Mnóstwo dobrych wrażeń
Trzy koncerty plus jedna z dwóch instalacji (drugą jeszcze odwiedzę) – cały dzień sobotni na Festiwalu Prawykonań był bardzo intensywny.
Już początek dnia był trzęsieniem ziemi jak z Hitchcocka – wystarczy rzucić nazwiskami wykonawców: Agata Zubel (w tym roku tylko w tej roli), Kwartet Śląski i w jednym z utworów jeszcze Paweł Romańczuk znany z zespołu Małe Instrumenty. I właśnie od tego się zaczęło. Cezary Duchnowski do utworu Welovelive zamówił u Romańczuka (który jest też wspaniałym majsterklepką) trzy machiny grające, które mógł sterować komputerowo, a one włączały się i wyłączały (Romańczuk też im częściowo pomagał). Jeden składał się z płyt kamiennych i mniejszych kamieni, które je pocierały, drugi i trzeci miały elementy strunowe, ale opierały się na różnych zasadach uruchamiania (do jednego z nich, obrotowego, używało się paru smyczków). Długo by opowiadać, ale ważne jest przede wszystkim to, że ich brzmienie pięknie wpisało się w poetycką atmosferę trzyczęściowego utworu, którego punktem wyjścia była mandala buddyjska The Wheel of Life. To jednak już był koniec łagodniejszych klimatów, bo potem zapanowała ideologia, i to mocna. Sławomir Kupczak napisał utwór Diva, do którego tekst zamówił u Pawła Krzaczkowskiego, sugerując tylko temat: przemoc wobec kobiet. Ten stworzył kompilację z dawnego podręcznika dla gospodyń wiejskich. Było więc nie tyle o fizycznej przemocy, co o uprzedmiotawianiu kobiet i instrumentalnym traktowaniu ich pracy (choć znalazł się tam także opis sceny zmierzającej do zbiorowego gwałtu). Wreszcie Artur Zagajewski w Pieśniach konstruktywistycznych kazał solistce wykrzykiwać tekst z punkrockową ekspresją i jeszcze rytmicznie do tego bębnić (Agata Zubel była też kiedyś perkusistką); teksty były cytatami z wierszy słoweńskiego poety modernistycznego Srecka Kosovela (który zmarł w 1926 r. mając zaledwie 22 lata) oraz Brunona Jasieńskiego. Przypominało to trochę ekspresję zespołów R.U.T.A. czy Hańba!. Wykonanie takich trzech utworów pod rząd to po prostu mistrzostwo świata i długo oklaskiwano artystów.
Michał Moc stworzył instalację mYear19 w labiryncie na tyłach NOSPR. Poszczególne ścieżki odwzorowują tam konkretne katowickie ulice – na rogach ustawiono głośniczki odtwarzające nagraną wcześniej muzyką, a na „placach” pojawiali się instrumentaliści z Orkiestry Muzyki Nowej i grali krótkie solówki. Instalacja dawała zarazem możliwość gry na rozpoznawanie konkretnych motywów – przy wejściu rozdawano kartki i długopisy; należało zanotować, przy których „ulicach” dane motywy się pojawiały. Oczywiście nie było obowiązku rozwiązywania tych zadań, można było po prostu zanurzyć się w tym morzu dźwięków. Bardzo to było przyjemne.
Koncert popołudniowy, jak piątkowy, dzielił się na dwie części. Pierwsza perkusyjna: półgodzinna aż i niestety jednostajna Entropia Klaudii Pasternak oraz o połowę krótsze, efektownie brzmiące Półskrzenie-półlśnienie na perkusję i fortepian Wojciecha Ziemowita Zycha. Druga fortepianowa – Z nich wynika wszystko inne Justyny Kowalskiej-Lasoń (po prawdzie nie bardzo rozumiem, o co w tym utworze chodziło, ale może to tylko mój przypadek) oraz Histe(O)ryjki Zbigniewa Bargielskiego, rzeczywiście ciąg obrazków, w których nie zabrakło też zakamuflowanych cytatów (rozpoznałam Chopina i Debussy’ego). Oba utwory znalazły świetną, dynamiczną wykonawczynię w Gabrieli Szendzielorz, która w pierwszym z nich musiała jeszcze do tego śpiewać abstrakcyjne sylaby.
