Oddźwięki rocznicowe
Cykl koncertów Sinfonii Varsovii Oddźwięki poświęcony jest nowej muzyce polskiej, ale dziś wyjątkowo usłyszeliśmy trzy utwory z lat 40. 12 stycznia minęło stulecie urodzin Mieczysława Wajnberga, a dziś mija pół wieku od śmierci Grażyny Bacewicz.
Była oczywiście na początku koncertu minuta ciszy za pamięć prezydenta Pawła Adamowicza (zapowiedział ją Aleksander Laskowski), a po niej orkiestra zagrała sama, pięknie i subtelnie (dawno nie słyszałam tego zespołu w ten sposób grającego) Arię z Suity D-dur Bacha. Dopiero później wszedł dyrygent – Fuad Ibrahimov z Azerbejdżanu, po studiach w Kolonii, obecnie działający w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Azerbejdżanu i monachijskiej Neue Philharmonie. Trochę taki młody „pistolet” (o tym później), ale na szczęście w Koncercie wiolonczelowym Wajnberga nie dało się to we znaki.
Solistą był koncertmistrz wiolonczel SV Marcel Markowski. Właśnie włączyłam wykonanie w tym samym składzie, ale pod batutą Jerzego Maksymiuka, które znajduje się na trzeciej płycie z cyklu 39’45, wydanej przez Warnera. Interpretacja z koncertu robiła jednak większe wrażenie: solista tak samo gra łagodnie, śpiewnie i smutno, ale w orkiestrze dziś na początku bardziej słyszalne były kotły, co uczyniło z tego fragmentu coś na kształt powolnego marsza żałobnego – jakże na czasie… Druga część przynosi melancholię wspomnień z motywem nieco żydowskim, trzecia i czwarta to wspomnienia żywsze, bardziej skoczne (finał właściwie szostakowiczowski), a na koniec powrót do tematu części I. Bardzo oklaskiwano zwłaszcza solistę, który na bis zagrał również piękny i śpiewny utwór – nikt nie wiedział czyj, poszłam zapytać i dowiedziałam się, że to była pierwsza część młodzieńczej Sonaty wiolonczelowej Ligetiego – bardzo pasowała, bo też melancholijna i z posmakiem ludowym.
Drugą część rozpoczęła Uwertura na orkiestrę symfoniczną Grażyny Bacewicz – trudno pojąć, jak w środku wojny (1943) można było napisać utwór o tak pozytywnej energii, mówiąc kolokwialnie – hicior. Chyba można to tłumaczyć potrzebą stawiania się do pionu… Inaczej z IX Symfonią Szostakowicza, który pisząc po zakończeniu wojny właśnie taki, a nie inny utwór zagrał władzom sowieckim na nosie. Pisuje się o tej symfonii, że jest pełna humoru, ale w istocie jest to raczej sarkazm, a w finale, w kulminacji pojawia się marsz jak z defilady pierwszomajowej, ciężki i spotworniały. No i w tym utworze, dyrygowanym zresztą z pamięci, dyrygent sobie poszalał – narzucił takie tempa, zwłaszcza w Scherzu, że nie szło się prawie wyrobić. Ale były i momenty – w wolnych częściach – kiedy mogły się pokazać zwłaszcza instrumenty dęte – klarnety, flety, fagot.
Kolejne Oddźwięki pod koniec marca i już z muzyką współczesną, zamówioną przez orkiestrę – nowymi utworami Pawła Mykietyna i Aleksandra Kościówa.
W Katowicach zaś dziś koncertem kameralnym rozpoczęły się Dni Wajnberga. Wybieram się jutro na cały weekend (bardzo żałuję, że odwołano z powodu żałoby koncert sobotni), a potem jeszcze na następny.
Komentarze
W temacie, którym chyba część z nas, choć trochę, teraz żyje. Myślę, choć to kierowane być może moimi odczuciami, że Gdańszczanie zawsze jednak będą trochę niezależnymi buntownikami. Właśnie skończyła się msza odprawiana za prezydenta Adamowicza w Kościele Mariackim. Bardzo przejmujący był początek – moment wnoszenia trumny przez prezydentów miast, z przodu trzymali ją Karnowskim (Sopot) i Trzaskowski (Warszawa) i zakończenie. W czasie mszy śpiewano „Requiem” Mozarta, w kolejności dość dowolnej. Homilia dotyczyła bólu i niesienia dobra, nawet w odpowiedzi na zło. Nic nie poradzę jednak, że najprawdziwiej i najmocniej zabrzmiało, zaśpiewane przez chór na wyjście „Dies irae”. Sila tej muzyki jest porażająca. Może to jeszcze nie bunt, ale jednak pewna niezależność myślenia wobec takich chyba jednak zbyt gładkich, wobec sytuacji, słów celebrujących mszę biskupów.
Widzałam to tylko w tv i też Dies irae wcisnęło w fotel. Jeszcze bardziej, niż zwykle.Zastanawiam się, czy to tylko kwestia odbioru w tych okolicznościach, czy samo wykonanie było tak głęboko emocjonalne.Słowa wdzięczności dla artystów.Co robilibyśmy bez muzyki w sytuacjach, kiedy kończą się słowa??
Dziś z kolei nabożeństwo pogrzebowe zakończyło się Time to Say Godbye. To już było daleko mniej trafione – kicz po prostu.
Zgadzam się Łabądku. Wczoraj muzyka była najważniejszym przekazem, dziś, na szczęście, padły też tak ważne słowa. Co za niesamowita siła osobista i wymowa słów żony i córki. Nie wiem, jak mocno musiało to wybrzmiewać na miejscu, też oglądam w TVN, w internecie. Jedziemy dopiero jutro, ze względu na pracę redakcyjną Ł., z którym chciałam zostać. Do prezydenta Adamowicza w Mariackim postaram się zaglądać często, jutro też spróbujemy, ale pewnie nie będzie to łatwe.
Ja w hotelu nie mam TVN24 (coraz częściej się to zdarza… 🙁 ), więc włączyłam tę propagandę goebbelsowską. Oczywiście kamera chodziła po wnętrzu tylko pokazując księży albo pojedyncze osoby, nie pokazywano tłumów ani pierwszego rzędu po lewej stronie, gdzie siedzieli Tuskowie, Wałęsowie, Kwaśniewscy, Komorowscy… A chwilę przedtem włączyłam BBC News – i nie tylko w dzienniku to była pierwsza wiadomość, ale właśnie te pierwsze rzędy pokazano.
Szybko wyłączyłam, i dobrze, bo podobno jeszcze jakieś paskudne komentarze były. Oni nigdy się nie nauczą.
To TVN24 (abonament tygodniowy w necie można kupić za c. PLN 8, co też zrobiłam) był bardziej demokratyczny, pokazali też kilka razy panów rządzących. No ale przemów rodziny i przyjaciół nie mogli w publicznej chyba wyciąć…? Widok siedzących wspólnie panów Wałęsy, Tuska, Komorowskiego i Kwaśniewskiego z żonami zawsze mnie buduje. Wszyscy oni ocierali lzy, gdy przemawiała rodzina, co pokazało, jak wrażliwymi ludźmi są.
A „Time to Say Goodbay”, akurat w tym momencie, choć oczywiście takim utworem jest, nie zabrzmiało dla mnie kiczowato, ale raczej ciepło, dla otuchy. To była bardzo długa i emocjonalnie wyczerpująca uroczystość. To był pierwszy moment, gdy odetchnęłam.
A na chwilkę przed tym, zgodzę się, dość banalnym „Time to Say Godbye”
(zwłaszcza w takich chwilach) brzmiał też jednak zrazu rozpoznawalny Henryk Górecki. Wtedy tego dnia po raz drugi się popłakałem. W czasach kto wie, chyba nawet bardziej pokracznych (z Nieudem i Zniszczem w przeróżnych słowach, przekazach, propagandach, i uczynkach) opracowywał sobie (i nam) Pieśni Maryjne. Robił swoje…
I tak – padły też słowa, może gdyby kościół powszechny mówił słowami O. Dominikanów (i swego wielkiego filozofa – wciąż nie wycofany chyba z uniwersytetów wielowiekowej Europy?) sytuacja w naszym kraju byłaby inna… Ale i innymi słowami musiałby się nauczyć posługiwać i powszechny teatr, i powszechna szkoła, i powszechny internet, wreszcie nim cały dom nasz Polska, najzwyklejszy powszedni dom zwykłego suwerena… pa pa m
Requiem Mozarta, a Dies irae zwłaszcza robi zawsze na mnie największe wrażenie w takich – powiedzmy – żałobnych okolicznościach. Pamiętam jak dziś pogrzeb pary prezydenckiej, gdzie na wejście grano Introit – to było uderzające… Ta muzyka jest stworzona do takich okoliczności…
@Leoninus
Moje pierwsze skojarzenie z „Dies irae”…
https://www.polskieradio24.pl/130/2617/Artykul/925867,Czwarty-takt-po-C-literze
Mocna rzecz.
tak… Takie zestawienie daje do myślenia…