Ciężkie przeżycie na koniec roku
Właściwie można powiedzieć: przeżyłam to na własne życzenie. Bo przecież mnie to nie zaskoczyło. Znam w końcu tego reżysera od lat. Ale, że tak powiem: stopień mnie zaskoczył.
Wybrałam się mianowicie na premierę Strasznego dworu dokonaną przez Polską Operę Królewską w teatrze w Łazienkach, w reżyserii Ryszarda Peryta. Już sam pomysł, żeby to dzieło wystawić w tym miejscu, gdzie po prostu moniuszkowska orkiestra się nie mieści i w które nie da się za bardzo ingerować, także tanecznie (nie zdziwi chyba nikogo w tym kontekście, że mazura nie było?), zdumiewał. W Widmach jeszcze część orkiestry wpuszczono na scenę i jakoś to było, ale tu była potrzebna cała scena. W związku z tym brzmiało strasznie. Kompletny brak proporcji (w operze jednak jest prawdziwy kanał, którego tu nie ma) i w związku z tym zniekształcenie całości. Przy tym skrótów nader wiele, nie mówiąc o zabiegu, o którym później. Ze śpiewakami też bywało różnie. Owszem, były całkiem fajne kreacje, jak Cześnikowa Anety Łukaszewicz, dowcipna, charakterna i dobra wokalnie, czy całkiem przyzwoity Skołuba Remigiusza Łukomskiego, a także zabawny Sylwester Smulczyński jako Pan Damazy (tylko nie zawsze tekst dało się zrozumieć). Główne panie raczej w porządku, Wojciech Gierlach jako Zbigniew – także, ale arii Stefana (Leszek Świdziński) trudno było słuchać mimo najszczerszych starań solisty. Adam Kruszewski jako Miecznik już bez tego blasku, co kiedyś, ale klasę jeszcze znać.
Ale nie chodzi mi nawet o poziom muzyczny (prowadził Grzegorz Nowak), lecz o całą resztę i otoczkę. Przed spektaklem wyszedł na scenę reżyser w towarzystwie dyrygenta oraz wicedyrektora Andrzeja Klimczaka i najpierw wysnuł rzewną opowieść, jak to dwa razy podchodził do Strasznego dworu, ale do premiery nie dopuściła cenzura (kompletny nonsens, zwłaszcza jeśli chodzi o drugie podejście, kiedy był przez chwilę jednym z dyrektorów Teatru Narodowego za Dejmka, do którego zwyczajnie nie doszło, bo rzucił robotą). A on zawsze chciał pokazać, że Straszny dwór powstał na zgliszczach powstania styczniowego, kiedy Warszawa spływała krwią itp. Tylko mu po prostu nikt na to nie pozwolił. (Wspominając choćby wersję Andrzeja Żuławskiego, można się zdumieć na takie dictum, bo przecież na niejeden nonsens w tym teatrze pozwalano i nadal się pozwala.) Po czym podziękował ministrom (był Gliński i Brudziński), marszałkowi (był Karczewski, a z senatorów także Jan Maria Jackowski), kardynałowi Nyczowi, a przede wszystkim dobremu duchowi tego teatru… Jarosławowi Kaczyńskiemu. Tu skłonił się w stronę środkowej, „królewskiej” loży. I rzeczywiście okazało się, że „zwykły poseł” przybył – pierwszy raz go widziałam na wydarzeniu muzycznym.
Dobra, kto przychodzi na spektakl, to inna sprawa. Ale sam spektakl. Martyrologia do upęku. Zamiast „cichego dworku modrzewiowego” – zgliszcza spalonego dworku na śniegu. Zamiast kwiatów spod igiełek rosną orły (tj. wniesione są przez chór żeński chusty z orłami, odwieszone, a potem odprawiana pantomima do śpiewu). W wieży, gdzie Stefan i Zbigniew są umieszczeni na nocleg, wiszą gęsto na ścianie portrety trumienne, chociaż ich miejsce było w kościołach, nie w dworach. Ale największy szok na koniec. (Robię tego spojlera świadomie, jak ktoś się wybierze, to na własne ryzyko.) Otóż po ostatnim tutti, które jest happy endem, nagle wszyscy przechodzą na Agnus Dei z III Litanii ostrobramskiej, a w tle pojawia się coraz większy obraz Matki Boskiej (żeby chociaż Ostrobramskiej, ale to zwykła Częstochowska). I na koniec światło gaśnie.
Biedny Moniuszko. Przecież Straszny dwór jest pogodną sztuką pełną fredrowskiego humoru, w której i owszem, pojawiają się pewne aluzje i eksponowany jest określony etos, ale to tylko jeden z elementów. Jeszcze raz zrobiono nieszczęsnemu kompozytorowi krzywdę. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę oglądać jednak trochę lepsze spektakle, czego i Wam życzę.
Komentarze
Fajnie Pani pisze, piórko pokazuje żywą inteligencję i serducho, happy New Year ludzie!
Od dłuższego czasu nie piszę na forum, bo nic dodać, nic ująć – teraz jeszcze Buka z Żoliborza zawitała na kiepski Straszny Dwór, to brzmi jak danse macabre. Niemniej, dziękuję za kolejny rok Szanownej Pani Kierowniczki krzewienia wysokiej kultury muzycznej w wielu odcieniach, oraz Frędzelkom za ciekawe komentarze. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie nam milej w duszy grało. Życzę wszystkim lepszego 2019 i danej zabawy sylwestrowej!
no takie to będą obecne „kanoniczne” wystawienia klasyki wszelkiej. Dzięki za ostrzeżenie, nie pójdę.