Wreszcie koncert wieczorny: znów NOSPR, tym razem pod batutą Alexandra Humali. Trzy koncerty solowe z orkiestrą i jedna symfonia. W Rigaudon Dariusza Przybylskiego partię ćwierćtonowych organów Hammonda grał sam kompozytor, który jest również znakomitym organistą. Pomysł dość prosty, analogiczny właściwie do formy ronda, w którym refrenem są gamy i pasaże, ale nie takie bardzo po prostu, lecz właśnie z ćwierćtonami. Orkiestra błyskotliwa i barwna. Flute Concerto No. 3 Hanny Kulenty to przede wszystkim wielki, wyczynowy wręcz popis Jadwigi Kotnowskiej, a do tego mnóstwo orkiestrowej energii; lepiej może nie czytać komentarzy do utworów pisanych przez ich autorkę, tylko po prostu słuchać tego wartkiego muzycznego potoku, choć jak na mój gust w ostatnim fragmencie napięcie trochę siadło i utwór dość długo się kończył. Ale to zdaje się było celowe.
Z Drgnieniami Tadeusza Wieleckiego z udziałem znakomitego akordeonisty Macieja Frąckiewicza było zupełnie inaczej niż z niektórymi innymi dziełami tego dnia – ledwie utwór się zaczął, już się skończył i pozostawało się z niedosytem. Ogólna idea była dość prosta – orkiestrowe akordy wywoływały oddźwięk w akordeonie – ale jakież było urozmaicenie i wysmakowanie brzmieniowe. Po tej krótkiej impresji V Symfonia „La Bizarre” Piotra Mossa sprawiała wrażenie potężnej epickiej opowieści o całym życiu, momentami bardzo teatralnej, zwłaszcza w końcówce z dość złowieszczymi brzmieniami, swoistym tańcem śmierci.
No i tak – ciekawie – przeszedł dzień. Jeszcze jeden – i koniec festiwalu.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=SvrNE0Ja4co
A ja po wczorajszej rozmowie po koncercie (le aftah-mjuzjick) musiałem sobie po prostu dziś rano włączyć 29. Symfonię Mozarta – i już po pierwszych taktach wiedziałem, że jednak właściwie wszyscy z Mozartem możemy tylko srogo przegrać.
Od kilku dni na stronie Beethoven Festiwal widnieje informacja że Winterreise na Zamku ma śpiewać w zastępstwie Matthiasa Goerne Christian Gerhaher. Czyżby nikt z blogowiczów tego nie zauważył? Tym razem zmiana chyba nie sprawia zawodu tak jak w przypadku wymiany solisty w koncercie fortepianowym Beethovena z Jarvim i Tonnhalle…
Ciekawe to opracowanie Mahlera.
@ Grindelwald – no cóż, trzeba sobie powiedzieć, że to start z trochę innej kategorii 🙂
@ gucio – no rzeczywiście! Super.
http://beethoven.org.pl/festiwal/2019/03/29/komunikat-zmiana-w-programie/
No i po festiwalu…
Dziś były dwa koncerty symfoniczne. Wyrazy wielkiego uznania dla NOSPR, która wystąpiła trzy dni pod rząd, pod trzema dyrygentami, z samymi prawykonaniami. Takie rzeczy to tylko tutaj!
Dziś zagrała pod batutą Szymona Bywalca, a wieczorem wystąpiło AUKSO z Markiem Mosiem. Potraktuję już to skrótowo. Koncert w południe był trochę męczący. Najpierw trochę chaotyczne, przerzucające się od tonalności do atonalności, Septem verba Soni Brauhoff. Później bardziej jednolity stylistycznie – ale w stylu neoklasycznym – Koncert na tubę i orkiestrę Adriana Robaka z dobrym solistą Jakubem Urbańczykiem. Najbardziej konsekwentny był utwór Grzegorza Pieńka To the Other Side nawiązujący do obrazów Yvesa Tanquy, czyli opisujący abstrakcyjne krajobrazy.
Bardziej zróżnicowany był koncert wieczorny. Dziewczynka z zapałkami Przemysława Schellera (trochę „mroźny” – kompozytor odżegnuje się od inspiracji Helmutem Lachenmannem i odnosi się raczej do bajki, przefiltrowanej swoim widzeniem). Riff na orkiestrę Mikołaja Majkusiaka nawiązywał, jak twierdzi kompozytor, do rocka (na ucho było to łagodniejsze, ja usłyszałam raczej związki z jazzem). Colus Aleksandra Nowaka to monolog saksofonisty na tle statycznej orkiestry – znów ze znakomitym Bartłomiejem Dusiem. Wreszcie najładniejszy chyba utwór – Ao-Tea-Roa na klawesyn amplifikowany i orkiestrę smyczkową Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil, wielbicielki przyrody, która w tym utworze barwnie opisała muzyką krajobrazy Nowej Zelandii (z udziałem Gośki Isphording). I na zakończenie Zaćmienie czasu na wiolonczelę i orkiestrę Mikołaja Góreckiego – to kolejny jego utwór, po Elegii, napisany dla Tomasza Strahla, jednak tak się stało, że został utworem żałobnym, poświęconym pamięci zmarłej trochę ponad rok temu żony solisty, również wiolonczelistki Magdy Szwarc. W środku utworu, w części bardziej lirycznej i nokturnowej, pojawia się prawdziwe „zaćmienie”, czyli wyciemnienie sali zaprojektowane przez kompozytora. I w tak nostalgicznym nastroju skończył się festiwal.
Po południu byłam jeszcze w Rondzie Sztuki na instalacji Gdzieniegdzie Pawła Hendricha i Tomasza Strojeckiego – ten drugi był odpowiedzialny za stronę wizualną. Dźwięki elektroniczne dobiegały z głośników, a także wystąpiło kilkoro muzyków z Orkiestry Muzyki Nowej – tych samych zresztą, co w instalacji Michała Moca w labiryncie koło NOSPR. Strona wizualna to były zniekształcone reklamy z telebimów, sprowadzone do abstrakcyjnych kształtów, których ruch był uzależniony od dźwięku. Później można było trochę pobawić się samemu dźwiękiem i obrazem, sterując nimi z małego tabletu (z czego natychmiast skorzystały dzieciaki).
I tyle. Dziś mówiono, że Festiwal Prawykonań właściwie się nie zmienia, ale ja uważam, że od przeprowadzki NOSPR – tak, i to bardzo. Do tzw. Decymber-Palastu nie chciało się chodzić i wtedy rzeczywiście na widowni byli sami zainteresowani, a po koncertach kompozytorzy spotykali się towarzysko w gabinecie szefowej na kanapkach i na winku. Teraz frekwencja jest zupełnie inna, ludzie przychodzą z ciekawości, a po koncertach za każdym razem były spotkania kompozytorów i wykonawców z publicznością. Muzycy wyszli więc z wyłącznie własnego kręgu – i bardzo dobrze.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=OLpbjxGs02A
Dzień dobry; U mnie też dużo dobrach wrażeń (jednak nie z powodu „skandalicznych wybryków” ich autorów – „twarz wróćmy słowu, bo bez twarzy największe słowo nic nie waży”) po piątkowym koncercie finału „Oddźwięków”.
