Frida piękna w chorobie

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Wystawa w Victoria&Albert Museum Frida Kahlo: Making Her Self Up trwa jeszcze dwa tygodnie i jest już wyprzedana, ale chciałam przynajmniej się podzielić wrażeniami.

Jeśliby ktoś jednak w tym czasie znalazł się jeszcze w Londynie, może próbować z samego rana, jak piszą na stronie. Ja weszłam na legitymację dziennikarską bez problemu, ale rzeczywiście tłok był okrutny. Chyba tylko na jubileuszowej wystawie Boscha mi się zdarzyło stać w kolejce do każdego eksponatu. Bo też to wystawa wyjątkowa – większość eksponatów pokazywana jest po raz pierwszy poza Meksykiem. Otóż w Casa Azul, czyli domu Fridy, w którym mieszkała przez całe swoje życie, najpierw z rodzicami i rodzeństwem, potem z mężem Diego Riverą, trzy lata po śmierci Fridy w 1954 r., gdy zmarł również on, zostało ustanowione muzeum jej imienia, ale wiele najbardziej osobistych rzeczy i dokumentów Fridy zostało zebranych w jednej z łazienek i zamkniętych na 50 lat – taka była wola Diego. Otwarto ją więc 14 lat temu i powoli, z pieczołowitością odkrywano kolejne rzeczy. Jak to się odbyło, można przeczytać tutaj, jak również – jak to zmieniło spojrzenie na Fridę, choć wydawałoby się wszystko o niej wiedzieliśmy.

Tytuł wystawy, bardzo adekwatny, mówi o autokreacji – Frida sama kreowała się na dzieło sztuki. Jest na wystawie mnóstwo fotografii, które robili jej ojciec (uznany fotograf z zawodu) i przyjaciele, a które są właściwie ich wspólnymi dziełami – Frida starannie komponowała swój wygląd, ubrania, biżuterię, ozdoby i kwiaty, kolory (także przy czarnobiałej fotografii).  Trochę ich widzieliśmy w Poznaniu, głównie autorstwa Nickolasa Muraya, fotografika amerykańskiego o korzeniach żydowsko-węgierskich (z którym romansowała przez kilka lat) – są to właśnie zdjęcia barwne, oddające w pełni zarówno jej urodę, jak stylowość. Frida pielęgnowała w sobie dziedzictwo meksykańskie po matce, choć jednocześnie fascynowała ją wielokulturowość, z której sama się wywodziła – jeszcze ją powiększała opowiadając, że jej ojciec, Niemiec z pochodzenia, również miał korzenie żydowsko-węgierskie (co ponoć nie było prawdą), a matka – hiszpańsko-indiańskie. Bardzo lubiła ubierać się w tradycyjne stroje meksykańskie, szczególnie ważnymi elementami były huipil (tunika z prostokątu) i rebozo (szal z frędzlami). Ale i inne ciuszki są w jej garderobie, europejskie czy japońskie – kochała wzory, kolory, kwiaty. Sama też robiła naszyjniki z kamieni na wzór prekolumbijskich, nosiła też innego rodzaju naszyjniki, pierścienie, kolczyki – wszystkie ulubione kobiece akcesoria. Tak było to dla niej ważne, że gdy musiała nosić gorsety, sama również je malowała, żeby były piękniejsze (jedno nas tylko może na nich razić – emblemat sierpu i młota, Frida była sympatyczką komunizmu, o którym, jak się zdaje, niewiele w gruncie rzeczy wiedziała), a gdy gangrena sprawiła, że trzeba było uciąć jej prawą nogę, zrobiono jej protezę z pięknym czerwonym butem haftowanym w zielone wzorki – i drugim butem na drugą nogę.

Los, jak wiadomo Fridy nie oszczędzał – polio, krótsza noga, koszmarny wypadek we wczesnej młodości. Z czasem wózek, a potem już tylko łóżko. Wiele jej osobistych przedmiotów, właśnie jak owe rzeczone gorsety i protezy, a także kosmetyki i inne akcesoria, została na wystawie umieszczona w dużych gablotach w kształcie owego łoża z baldachimem, znanego także z fotografii. Ta sala robi niesamowite, przygnębiające wrażenie, ale w ostatniej sali są właśnie wystawione jej stroje cieszące oko wspaniałymi barwami, dzięki którym wyjdziemy z wystawy w lepszym nastroju.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Sieć, śmieć, śmierć

Brytyjski serial „Dojrzewanie” o 13-letnim zabójcy wstrząsnął polskimi rodzicami. Czy to się może zdarzyć u nas? Tak, bo docierają tu te same internetowe zagrożenia.

Joanna Cieśla

Do dziedzictwa meksykańskiego wracając, jest na wystawie kilka obrazów wotywnych (retablos), malowanych na pamiątkę cudownych ocaleń z choroby czy wypadku, które Frida zbierała i z których sama czerpała inspirację – kiedy się je obejrzy, można to wyraźniej zobaczyć. Niektórzy nazywali Fridę surrealistką, ale bliższa była raczej poetyki malarstwa naiwnego niż surrealizmu.

Tutaj jeszcze mały rzut oka na wystawę.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj