będzie magnesem do miasta, które tego potrzebuję. Do wyjazdu do Wrocławia nie trzeba nikogo zachęcać.
Frajdo, nie demonizowałbym aż tak tego PRL-u.
Za komuny za coś takiego towarzysz dyrektor zostałby jednak niechybnie wywalony na zbity pysk – i to z karnymi zarzutami.
Zgoda, że nie zawsze i nie wszędzie tak bywało; niektórzy mieli w końcu – jak się to mawiało – dobre układy na górze itp. Ale w wypadku tak szacownej i prestiżowej instytucji (z suwerenem w nazwie) nie odważono by się chyba zamieść sprawy pod dywan.
Dodajmy może: z obecnym suwerenem w nazwie 😉 (choć do Narodu odwoływano się także w konstytucji PRL).
@Frajde jak mieszkałem kiedyś przez jakiś czas w Warszawie to czasem jezdzilem do starego Nospru na koncerty więc chyba nie jest tak, że dopiero nowa sala zachęca, ale, oczywiście, skok jakościowy niesamowity. Teraz mam jednak trochę za daleko. Ale generalnie Nospr jest bardzo przytulny dzięki ciepłej kolorystyce a Forum trochę przytłacza 😉
Tak, nowy NOSPR jest przytulny, to bardzo pasujące określenie. I wysmakowany. W Forum niby nie ma się do czego przyczepić, ale takie jakieś jest nijakie. Lubię wiele budynków pracowni Kuryłowicz & Associates, ale tym razem chyba zabrakło ducha. Nie do wszystkiego się ma rękę.
Ścichapęk, posłucham tu Ciebie, bo aż tak dokładnie nie wiem. Wydawało mi się, że dla jakiegoś wyższego „dobra” można było pozamiatać. Tylko właśnie próbuję zrozumieć, o jakie wyższe „dobro” mogło chodzić współcześnie w FN. Nie zbliżał się jeszcze przecież Konkurs Chopinowski. A może trzeba jednak ten przybytek zamknąć na dłużej i znów porządnie wyremontować, co zresztą chyba zasugerowałeś wyżej.
Gdzie się podzieli tamci pianiści…
Do posłuchania:
https://www.nporadio4.nl/concerten/8354-ivo-pogorelich-speelt-chopin-1981
I tu:
https://www.nporadio4.nl/concerten/8355-eigenzinnige-sterpianist-ivo-pogorelich-in-amsterdam-1982
A wracając do sal, to nie traćmy nadziei, że w Warszawie dla SV w końcu też zbudują.
Frajdo, jeśli coś tam sugerowałem, to – nieco może prowokacyjnie – tylko kilof (chyba dobrze zrozumiałem Gatsby’ego…).
Jakoś coraz mniej lubię to miejsce.
A czy z „wyższym dobrem”, o którym piszesz, mielibyśmy do czynienia również wówczas, gdyby konstrukcja zawaliła się z hukiem podczas hucznego spędu polityków tej czy innej partii? Choćby podczas burnych apłodismientow prochodiaszczich w owacju 😛
NFM jest klocowate, przecieka od spodu (jak wyżej), ma beznadziejne foyer, więc przy okazji imprez towarzyszących trzeba dostawiać od zewnątrz namiot (sic!). O akustyce nie wypowiadam się. Plusem jest, nazwijmy to, miastotwórcza rola, tzn. dobra lokalizacja w centrum miasta.
Z kolei wokół NOSPRu hula wiatr…”Strefa kultury” z parkingami to może i urbanistyczna konieczność, ale czy cnota? Śmiem wątpić. O samym budynku powiedziano już chyba wszystko.