Na skandaliczne wybryki wielkich Nieudów to, ufam, zareagują kiedyś i znów i Korowiow i Asasello 🙂
A na Mykietyna to już np. zawsze chcę mieć czas… Czas… pewno jedno z kluczy w tym jego poruszającym pisaniu… Robi wrażenie, rodzi myślenie… pa pa! m
Jeszcze o Winterreise i innych nowościach. Bo wyszła na płycie ta chimeryczna Podróż, o której żeśmy ongiś gadali – Le Chimera Project i Philippe Sly (swoją drogą, jak to nazwisko odmieniać – Slyego?). Do śpiewającego zastrzeżenie mam jeno takie, że przy takiej wybujałej instrumentacji trudno zwrócić nań jakąś szczególną uwagę. I robi się z tego taka podróż zimowa wczesną wiosną – na rowerze. Pszczoły brzęczą, koty miauczą, gdzieś czasem nawet jakby się krowa odezwała.
Posłuchałem też Góreckiego z Beth Gibbons. Sama orkiestra – ok. Ale jak zaśpiwało, zaraz przypomniały mi się telewizyjne koncerty życzeń sprzed ćwierć wieku i Jennifer Rush 🙂
Nazwiska zagraniczne, jeśli uprzemy się odmieniać, to odmieniamy tylko i bez wyjątków fonetycznie. Tak chce Rada Języka Polskiego. Czyli Slaja.
W sprawie obu nowości to mi z ust wyjąłeś. Jest pewien rozziew między formą, treścią, sensem i paroma innymi elementami dzieła muzycznego. 😛
Tu podane zasady sa bardziej skomplikowane, chyba ze zasada Wodza w jakis sposob je streszcza
https://sjp.pwn.pl/zasady/Odmiana-nazwisk-angielskich-i-francuskich;629617.html
Owszem, Lisku, streszcza i pomija te fragmenty, gdzie językoznawcy kombinują jak koń pod górę. Pamiętajmy, że najważniejszy jest efekt końcowy, tzn. żeby wypowiedź nie brzmiała/wyglądała głupio. 🙂
Czyli najlepiej nie odmieniać. Tak coś czułem 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=hgQye9pLGEs
Też już 🙂 posłuchałem w warunkach domowych na płycie Beth z Góreckim. I bliżej mi na pewno do głosu Pani Kierowniczki a i Pana Kierownika Pani Kierowniczki 🙂 niż do tych radykalnie cyniczno-krytycznych głosów. Choć z wiekiem coraz bliżej mi pewno do wyznania, by jednak każdy z muzycznych (często jakże odległych i kompletnie innych formalnie przecież a jednak jakże zajmujących) światów pozostawał na swym terytorium…
Nie bardzo jednak wiem, gdzie tu występuje jakiś rozdźwięk między niewątpliwą treścią i niewątpliwym sensem tego dzieła, a tym co summa summarum dostajemy na tejże płycie?
1)Że „Orkiestra Ok?” (moje zmasakrowane big bitem 🙂 ucho wychwyciło, że i w tej akurat orkiestrze wielce ok… jest tu np. i taki drobiazg… fortepian – znaczący (choć jakże drugoplanowy) w tym dziele). 2)Że orkiestrę prowadzi tu Penderecki? (któregoś dnia zauważyłem, że większość mego dorosłego życia żyłem w jakimś durnym (bo zbudowanym do dziś dnia nie wiem na jakim głosie jakiegoś „eksperta”?) przekonaniu, że Penderecki i Górecki byli jakoś skonfliktowani… któregoś też dnia zrozumiałem jednak już sam, że jakże wielką wartością kultury mej ojczyzny, jest niezbity i słyszalny (już chyba i dla gimnazjalisty) fakt… że Penderecki nie pisze tak, jak Górecki, a Górecki, jak Penderecki i że jak to dobrze i pięknie, że tak jest!). 3) Czy też może, że za to kanoniczne, tak się złożyło znane i cenione w świecie dzieło (trudne, a zarazem jakże proste dzieło o miłości) bierze się artystka z kręgów muzyki „prostej łatwej i przyjemnej”? (cóż to za durny „taśmociąg”… płip… nawisem).
