Dzień bez śpiewu

We wtorek na Festiwalu Beethovenowskim była tylko muzyka instrumentalna, choć po raz pierwszy zabrzmiał Moniuszko. Za to w koreańskim wydaniu.

KBS Symphony Orchestra, czyli seulska Radiówka, przyjechała ze swoim od pięciu lat głównym dyrygentem, Izraelczykiem Yoelem Levim. Wrażenia, przynajmniej na mnie i na osobach, z którymi rozmawiałam, wywarła mieszane. Zaczęło się właśnie od Moniuszki, czyli uwertury do Halki. Tu trzeba powiedzieć, że koreańscy muzycy zagrali wszystko niezwykle precyzyjnie, czym przewyższyli większość polskich orkiestr – próbowałam sobie przypomnieć, której udało się tak równo zagrać początek, i chyba tylko Sinfonii Varsovii na pamiętnym koncercie pod Minkowskim, ale tamto wykonanie miało jeszcze inne liczne zalety. Tu wszystkie nutki były na swoim miejscu, choć niewiele więcej z tego wynikało.

Jeajoon Ryu to dobiegający 50-ki kompozytor, który niegdyś studiował u Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, był też uczniem Sukhi Kanga w Seulu. W jego Koncercie na fortepian i orkiestrę solistą był młody zdolny pianista amerykański, absolwent Juilliard School, 24-letni Mackenzie Melemed (swoją drogą dość egzotyczna zbitka imienia kojarzącego się ze Szkocją i hebrajskiego nazwiska), który wcześniej dokonał europejskiej premiery tego utworu z Orkiestrą Miasta Kuopio w Finlandii, a ponadto nagrał go z Sinfonią Varsovią dla Warnera. Dziwny to utwór – trochę jak z Rachmaninowa, trochę z neoklasycyzmu, a pianista ma pole do popisu. Nie było to może kiczowate, ale do bólu eklektyczne. Kompozytor zresztą jest niezbyt ciekawą postacią (w Krakowie niektórzy pamiętają), więc nic dziwnego, że muzyka jego także nie bardzo.

Potwornie zmęczył mnie ostatni punkt programu – I Symfonia Mahlera. Kompletnie drewniana, kompletnie niezrozumiana, bez cienia wdzięku (co najbardziej chyba raziło w II części), wolne tempa, po prostu ciężka artyleria. Dyrygent prowadził utwór z pamięci i robił, co mógł, a po prawdzie nie wiem, czy z tą orkiestrą mógł więcej. Wyszłam z ulgą. Wiem, mogłam nie zostawać, jak wielu znajomych, ale byłam ciekawa, czy taki eksperyment się uda, no i cóż, zaspokoiłam swoją ciekawość.

Wcześniej, po południu w sali kameralnej FN zaprezentował się nowy, bo istniejący zaledwie pół roku zespół – Penderecki Piano Trio. To dawna połowa Meccore String Quartet, czyli skrzypek Jarosław Nadrzycki i wiolonczelista Karol Marianowski, do których dołączył pianista Konrad Skolarski. Cała trójka to bardzo dobrzy muzycy (pianista wydał parę ciekawych płyt solowych), ale słychać, że razem dopiero zaczynają. W Triu c-moll Beethovena w finale parę razy o mało co się nie wysypali (jednak wyszli z tego bardzo zręcznie, co świadczy o profesjonalizmie). Pozostałe punkty programu jakoś mnie nie wciągnęły, ale może to też z powodu samych utworów – I Tria Rachmaninowa i młodzieńczego Tria Debussy’ego, dalekiego jeszcze od tego, za co twórcę impresjonizmu kochamy. Na bis ładnie zagrana Wokaliza – znów Rachmaninowa. Zobaczymy, jak zespół będzie się rozwijał. Kwartet Meccore zresztą nadal istnieje – wróciła Aleksandra Bryła, dołączył Tomasz Daroch. Obu formacjom – powodzenia.

PS. Otrzymałam dziś wiadomość, że SV w końcu ma pozwolenie na budowę swojej siedziby – prezydent Rafał Trzaskowski właśnie je wydał. Pierwszy etap, remont trzech zabytkowych budynków, ma się zakończyć w październiku 2022 r., a na salę koncertową trzeba będzie poczekać aż do lutego 2025 r. Na budowę zabezpieczono w budżecie miasta ok. 632 mln zł.