Dzień dobry,
to już i ja zacznę dziękować Wszystkim Frędzelkom, jawnym i tajnym, za ten rok i życzyć przynajmniej nie gorszego przyszłego, choć obawiam się, że ten przyszły będzie Rokiem Krzywdzenia Moniuszki… dobrze chociaż, że dzieła wszystkie wychodzą w wersji oryginalnej.
A tymczasem kolejny szok moniuszkowski jeszcze w tym roku:
http://next.gazeta.pl/next/7,151003,24319842,dworzec-centralny-w-warszawie-bedzie-miec-patrona-po-raz-pierwszy.html#s=BoxOpImg1
No i co Wy na to?
Ad. No i co Wy na to? (dworzec kolejowy im. Moniuszki)
Lubię rozważać takie kwestie. Pierwsze co się nasuwa to – port lotniczy im. Chopina jest, więc następuje jakby rozwinięcie zalążka w tendencję. Wszelako Moniuszki nikt nie zna z tych pasażerów zagranicznych o których mogłoby chodzić, ani nie potrzebuje znać, ergo Karol Szymanowski byłby lepszym patronem… Aa! Może więc chodzić tylko o pasażerów krajowych, a wtedy sprawa wydaje się nie warta kruszenia kopii, lecz neutralności. Postawa neutralna jest rzadkością w Kraju, a szkoda, bo wiele zdarzeń…
Wielki jubilat mijającego roku Prof. Penderecki jest od 50 lat związany z Jastrzębią Górą, skomponował tam – także na plaży – kilka swoich dzieł (np. 7 Bram Jerozolimy), ma tam willę i ufundował piękne organy do tamtejszego kościoła (w lecie odbywają się całkiem ciekawe koncerty). Otóż miejscowość uczciła te związki nadaniem ulicy imienia Prof. Pendereckiego. Ulica nazywała się wcześniej Wesoła, a więc naprawdę świetnie się nazywała w miejscowości wypoczynkowej, ale nie było protestów.
Mimo wszystko troszkę jednak mnie razi nadawanie ulicom nazwisk osób żyjących. Abstrahując, czy chodzi o prof. Pendereckiego, czy kogokolwiek innego.
Co zaś do dworca im. Moniuszki – nie wiem, czy jakiś jeszcze dworzec kolejowy ma patrona. Lotniska – tak, powszechnie.
Całkowicie się zgadzam, ryzykowne też. A ulica prowadzi prosto do… kościoła z nowymi organami… Nie wygląda to więc najlepiej… Wygląda bowiem trochę na targowisko próżności. Ale… Te organy, te koncerty, przekonują mnie do zajęcia postawy per saldo! neutralnej.
Pani Doroto, spodziewałem się tego ostatniego argumentu, ale nie od Pani, osoby na co dzień pielęgnującej kreatywność w społeczeństwie:). Oczywiście, nie każda kreacja jest udana, ale Pani krytykuje tu sam fakt kreacji…że tego jeszcze nie było…jako zarzut?? O tempora…
Strasznie mnie się czasem nie podoba jak takie małe niepoważne ronda mają poważnego patrona, ale centralny dworzec to doprawdy poważny obiekt i osobiście z respektem podchodzę do tego, że ktoś zauważył niewykorzystany potencjał promocji sztuki (kiedyś ktoś pierwszy zauważył potencjał nazywania stadionów).
Po koncercie w kościele w Jastrzębiej Górze kupiłem płytę występujących tego wieczoru artystów, która jest zupełnie unikatowa w moich zbiorach – organy i flet. Perucki i Długosz. Świetna!
Pani redaktor i wszystkim blogowiczom życzę szczęśliwego roku 2019..
Dzień dobry w Nowym Roku,
ponuro się zaczyna, jeśli chodzi o pogodę. Ale w końcu zmieni się ona na lepsze, tak jak, miejmy nadzieję, wiele innych spraw.
Na początek chciałam przypomnieć, że ten rok nie jest tylko Rokiem Moniuszki, ale też Rokiem Mieczysława Wajnberga. Już za niecałe dwa tygodnie minie równo sto lat od jego urodzin, i choć nie ma jakichś oficjalnych obchodów, to wiele koncertów, także w Polsce, uczci jego pamięć. W NOSPR zwłaszcza będzie ich bardzo dużo.
Na razie wrzucam takie zabytkowe 😉 ale za to jakże intensywne wykonanie:
https://www.youtube.com/watch?v=ckUx4kwxGVI
Dzień Dobry
Ja też z wrzutką – nowe organy w Jastrzębiej Górze
https://www.youtube.com/watch?v=jStQdbmZrx8
Bardzo mi się podoba ten koncert skrzypcowy. 12 stycznia setna rocznica urodzin Mieczysława Wajnberga!
A wracając jeszcze na chwilę do tematu wpisu – również Chochlik (nader kulturalnie 😉 ) nie zostawia na spektaklu suchej nitki:
https://chochlikkulturalny.blogspot.com/2018/12/straszny-straszny-dwor-w-polskiej.html?fbclid=IwAR0Y7F0S8iVKjqosSJ0GuP5yS_KrrPUe6Djo8-w0WYPgAs_kurbZZNfBBso
(Sorry, że wciąż nie potrafię skrócić linki).
W każdym razie wołami mnie na to nie zaciągną… Brrr.
Taka noworoczna refleksja związana z „Co w duszy gra”.
W Fangorówce w Powsinie prezentowano obrazy, jak zazwyczaj, i ja rozmawiam z tą panią która sprawuje pieczę w obiekcie, i ona powiedziała że była księgową a teraz to tylko sztuka, i że są „Ludzie, którym w duszy gra”. I ja mam kilka obrazów z Fangorówki namalowanych przez… wziętego dentystę, stomatologa, który obecnie ma regularne wernisaże…
Pani Doroto, PK:), jeśli chodzi o pogodę, w Knebworth było trudniej. Największy koncert w historii Brytanii zaczął się w deszczu i błocie, Tears (Łzy) zaczęły go tak:
https://www.youtube.com/watch?v=iWFB5Gf83H0
a 30 minut później było tak:
https://www.youtube.com/watch?v=1S9M_jtMHd4
Jesteśmy po sylwestrowej nocy, prawie każdy coś tam zatańczył chyba…
Jakby wszedł do swojego pokoju, a nie na scenę, nie widziałem kogoś tak absolutnie zrelaksowanego w chwili taaakiej próby… Tak usiąść, potem wstać, wszystko na luzie
https://www.youtube.com/watch?v=d6s4gVavO-Y
Bardzo cenię Szostakowicza, z którym Mieczysława Wajnberga wiele łączyło, przypuszczam że Szostakowicz był najwybitniejszym kompozytorem XX wieku, mimo że sam wolę Stravinsky’ego.
Noatabene, u Strawińskiego też dopatrzono się fascynacji Bachem, ja tego nie zauważyłem świadomie, ale właśnie to mi jakoś wyjaśnia moje stawianie na piedestale tych dwóch. Dla Prof. Pendereckiego Bach nr 1 i długo nic, a potem…Wagner.
Największy dół samopoczucia w roku, ludzi wrażliwych, jest jeszcze nie 1 stycznia, lecz 21 stycznia, gdy staje się jasne że noworoczne postanowienia zmiany, nadzieje, nie przynoszą spodziewanych owoców…
Rzeczywiście taka egzystencjalna wrażliwość po prostu musi prowadzić do doła 1 stycznia, nie dość że after party hangover, to jeszcze w kalendarzu takie uświadomienie przemijania…
Osobiście najgorzej czułem się w pierwszym roku wprowadzenia wolnego w dniu 3 Króli przez Tuska. Kompletny idiotyzm i rozbicie. Bo człowiek ma święta, tak, potem nowy rok, no i rusza do realizacji nowych postanowień i wyzwań, a ten idiota wprowadził taki niempatyczny STOP! ZNOWU ŚWIĘTO~! w najmniej odpowiednim momencie.
Ach, żeby dobry ten rok był:-)
Czy będzie nietaktem, jeśli poprosiłabym Panià/Pana Satrustequi o wyrażanie swoich myśli zusammen, w mniejszej ilości wpisów, bo robi siè sztuczny tłok i dostaję oczopląsu:-) To nie twitter. Przepraszam, że się czepiam, ale cenię
klarownoßć tego blogu. Wiem, że samej zdarza mii się wkleić coś czasem jedno pod drugim, ale zaraz się za to ganię.
Oczywiście, ja będę rzadziej pisać, nie przepraszam bo taki impresjonistyczny mam styl i nic w tym inherentnie złego, natomiast rozumiem że po 10 wpisach od jednego szeregowego uczestnika prawie każdy może się poczuć poirytowany, choć w zasadzie to jego problem. To są takie szare sfery… Ja w każdym razie stanę po stronie swojego rzadszego pisania.
PS. Po prostu gdyby pisało kilka osób jeszcze w tym czasie dzisiaj nie wyróżniłbym się, zapewniam że nie jest to moją ideą, lecz autoekspresja, a o autoekspresję łatwiej na aktywnych a nie mało aktywnych stronach. Im mniej będziecie pisać, tym mniej ja będę pisać, myślę że jeden mój na dziesięć będzie OK
Nic nie mówiłam o pisaniu mniej, bo nie mam żadnych podstaw, a tym bardziej praw, by Pana ograniczać. Chodzi mi tylko o to, że to samo można napisać spójnie, w mniejszej ilości wpisów. Dziękuję i przepraszam, jeśli wyszłam przed szereg.
Pani Frajde, ja piszę pod wpływem natchnienia, to co piszę można porównać do prozy poetyckiej. Nie piszę z pozycji typowych, analitycznych, ponieważ mój umysł tak nie dyktuje wpisów.
Słodki Jezu…. Z zegara powinien wyjść autentyczny duch Stefana Sutkowskiego i zrobić z reżyserem to, co już raz zrobił (i jeszcze zdalnie razić gromem wiadomą operetkową divę peeselowsko-gazetopolską).
Cóż, prof. Gliński nie tylko sprawnie i z wdziękiem dewastuje instytucje kultury, czasopisma kulturalne, ale też z iście azjatyckim rozmachem kreuje nowe, które służyć mają lepieniu „nowych elit PiSowskich”. Ów cel zawsze przyświecał różnym rewolucjonistom ludowym (tu z elementami ludycznymi). Media „narodowe” osiągają everesty oglądalności puszczając uwłaczające inteligencji i jakiejkolwiek estetyce disco-polo, powstaje właśnie nowy „Mosfilm” dla łatwiejszej partkontroli, że nie wspomnę o Muzeum Dzieł Ojca Dyrektora (70 mln i końca nie widać).
Trudno w to uwierzyć, ale ten operowy odpowiednik kabaretu YaYo kosztuje podatnika więcej niż…. NOSPR! Kto nie wierzy, niech sprawdzi. Chce się emigrować. Tylko dokąd?…
http://www.mkidn.gov.pl/media/docs/2018/dotacje/20180416_2018_Zalacznik_nr_1_-_Dotacje_podmiotowe_dla_panstwowych_instytucji_kultury.xls
@ Szyderca
No rzeczywiście. Oglądam to i jestem przerażona. Bo jeszcze należy to zestawić z „obfitością” repertuaru i jakością nielicznych premier… Ale inne zestawienia równie szokują, kiedy się na tę listę spojrzy…
Słyszałam taką plotkę, że to wcale nie minister tak się zlitował nad muzykami wyrzuconymi z POK, że to właśnie „zwykły poseł” stał za inicjatywą powołania tej instytucji. Trudno było mi w to uwierzyć, bo skojarzenie tej postaci z muzyką wydawałoby się niemożliwe – nigdy nie wyglądało na to, żeby się tą dziedziną jakkolwiek interesował. Ale na tej premierze można było dojść do wniosku – po owym adresie wiernopoddańczym reżysera – że to jednak mogła być nie tylko plotka…
https://szklokontaktowe.tvn24.pl/kampanijny-watek-muzyczny,9317.html
nie no… usłyszałem kiedyś: „lubię romantyków” 🙂
Dobrego 2019! Dla PK i dla F 🙂 By mógł i chciał być! 🙂
pa pa m
@Szyderca
„Najlepszy” pomysł to chyba powołanie Instytutu Literatury, który jest koniecznie potrzebny, bo Instytut Książki, Biblioteka Narodowa, PIW etc. widać nie spełniają swojego zadania. Merytorycznie rzecz biorąc, trudno dopatrzyć się w tym jakiegokolwiek sensu. Może jest jakiś inny…
https://kultura.gazetaprawna.pl/artykuly/1270302,glinski-powstanie-instytut-literatury.html
Szanowna Pani Doroto. Rozumiem, że nie każdy, kto urodził się w Polsce szanuje polski kod kulturowy. Jak rozumiem, bardzo zabolały Panią (cytuję): „martyrologia do upęku” i „zwykła Częstochowska”… A jednak – oczekiwałbym z Pani strony przynajmniej jakichś pozorów… choćby drobnej stylizacji… na obiektywną recenzję. A tak mam wrażenie, że Pani wywody są częścią jakiegoś Kulturpampfu.
…Kulturkampfu – rzecz jasna…
@ Leander – witam. Nie oceniam w duchu żadnego Kulturkampfu (choć fakt, oglądając taki spektakl czuję się jego ofiarą, a co najmniej celem), lecz merytorycznie: proszę się zapoznać ze Strasznym dworem i przekonać się, czy ma on cokolwiek wspólnego z jakąkolwiek martyrologią. Nie to, żebym była jakąś purystką, niejedno w teatrach widziałam i bywało, że interpretacje nawet bardzo odbiegające od oryginału miały jakiś sens.
Co zaś do „zwykłej Częstochowskiej”, odnosiłam się po prostu do kwestii, że podczas Litanii Ostrobramskiej wypadałoby raczej pokazać Matkę Boską Ostrobramską. Jeśli takie sformułowanie pana zabolało, przykro mi.
Byłem na premierze 30 grudnia. Spektakl wzruszył mnie. Wydaje się, że dużo rzetelniej (bo bez jadu, tak właśnie – bez jadu) opisał go Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej. A godzinę temu znalazłem entuzjastyczną recenzję Wojciecha Giczkowskiego: http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/269204.html. I z nią, jak najbardziej się zgadzam. Pozdrawiam Wszystkich z Nowym Rokiem. Grzegorz P.
No i niech im będzie na zdrowie. Każdy niech sobie pisze, co chce, jego wola.
Przeczytałam ten wazeliniarski tekst p. Giczkowskiego – nie znam osoby i nie wiem, jakie ma kompetencje, ale napisanie „Moniuszko i Chęciński napisali operę o losie Polski zniewolonej” świadczy o ich totalnym braku. Libretto wywodzi się z gawędy Kazimierza Władysława Wójcickiego Straszny dwór, odnosi się do czasów saskich, kiedy jeszcze nikomu się nie śniło o rozbiorach, Jan Chęciński ukończył je w 1862 r. i zaraz potem Moniuszko rozpoczął prace nad komponowaniem. Powstanie styczniowe oczywiście bardzo przeżył i zapewne jego skutkiem było mocniejsze wyważenie paru elementów, ale sama treść w ogóle nie odnosi się do jakiegokolwiek zniewolenia. Najbardziej aluzyjnym tekstem jest aria Stefana, ale też nie dosłownym.
@Leander 2 stycznia 13:38
„nie każdy, kto urodził się w Polsce szanuje polski kod kulturowy”
Polski kod kulturowy jest dosc roznorodny i nie wszystkie jego odmiany trzeba szanowac by byc dobrym Polakiem.
Hm, czy tylko mnie zaleciało Marcem? To może na odtrutkę: 😉
https://www.youtube.com/watch?v=dxGu5R3R_Lg
Do Pana (Pani) ścichapęk… („Hm, czy tylko mnie zaleciało Marcem?”)
To może na odtrutkę (Cytuję za Markiem Hłasko – z książki Piękni dwudziestoletni):
Szkoła. Nauczyciel bada stopień inteligencji swoich uczniów. Wyjmuje z kieszeni białą chusteczkę.
Nauczyciel: – Kowalski – z czym ci się ta chusteczka kojarzy?
Kowalski: – Z dymem ognisk i mgłami.
Nauczyciel: – Dlaczego?
Kowalski: – Bo jesienią mam zawsze katar, a mgły i dymy z pastuszych ognisk widzimy najczęściej jesienią.
Nauczyciel: – Doskonale, Kowalski. Masz przed sobą przyszłość. Siadaj.
(do następnego) Rappaport. Z czym ci się ta chusteczka kojarzy?
Rappaport: – Z wakacjami.
Nauczyciel: – Dlaczego?
Rappaport: – Bo kiedy wyjeżdżam na obóz młodzieży katolickiej, to mama zawsze stoi na peronie i powiewa mi chusteczką.
Nauczyciel: – Doskonale, Rappaport. Masz przed sobą przyszłość. (do następnego) Sierzputowski – z czym ci się ta chusteczka kojarzy?
Z ostatniej ławki podnosi się ponury olbrzym. Pryszczaty. Widać, że mimo najszczerszych wysiłków woli nie udaje mu się przerobić jednej klasy w terminie krótszym jak trzy lata. Kamera najeżdża na twarz Sierzputowski.
Close up. Widać olbrzymi wysiłek myśli, malujący się na twarzy nieszczęsnego olbrzyma.
Sierzputowski: (bełkoce ku ogólnemu zadowoleniu) – Z dupą, panie profesorze.
Close up to the teacher.
Nauczyciel: – Z dupą? Chusteczka? Dlaczego?
Close up to Sierzputowski.
Sierzputwowski: (zwycięsko) – Bo mnie się wszystko z dupą kojarzy.
Może jestem przewrażliwiony, ale gdybym prowadził taki blog i ktoś by mi miał czelność napisać, że oczekiwałby z mojej strony „przynajmniej jakichś pozorów… choćby drobnej stylizacji… na obiektywną recenzję” – plus rzeczony wstęp, godny „najlepszej” marcowej publicystyki – to jednak wyleciałby z hukiem (a po drodze liczył zęby).
…i tak by się wykreował kolejny męczennik…
(a przecie on i tak (już) bezzębny… – nie może to wisieć i być widocznym?… 🙄 )
@ Cóż, jest w tym jakaś racja… Niech ów niedoszły męczennik wstydzi się dłużej 😛
„Marcowe” jak najbardziej jest określenie: „nie każdy, kto urodził się w Polsce [tu powinien być przecinek – DS] szanuje polski kod kulturowy”. I taka pewność, co jest tym „polskim kodem kulturowym”, też jest marcowa. Mam tyle lat, że dobrze te teksty i tę atmosferę pamiętam.
Jednak co do wyrzucania z blogu, to jak na razie jestem raczej zdania a cappelli 🙂 Ale nie jesteśmy tutaj zwolennikami „wyrazów”, więc proszę p. Leandra, żeby się na przyszłość z tym Hłaską powstrzymał, zwłaszcza że cytat pasuje do tematu jak pięść do… nosa 😆
Przypomnę też, że paru takich niedoszłych męczenników już tu mieliśmy 🙂
Do Pana „Ścichapęk” („…a po drodze liczył zęby”).
Widzę, że ma Pan skłonność do zajmowania się cudzymi zębami… Zastanawiam się, czy sam Pan wypracował w sobie taką skłonność, czy ją Pan po kimś odziedziczył? No i jeszcze – czy woli Pan „liczyć” te cudze zęby za pomocą kastetu, czy obcęgów?
Do Pani Doroty.
Szanowna Pani. Nie wiem, co dla Pani znaczy słowo „marcowe”? Ja znam „marcowe koty”, „marcowe piwo”, „Idy marcowe” i „marcowego zająca” (Lewis Carroll). Nie rozumiem, z czym się słowo „marzec” Pani, oraz Panu „Ścichapęk” kojarzy? Choć, jak zauważył Hłasko – każdy ma swoje specyficzne skojarzenia. Tymczasem opuszczam ten gościnny blog, bo jakby to powiedzieć… Jest tutaj zbyt „tłoczno”. Pozdrawiam wszystkich męskich i damskich bokserów. Leander.
W związku z nadaniem Dworcowi Centralnemu w Warszawie imienia Stanisława Moniuszki, przy dofinansowaniu PKP można stworzyć i wystawić na Dworcu Centralnym (w ramach akcji „Podróż koleją skraca czas przejazdu pociągiem” oraz Roku Moniuszkowskiego) awangardową adaptację „Halki”, w której tytułowa bohaterka nie rzuca się w przepaść, ale pod koła nadjeżdżającego składu, przez co okazuje się, że spektakl (myślę że Warlikowski albo inny Treliński poszedłby w to jak nóż w masło) nosiła by nazwę: HALKA KARENINA.
Intryga miałaby charakter krzyżowy, a wszystko posiadałoby posmak wysoce oniryczny: Halka imaginowałby sobie, iż jest żoną Janusza, czyli Zofią, a Janusz jednocześnie byłby Kareninem. Jontek-Wroński jednocześnie kochałby się w Halce-Kareninie, która zarazem byłaby Januszową Zofią. To bolesne rozdwojenie, a nawet roztrojenie roli dawałoby oszałamiające możliwości interpretacyjne (trzy soprany unisono). Akcja rozgrywałaby się w Petersburgu i Carskim Siole, które zarazem byłyby Poroninem. Na koniec, po tym jak hala tatrzańska okazałby się halą dworcową, Jontek-Wroński śpiewałby arię:
I ty mu wierzysz, biedna dziewczyno
Że cię nie zwodzi, ty wierzysz mu
Jak wi-fi nie ma wciąż w pendolino
Jak przez Włoszczową ekspresy płyną,
Tak skłamał on, nie wróci tu etc.
Tymczasem zamiast pendolino, do hali dworcowo-tatrzańskiej wjechałby Parowóz Dziejów w formie Rewolucji, pod który rzuciłaby się Halka-Karenina-Zofia, a wówczas z pociągu tego wysiadłby Lenin – będący jednocześnie w Poroninie i na Dworcu Fińskim. Lenin dla podkreślenia pozornego tylko konfliktu klasowego ubrany byłby w kontusz (ale do tego sztuczkowe spodnie i lakierki) i zostałby natychmiast zarąbany ciupagami przez polskich górali (pod dowództwem Jontka-Wrońskiego), przypominających też nieco partyzantów. Tłem muzycznym dla tego symbolicznego aktu dziejowej sprawiedliwości byłyby „Tańce Góralskie” z Halki, które jednak po chwili ewoluowałyby w kierunku „Tańców góralskich z szablami” (ciupagi zamieniłyby się w szable) bo „Jeden tylko, jeden cud: [Z] Szlachtą polską – polski Lud!”.
Na koniec wielka apoteoza (z użyciem muzyki z którejś z Litanii Ostrobramskich Moniuszki oraz „Modlitwy Dziewicy” Bądarzewskiej): Halka-Karenina zmartwychwstaje i okazuje się ostatecznie WANDĄ CO NIE CHCIAŁA NIEMCA. Jest to zgodne z obecnym nurtem niechęci w stosunku do zgniłego Zachodu i poszukiwaniem wzorców w Słowiańszczyźnie ( i stąd właśnie Karenina).
Kurtyna opada, aplauz….
O, przepraszam, w jednym pendolino już jest Wi-Fi 😀
A poza tym piękne! 😆
Pan Leander udaje Greka nie tylko w nicku – a może jest bardzo młodym człowiekiem i nie słyszał o 1968 r. To tylko my tu widać takie pamiętliwe staruchy. W każdym razie pozdrawiam wzajemnie, Matka Boska Ostrobramska i Częstochowska na drogę 🙂
Chcę tylko zauważyć, Pani Kierowniczko, że metryka nie powinna usprawiedliwiać nieuctwa. Takiego na przykład pianofila w sześćdziesiątym ósmym nie było na świecie, a jednak te klimaty i całe to obrzydliwe „marcowe gadanie” (tudzież dzisiejszych jego epigonów) wyczuwa na milę. Jest w końcu na ten temat sporo ciekawych publikacji, nietrudno dostępnych…
Jakoś nie mam ochoty zaspokajać niezdrowej ciekawości pewnego przedpisacza w kwestiach okołozębicznych. Zaznaczę więc jedynie (na wszelki wypadek), że nie tylko nazwisko Michała Rusinka się deklinuje 😉 – mój nick również.
Patrzę na to całe zjawisko okiem kremlinologa i stanowczo dementuję, jakoby Zwyczajny P. był sprawcą i protektorem tego teatrzyku na samym początku. Nie był, to się odbywało piętro niżej. Teraz natomiast widzę, że to piętro niżej jest darzone niesłychanymi łaskami i jakie będą tego konsekwencje, zobaczymy wkrótce. Zapewne dalsze sygnały popłyną jeszcze przed wyborami (a kto je wygra, kremlinolog jako uczony nie ma wątpliwości, niezależnie od jego prywatnych poglądów). Oto, jaki jest pożytek z działalności stetryczałego dewota, z zawodu reżysera. 😎
Moniuszki owszem, żal, ale sam się prosił. Było siedzieć w Wilnie i pisać kwartety, to nie, dzieł narodowych się zachciało. 😛
Pobutka!
https://www.youtube.com/watch?v=L4jYV0oH65E
Tak a propos niczego przypomniał mi się cytat mistrza: „Co on tam wyprawia? Moniuszko myli mi się z Kościuszką.”
MSZ Moniuszko raczej bogu ducha winien. Napisał coś dla pokrzepienia serc, a teraz orły na tym wieszają.
Dudek bez pudła 😆
Kwartety to Moniuszko akurat pisał na studiach w Berlinie, jak miał 20 lat. Fajne są w istocie. W Wilnie to już były raczej Śpiewniki domowe i operety…
A naszemu drogiemu kremlinologowi życzę, żeby jednak się mylił w swych przewidywaniach (jeśli dobrze je zrozumiałam) 😉
Ja ominąłem ten spektakl „Strasznego dworu” na mile, bo czułem, co się święci. Pomysł wystawienia w malutkim teatrzyku dużej opery wydał mi się absurdalny, ale taka jest nasza rzeczywistość AD 2018/2019: (prawdziwy) Polak potrafi. Teraz można iść za ciosem – „Parsifal” albo „Dialogi karmelitanek”, wszystko się zmieści na scenie POK w Łazienkach. Oba dzieła mają charakter religijny, co witamy w Ciemnogrodzie Kościelnym z zadowoleniem, ale są to niestety kompozycje zagraniczne, więc na pewno ryzykowne, bo mogą sugerować ukrytą opcje niemiecką, francuską czy jeszcze inną.
Szkoda wielka, że Rok Moniuszkowski wypadł nam w takim czasie politycznym. Byłaby szansa na jakieś nowe odczytanie dzieł i wprowadzenie tej twórczości we współczesną rzeczywistość, poszukania dla utworów (zwłaszcza scenicznych) nowoczesnych kontekstów. Niestety, czeka nas seria bogoojczyźnianych i państwowotwórczych rekonstrukcji, nudnych, niepotrzebnych, przedwczorajszych. Szansę widzę w kolejnej rocznicy Moniuszkowskiej w 2022 roku. Ale najpierw musimy zmienić politykę kulturalną, ergo… władzę.
Nic dodać, nic ująć. Można tylko mieć nadzieję, że trafią się jakieś bardziej sensowne artystycznie rodzynki.
W każdym razie Halkę pod Biondim, która zostanie powtórzona 5 stycznia w Operze Narodowej (też w formie koncertowej), bardzo polecam. Osobiście nie pójdę, bo już byłam na tym w sierpniu, ale dzięki temu też mogę stwierdzić, że naprawdę warto. Nie wiem tylko, jak to zabrzmi w tej sali…
Na pewno świetne też będą płyty NIFC z rejestracją tegoż wykonania. Co do Strasznego dworu z Orkiestrą XVIII Wieku, nie jestem w stanie nic powiedzieć o tej interpretacji, bo jej nie słyszałam, ale też powinno być ciekawie.
Halka pod Biondim:). Karnawałowa frywolność słowa:)
@pianofil
Goralenvolk jako esencjonalni obrońcy polskiego kodu genetyczno-kulturowego? Obca prowokacja chyba 😉 Moniuszko mógł się jeszcze łudzić…W szczególności scena zaciukania ciupagami Lenina w lakierkach jest głęboko nierealistyczna. Jakoweś unijne marnotrawstwo. Owieczki w lakierkach bowiem się strzyże. Pod ciupagę idą ew. te gołe. Jak podjedzie Telewizja Narodowa. Przewrotnie przejawia się pod Tatrami zgubny dla KODu wpływ Światowej Finansjery.
A propos karnawałowej frywolności słowa, jeśli ktoś czytał czy będzie czytał noworoczny numer „Polityki”, to tytuł mojego artykułu o Moniuszce – Uwięziony w Halce – nie jest mój, nie poważyłabym się na taką frywolność mimo całego mojego poczucia humoru. Ale redaktorstwo było tym pomysłem zachwycone. Dobrze chociaż, że „uwięziony”, a nie „zaplątany”…
„Zamotany w Halce”…A kto i co – to już w domyśle.
Lepiej w Halce niż bez Gaci, tak uważam. Zawsze szukam dobrych stron. 😛
I dobrze Pani Kierowniczka zrozumiała kremlinologa. Też chciałbym się mylić, tylko brakuje mi jednego elementu – z kim mianowicie mieliby przegrać? Nie widzę.
A generalnie jak powinno być – najlepiej? Jeśli krótko, przyimkowo to chyba „z” – z Biondim, czy jak? Dlaczego „pod” dyrygentem? To nie jest ujeżdżanie dzieła, ani kompozytora… A tak właśnie, szorstko, szorstko, brzmi ten popularny termin, „pod”, właściwy przecie dla relacji dyrygenta z jego podwładnymi, z orkiestrą, nie z twórcą i dziełem… Twórca i dzieło stoją wyżej…
W oryginale chyba „pod [uniesiona w gore] batuta”, w skrocie pod dyrygentem.
Halka Karenina przepiekna! 😀
(„Pod batuta” jak „pod kierownictwem”)
Tak. Więc Beethoven pod kierownictwem Soltiego nie, orkiestra wykonująca tak. Należy unikać zwrotów „VII symfonia pod Karajanem”, a już Beethoven pod Karajanem to zgroza. Berliner Ph. jest pod Karajanem, pod batutą jego, pod kierownictwem. Zważywszy że melomani znają nazwiska dyrygentów, forma Beethoven u Karajana lub Beethoven z Karajanem nie nastręczałaby trudności komunikacyjnej co do roli Karajana. Beethoven pod Karajanem to najgorsze z tych trzech…
Idolatria dyrygentów przebija, leży o podłoża tego rozpowszechnionego wśród melomanów zwrotu…
Po prostu niedobrze przeniesiono rolę dyrygenta wobec orkiestry na język relacji dyrygent dzieło, twórca. NIGDY nie mówimy dzieło, kompozytor pod pianistą jednym – nie bez kozery… bo to tylko orkiestra jest pod…
Szeregowy poseł z Żoliborza był 11 listopada na QUEM QUERITIS Polskiej Opery Królewskiej w Bazylice Św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu (scenariusz, reżyseria, lektor: Ryszard Peryt).
Sz.P. Doroto. Przeczytałem komentarze właściwie do jednego Pani wpisu („Ciężkie przeżycie na koniec roku”). I co ja tu widzę? Mniej lub bardziej wulgarne inwektywy, epitety w stylu: „azjatycki rozmach”, „Buka z żoliborza”, „Ciemnogród Kościelny”, „diva peeselowsko-gazetopolska”, „liczenie zębów”, „martyrologia do upęku”, „protektor teatrzyku”, „stetryczały dewot”, „zwykła Częstochowska”… Itp. itd. Ładnych totumfackich się Pani dochowała… Obawiam się też, że powoli wychodzi przysłowiowe szydło z worka… „Co mi w duszy gra”… – nie wygląda już na blog poświęcony muzyce, tylko na jakąś bolszewicką jaczejkę. A rejwach tu taki, jak na jarmarku w przysłowiowym Biłgoraju. Zatykam nos i wychodzę… P.S. Byłem na bankiecie po przedstawieniu „Strasznego Dworu”… Przychodzi tu na myśl taki oto fragment z Dobrego Wojaka Szwejka: „…A tych drabów kontrolerów było zatrzęsienie. Przyszedł taki (…) nażarł się i napił, a nazajutrz zrobił donos”.
Nie mówi się „szeregowy” tylko „ordynarny”.
Grzeeesiuuuu, poczekaj! Przyniosę Ci palto.
No i właśnie Pan „przyszedł, nażarł się i napił, a nazajutrz zrobił donos” (i rzeczywiście nawet „nazajutrz” się zgadza). Zatyka Pan nos, ale nic Panu nie pomoże… bo to Pan jest źródłem. „Rejwach jak na jarmarku w Biłgoraju” – kolejne „marcowe” określenie. Jeżeli w ten sposób Pan ocenia swobodnie wypowiadane poglądy (Pan się wypowiedział, inni też mają prawo, prawda?), to co tu jest bolszewizmem? Tak więc żegnam, płakać nie będę. Nawet tytułu blogu nie umiał Pan prawidłowo powtórzyć. Ale to już najmniejszy Pana problem.
Gostku 🙂
A jaki subtelniś z tego (oby) eksdyskutanta – ani słowa o czosnku itp. Zostawił w domyśle 😉
Ale przyznam, ścichapęku, że z tymi zębami to jednak była przesada, można było je pominąć. Jednym słowem: nie popieram, ale rozumiem 🙂
To tylko taka przenośnia była, Pani Kierowniczko.
Prawda, bywam impulsywny – zwłaszcza jak się kto brzydko chwyta – ale z pewnością nie bitny 🙂
Mnie jednak przeszkadzala „zwykla Czestochowska”, choc oczywiscie rozumialam kontekst…
Co do jaczejki, przypomnial mi sie Bobik, ktory wrecz swietowal takie inwektywy 😆
No, może faktycznie z tą zwykłą też przedobrzyłam – ale po pierwsze to tylko obraz, a po drugie przestałam mieć jakikolwiek szacunek w ogóle dla miejsca, odkąd paulini z entuzjazmem przyjmują faszystowskich kiboli i tolerują ich agresję w stosunku do inaczej myślących, a przy tym od ponad roku odmawiają odprawienia mszy za Polskę wolną od faszyzmu, wręcz oświadczając, że to prowokacja. Wszystko, jak się okazuje, można splugawić, także największą świętość narodową lub/i kościelną.
Tak, Bobik wręcz z przyjemnością mówił o jaczejce 🙂
To tylko obraz – chyba jednak nie… I dla wielu chyba niekoniecznie tozsamy z tymi ktorzy obecnie miejscem zarzadzaja.
Swoją drogą, życie bez czosnku byłoby bez sensu. Bez cebuli też.
Witam, w marcu 1968 to ja miałem 6 lat i niewiele z tego wszystkiego rozumiałem. Ale na klatce schodowej polscy chuligani podstawiali mi nogi i rzucali we mnie smołą, oraz wołali w moim kierunku taki wierszyk:
„Dalej bracia – karabele
Każdy w dłonie chwyta
Za pejs Żyda i za morze
Rada znakomita”
Ja nie wiedziałem wtedy, co to jest ta karabela, ale ojciec powiedział mi ze to taka polska szabla. Potem zaprowadzili mnie do muzeum wojska i widziałem te wszystkie karabele, całe błyszczące, wypolerowane, jak do rzezi i krew jasna mnie zalała. Ja teraz mieszkam w Kanadzie, ale i owszem, mam paszport polski i jestem tu bite 4 miesiące rok w rok. Mam w Podkowie Leśnej siostrę i 2 siostrzeńców, oraz wszędzie przyjaciół, a za dwa lata się chyba przeprowadzę na stałe nad Wisłę. Ja lubię teatr, najlepiej w Warszawie oglądać. Najchętniej teatr Rozmaitości na Marszałkowskiej, oraz teatr Nowy na Mokotowie. Ale chodzę na wszystko inne, co usłyszę, albo wyczytam, że jest co ciekawsze. Operę trochę mniej, ale też bardzo lubię. Jak ja widzę w teatrze znowu te karabele to natychmiast mnie krew zalewa. Polacy ciągle odstawiają sztuki z tymi karabelami, jakby już nie było innej broni siecznej. Widać nie przerobili, jak należy lekcji należnej im skromności, nie pozbyli się do końca skłonności do przemocy. Oni są zawsze skorzy do jakiejś bójki czy gwałtu. Na stronie Facebook w Internecie owej, niby to Opery Królewskiej (no, a gdzie jest ten ich Król???) – znowu widzę karabele. A na dodatek jeszcze kosy. Czy oni z tym żelastwem powariowali? Przecież Straszny Dwór to jest komedia muzyczna, a nie żaden dramat. Dlaczego oni nie mają otwartości na świat i jakiejś elastyczności? Kogo oni znowu chcą mordować? Jak chcą błyskać szablami, to niech to robią za swoje pieniądze, a przecież oni dostają finansowanie z Brukseli, z Berlina, z Paryża i skąd wie jeszcze? Kanada też oddała im arrasy, całkiem za darmo i nie wzięła jednego centa za przechowanie. Na pewno nigdy do tej opery się nie udam i nie będę ich widzem. Niech sami zjadają swoje marcowe migdały. Płytę z nagraniami pana Moniuszko mam w domu. Serdecznie dłonie ściskam Pani Kierowniczce – wasz wielbiciel Fiszel.
Dzień dobry – poczekał Pan dość długo na wpuszczenie, bo pierwszy komentarz zawsze musi być zatwierdzony przez moderatora, czyli przeze mnie, a ja byłam przez większość dnia z dala od komputera. Pozdrawiam!
…Ohne Knoblauch, ohne Zwiebeln wäre das Leben ein Irrtum…
Nb, dla zirytowanych — 1907 przepisów bez:
https://www.chefkoch.de/rs/s0/ohne+knoblauch+ohne+zwiebeln/Rezepte.html
…bo jednak lepiej w życiu (i w pisaniu) posługiwać się obiema rękami… a oddychać pełną piersią, a nie stresowo (wieńcówka, panie… a jak jeszcze dieta bezczosnkowa, to już kaplica… i to bez gwarancji, że ta najważniejsza w Polszcze…) 🙂