W cz.1 i w cz. 3 Beth śpiewa być może trochę i w języku z nie z tego świata, ale już w cz.2 to akurat zrozumiałe są dla mnie słowa absolutnie wszystkie. I śpiewa to, co zostało zapisane w partyturze… Portishead to mam płytę jedną – pierwszą, a tej symfonii płyt 6 (moje kanoniczne do dziś to te z Panią Zosią Kilanowicz), ale nie lekceważę tak tej Beth…
W tej symfonii jest na pewno wciąż coś świątecznego. Bardzo tego święta strzegł sam kompozytor, a w przywoływanej tu nieraz jego pierwszej biografii jest zresztą fantastyczne i jakże celne, choć wielce dosadne spostrzeżenie mistrza, gdzie tylko by nie chciał usłyszeć tego swojego dzieła 🙂
Z drugiej strony z mistrzami to tak już jest (i ich wielkimi dziełami) że każdy ma (może mieć) do nich wstęp… Niespekulatywny…
W zeszłym roku od Włodka Pawlika usłyszałem z kolei takie oto zdanie: „Jeżeli chodzi o mnie, to muzyka zawładnęła mną w sposób bardzo naturalny, intuicyjny, poprzez moją wrażliwość, a nie poprzez pseudo-intelektualne spekulacje”. Jakie piękne zdanie, szkoda, że nie moje… aż chce się przyznać… Z czasem słuchając sobie wciąż różnych muzyk będę pewno i o tym zdaniu pamiętał, czy to więc słuchając płyty tej, czy np. Yaary Tal z koncertem fortepianowym Rathausa, czy też np. „This Land” Gary’ego Clarka Jr. 🙂 pa pa m
@ Hoko
Aż tak stanowczy wniosek uważałbym jednak za przesadny 🙂
A ja z autorytetem tak potężnym, jak Włodek Pawlik, dyskutować nie będę. Zwłaszcza o wrażliwości i intelekcie. 😛
Jeśli będziecie chcieli komuś zobrazować pojęcie nieskończoności, weźcie jako model łatwowierność pewnej grupy odbiorców muzyki.
Jak zauważył pewien neurobiolog, „karaoke jest to zabawa wolna od ryzyka, o ile tylko publiczność nie składa się z przypakowanych melomanów”.
Mnie w sumie to sformułowanie Pawlika pasuje – w końcu nic nie spekulowałem, intelektualnie lub nie, tylko powiedziałem, z czym mi się skojarzyło. A takie skojarzenia to przecie podstawa tej naturalnej wrażliwości, która bierze się nie z teoretycznych traktatów (a w każdym razie nie musi się do nich odwoływać), tylko z praktyki słuchania i osłuchania. Tak myślę. Że każdy tę wrażliwość ma inną i osobną – rzecz oczywista. I dlatego nie ogłosiłem, że ci, którym się to wykonanie podoba, to jacyś cynicy-à-rebours czy coś w tym rodzaju. Ale niech tam, nawet nie będę na to spostponowanie cynikiem wyrzekał – w końcu Jennifer Rush to nie przelewki. Tyle że ograniczając się do „naturalnej wrażliwości”, trudno wyjść w dyskusji poza jakąś uproszczoną krytyczną dosadność, poprawność lub egzaltację. I tyle. Reszta jest spekulacją.
Więc… O wzmiankowanych przez Wodza „elementach działa muzycznego” się nie wypowiadam, bo się nie znam, dzieło (i wykonanie) traktuję z reguły jako całość – i albo mi się podoba, albo nie. I to mi się, zwyczajnie, nie podoba – ale tak zwyczajnie, jak nie podoba mi się osiem na dziesięć płyt, do których słuchania się, nałogowo, biorę, i macham ręką przed końcem. Tedy wzmianka o Jennifer – choć rzeczywiście tak mi się skojarzył ten śpiew – nie miała w podtekście jakiejś szczególnej złośliwości. Ot element folkloru-humoru we w miarę zamkniętym towarzystwie, które sobie od czasu do czasu dogaduje.