Co do FN, to zaletą jest na pewno kontekst. Dzisiaj o taki porządny trudno. Gdyby nie wielgachny Pl. Defilad, to, moim zdaniem, byłoby więcej niż dobrze. Soc-modernistyczny bloczek, tu i ówdzie, aż tak mi nie przeszkadza, po wyczynach architektury i urbanistyki III RP. Przy czym należy odróżnić wsp. soc-modernizm od soc-realizmu (Pałac Kultury, warszawski MDM czy Nowa Huta). Ten ostatni mocno zabytkowy, więc kilof, mimo wszystko, nie wchodzi w rachubę…Ale też nie ulegałbym poczuciu znudzenia i nagłemu imperatywowi lania betonu, bo konkurencja ucieka (podobno). W końcu ta sala SV będzie (jak i krakowskie CM). I wtedy może, na tle, bardziej dostrzegalne staną się zalety starej (już wyremontowanej), intymniejszej sali. Zresztą skoro Anderszewski chwali, to o czym tu w ogóle mowa 😉
@Gatsby:
NOSPR też jest w centrum. A że Katowice się w pewnym momencie rozbudowały modernistycznie? Trudno… Wiatry trzeba znosić, zwłaszcza na niewielkim, za to dość widokowym wzgórzu 😉
Oj Ścichapęku musiałam podpytać Ł., o czym Ty tu do mnie piszesz, w sensie społecznym, nie językowym:-) No ale właśnie chodzi o to, że zawsze istniałaby szansa, że może się nie zawali. Dlaczego coraz mniej lubisz to miejsce? To mnie smuci. Bardzo lubię FN i czasem mi się zdarza, gdy wysiadam w Centrum, pójść w jej stronę zamiast tam, gdzie powinnam. Chciałabym, zdecydowanie przeciwnie niż np. taki Centralny i inne modernistyczne, których niektórzy usilnie bronią, żeby FN trwała nam pięknie i służyła.
Będąc z Sopotu, szczerze, w pewnym aspekcie, chwalę sobie PRL. Gdyby nie on, to okolice sopockiej plaży mogłyby wyglądać obecnie jak cała Riwiera nad Adriatykiem i inne podobne – ściana bloków. A tak, pieniążków nie było, powstały ze dwa, nierzucające się w oczy, hotele-bloczki dla prominentów i tyle a teraz mnóstwo ograniczeń. No i żaden most nam się nie zawali, mam nadzieję, jak w Genui, bo tych mostów też wówczas nie budowano.
Myślę, że Anderszewski czasami mówi różne rzeczy z przekory. Jego nagrania koncertów Mozarta z FN nie powalają mnie na kolana pomimo, że za hebelkami siedział pan Sasin, a on wie co robi.
Niech Trzaskowski wybuduje Warszawie nową salę dla FN 🙂 Ma pięć lat – trochę czasu…
Pięć lat to ma u nas tylko doktor Cztery Litery, niestety. Kadencja prezydenta stolicy jest 4-letnia.
Choć sama idea jak najsłuszniejsza 🙂
FN jest państwowa (niestety), nie samorządowa. Tego nie da się ominąć. „Filharmonia Warszawska” brzmiałoby dumniej.
A kadencja jest, wg nowej ordynacji, 5-letnia.
Ale po co budować nową salę dla FN. Ta ma klimat. Niech wybudują dla SV i będzie dobrze, moim skromnym zdaniem.
Gostku, odsłuchałam drugiego IP, no żal. Zwłaszcza, gdy się jednocześnie posłucha, co mówi obecnie („Duża Czarna” ostatnia i następna również o nim). NB to radio holenderskie zdarzało mi się słuchać, ale tylko w Holandii, bo nie rozumiem. A uczyć się niderlandzkiego, mimo że ciekawy, bo zawiera w sobie ślady języka Franków, chyba nie ma potrzeby, bo oni szalenie językowo wykształceni.
Z tymi kadencjami jestem więc jednak nie o kur… au courant 🙂 Albo przeciwnie: już jestem 😀
A idea wygląda słusznie bez względu na budowniczego. „Sezam” obok też został ostatnio zburzony i na nowo wybudowany – i wcale bym na tym nie poprzestał.
Holenderski (pardon, niderlandzki) to jest zabawny język – dla moich uszu brzmi jak angielski, tylko prawie nic nie rozumiem 🙂
Ale jak się uważnie wsłuchać, zwłaszcza jeśli kontekst jest oczywisty, to conieco można zrozumieć (czy raczej: domyślić się).
Ja obstaję przy swoim, że po, a raczej przy okazji remontu generalnego budynku FN należy do sali wpuścić akustyków z prawdziwego zdarzenia, żeby popracowali nad salą. Wszystko da się zrobić. Nawet przebudować układ miejsc. Nie trzeba burzyć budynku.
*podziali! Gdzie ja mam oczy?
Przecież po angielsku się nie chrapie 😯 Niektórzy mawiają, że niderlandzki to nie język, tylko choroba gardła…