Ale „rozziew między elementami dzieła” – coś w tym jest. Bo jak pomyślę, co mi się w tym nie podoba, to chyba wrzucenie do jednego worka dwóch estetyk, mieszanie napojów. Zwłaszcza że, po pierwsze, jedna z tych estetyk jest zupełnie nie z mojej bajki – płyty Portishead nie mam żadnej, i miał nie będę. Po drugie, taka siłowa próba łączenia rozmaitych estetyk z udziałem orkiestry symfonicznej, bardzo źle mi się kojarzy – jako byłemu metalowcowi…
Ot moda się zrobiła, żeby metal czy inny rock dowartościować, dodając do tych kawałków podkład orkiestrowy. I wszyscy się zachwycają (ale tego z reguły nie słuchają osoby na co dzień słuchające klasyki), a mnie, poza nielicznymi wyjątkami, na odległość jedzie toto kiczem.
No… I tu zagwozdka, bo właśnie skonstatowałem, że tak dywagując zabrnąłem w obszary zupełnie nieprzeczuwane. Mianowicie może być, że skoro Beth Gibbons i jej zespół żadnych pozytywnych emocji we mnie nie wzbudzają, to i dlatego nie podoba mi się ten „popowy’ śpiew w symfonii. A co by było, gdyby tak zaśpiewał James Hetfield? Albo, gdyby dożył naszych ciekawych czasów, Quorthon Seth… O…
Widzisz, Hoko, nie trzeba znać elementów dzieła muzycznego, żeby zauważyć, że coś jest nie tak. Ja czasem używam mądrych wyrazów w celach retorycznych, jak tu użyłem, aby lepiej było widać sarkazm, a chodziło mi o to samo – nie podoba się i nie ma na to szans. I już. 🙂
Podkłady orkiestrowe w celu dowartościowania są przecież dużo starsze, były takie straszne eksperymenty z jazzem sprzed ponad pół wieku, w najlepszym razie wychodziła muzyka filmowa, ale ogólnie i bez wyjątków, parafrazując Szwejka, kupa z włosem.
Jedyny kawałek z orkiestrą, którego mogę słuchać bez zgrozy, chociaż do mistrzostwa bardzo jest daleko, to „Atom Heart Mother”. Naiwne, za dużo efektów, ale to jest coś więcej niż piosenka rozpisana na orkiestrę, zwłaszcza, że to nie piosenka, więc nie występuje szok w postaci wokalisty drącego ryja. Zresztą Pink Floyd z tamtego okresu to osobny rozdział. Zrobiłem kiedyś eksperyment, traktując osobę bardzo wykształconą muzycznie studyjną częścią albumu „Ummagumma”. Dowiedziałem się, że te fletowo-perkusyjne kawałki spokojnie by przeszły na Warszawskiej Jesieni ze 30 lat temu. Teraz już nie, za mało odklejone od wszystkiego co zwykliśmy nazywać w swojej prostocie muzyką, ale wtedy tak. 😎
A cytat z Włodka Pawlika sam w sobie nie jest nie do przyjęcia, nie chodzi o treść, chodzi o osobę. Nie co powiedział, a kto powiedział. Tak to jest, jak się widzi i wie za dużo. Chyba czegoś mało wrażliwy jestem. 😛
Kochani, przepraszam, że nie włączam się do rozmowy – muszę kończyć tekst do papierowej „P”. Ale tylko stwierdzę, że uważam zdanie WW o Włodku Pawliku za chybione. On przecież wręcz się w tej swojej wypowiedzi przyznaje, że nie jest żadnym intelektualistą, tylko prostym muzykiem 🙂 i ja mu wierzę, w końcu znam go od lat.
Zdania na temat Beth śpiewającej Góreckiego są baaardzo podzielone, zdaje się, że u Bartka Chacińskiego na Fejsie (nie widziałam, bo coś się tam zatkało) była też jakaś większa na ten temat dyskusja. Ja spojrzałam na zjawisko w miarę życzliwie (z życzliwością dla szczerych chęci), choć ma się rozumieć wolę, tak jak mp/ww, nagranie Zofii Kilanowicz, dla mnie także kanoniczne. Co do tego nie ma dyskusji.
O tak, ja też wierzę, że jest prostym. Co nie wyklucza pewnej, hmmm, zaradności życiowej. Nie drążmy, i tak to nic nie zmieni. 😎
Philippe Sly probowal to zlepic odwrotnie – klasyczny spiew z metalowym podkladem
https://www.youtube.com/watch?v=cvXWFOR-1a8
Nic nie lepiej, a nawet jeszcze gorzej. Nie żebym był wrogiem takich przeróbek – tylko jeśli już robić, to konsekwentnie, czyli nie mieszać napojów, tylko przerzucić całość z jednego gatunku do drugiego – ELP pokazali, że można. Niżej inny przykład, amatorski, ale i tak bije na głowę wszystkich „mieszaczy”.
Pobutka (będzie ostro)
https://www.youtube.com/watch?v=apqR321005g
No, to jest prawdziwa Pobutka 😆
A to ze Sly’em mi surrealizmem-postmodernizmem pachnie. Eksperyment bardziej niż koncepcja artystyczna.
Fajna wiadomość na początek dnia:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24610638,glinski-przegral-proces-z-festiwalem-malta-jego-resort-i-skarb.html#s=BoxOpImg4
Z tym „kiedyś by pasowało do WJ, ale dziś już nie” to bym uważał, bo to kołem potrafi się przetoczyć po stopie.
Moim odwiecznym utworem który w ciemno należałoby zagrać na WJ to Zeit Tangerine Dream.
Czyli że może jeszcze wrócić muzyka nieszkodliwa dla mojego organizmu? 😛
A to jeden z przykładów, jak nie powinno się robić. Składniki dobre, ale z orkiestracji dwója i nie da się tego słuchać
https://www.youtube.com/watch?v=bxeWWkEndMo
To była odwrotność pobutki, a teraz coś do słuchania o świcie. Zresztą o każdej porze. Z godzinę temu odtrułem się całą płytą, a oto fajny fragmencik
https://www.youtube.com/watch?v=tWZPJTNPXQU
Powialo nostalgia 🙂 Plyty ELP i Tangerine Dream wciaz mam , King Crimson slyszalam na zywo…
W ramach dobutki fajna przerobka
https://www.youtube.com/watch?v=MZuSaudKc68
Hmm…
Tak się już oddaliłam od takich rzeczy…
Ale dobudziłam się, dzień dobry 🙂
Oj, powiało. Jak pierwszy raz usłyszałem kawałek zalinkowany przez WW (a potem też Providence, Starless itp.), nie miałem chyba jeszcze 15 lat, a tzw. poważkę omijałem szerokim łukiem. Oczywiście tamtego entuzjazmu nie da się opisać… Jednak ciekawsze jest może to, że po TYYYYLU latach wcale mi nie wychłódło 🙂
Dziś ciekawy koncert u Austriaków:
https://www.koncertomania.pl/koncert/3351834/aron-quartett-warszawa-04-04-2019.html
Nie wiem, czemu Forum nie umieściło tego na swojej stronie – mam nadzieję, że nie odwołali.
Piotruś wciąż chory ? Już 5 lub 6 koncertów odwołano. W tym szczególnym dniu Jego 50 urodzin należy Mu więc życzyć dużo zdrowia.
@WW
Myślałem, że podasz Song of the Gulls, bo to jest dopiero słabe.
Na Kacet idę w czerwcu… zasilić fundusz emerytalny pana Roberta.
Muzyka na orkiestrę:
https://www.youtube.com/watch?v=Y4K6j0m2mxE
Jeszcze podam link do Zeit (konkretnie pierwszy utwór), bo to jest naprawdę dobra rzecz, na „wiolonczelę i elektronikę”.
Rzecz w tym, że często muzycy rockowi dużo lepiej czują instrumentarium elektroniczne niż kompozytorzy, ehm, akademiccy.
https://www.youtube.com/watch?v=JkM-lwX8ETg
Song of the Gulls to inna kategoria, bo na bardzo kameralny skład, a tu mamy taki aparat, że dałby radę z wcześniejszym Mahlerem. 🙂 Zresztą jedno i drugie dałoby się jakoś uratować, gdyby wziął się za to fachowiec.
A w tej muzyce na orkiestrę, co to jest na początku? Ten taki impresjonizm? Sami to napisali, jak wynika z okładki płyty? Nie wierzę, w dalszych częściach jest standardowa, amatorska sieczka i to się zgadza. Nie bardzo się znam na tej twórczości, jakoś mi nigdy nie pasowała.
Z czuciem instrumentarium to zgoda. Na elektrowni też można zagrać, a nie tylko wygenerować dźwięki o pożądanej częstotliwości. Gorzej z laptopowcami, oni mogą zapomnieć o alikwotach, więc jeśli się zestawi taki generator z czymś, co alikwoty produkuje, wrażenie zawsze będzie średnie.
@ Elżbieta Kier
No rzeczywiście, dziś okrągłe urodziny PA. A tu jakieś paskudne grypsko się przyplątało… Zdrowia przede wszystkim! Bo jak jest zdrowie, to i reszta 🙂
Jak się tu nie przyłączyć 🙂
A skoro już o kłopotach pianistów, dołóżmy ciekawostkę:
http://spa-m.pl/art,476,pianista-skazany-za-fortepianowy-wybryk-kuriozalny-wyrok-sadu-re.html?fbclid=IwAR1sVoW9rwilaS2OA__fbGIZl0JJ5UhrKz3VO8ovosuUgy104Rkpt0bhSAE
Te „hałasy bytowe” (choć jeszcze lepiej brzmiałyby tu chyba „odgłosy”) – no i rzecz jasna „sprawstwo obwinionego co do gry na fortepianie” – to istne cudeńka, nieprawdaż?
No ładnie 👿
Jestem wielkim zwolennikiem reformy sądownictwa. Znacznej części uczonych kolegów i koleżanek należałoby przeszczepić jakieś inne mózgi, może od szympansów? Poziom orzecznictwa by nie ucierpiał na pewno. 😎
Już sam znalazłem, co to jest za impresjonizm. Debussy okazuje się, zapomniana uwertura do niedokończonej opery, ładnie spiracona. Nic nie wiem o prawie autorskim w UK 40 lat temu, ale chyba coś tu się nie do końca zgadza.
@WW,
Przepraszam, że dopiero teraz – przechodzę trudny okres w życiu, zwany malowaniem mieszkania.
Nie mówi się „spiracone” tylko „inspired by…” 😛
Nie podejmuję tematu laptopowców, bo mam o nich subiektywne i jednoznacznie negatywne zdanie. Prawdziwa elektronika jest z klawisza, najlepiej elektrycznego, takiego co się rozstraja po piętnastu minutach od przegrzania obwodów.
@WW
Przepraszam, że dopiero teraz – przechodzę trudny okres w życiu, zwany malowaniem mieszkania.
Nie mówi się „spiracone” tylko „[i]inspired by…[/i]” 😛
Nie podejmuję tematu laptopowców, bo mam o nich subiektywne, jednoznacznie negatywne zdanie.
Łączę się w bólu na okoliczność malowania. 🙂