Bardzo różna muzyka z Wiednia

Zaliczamy do niej również kwartety Beethovena – wszystkie już tam napisał. Po południu grał je na swoim pierwszym z trzech występów Shanghai Quartet.

Chińscy ( i jeden amerykański) muzycy bywali już na Festiwalu Beethovenowskim zarówno w Warszawie, jak też wcześniej w Krakowie. Wybór, jaki zrobili w tym roku, jest dość specyficzny: na każdym koncercie po trzy utwory, każdy z innego okresu. W czwartek np. zaczęli od Beethovena późnego – Kwartetu Es-dur op. 127. Później wczesny, wesoły Kwartet G-dur, jeden z sześciu z op. 18, wreszcie trzeci z op. 59, czyli tzw. kwartetów Razumowskiego (tj. dedykowanych rosyjskiemu księciu). Op. 18 jeszcze z lekka pachnie Haydnem, ale są tam już typowo beethovenowskie przekomarzania, środkowy Beethoven to już różne typowe dla niego dziwności, spotęgowane jeszcze w późnych kwartetach. Pasjonujące jest śledzenie tych różnic (zwłaszcza w dobrym wykonaniu) i zaczynam żałować, że piątkowy koncert mnie ominie (podobnie jak wieczorny), ponieważ muszę być na premierze Billy’ego Budda.

Wieczorny koncert NOSPR pod batutą Alexandra Liebreicha to była czysta poezja, choć może nie dla każdego łatwa. Ja w każdym razie byłam usatysfakcjonowana zarówno repertuarem, jak wykonaniem. Wszystkie punkty programu były ze śpiewem. Aga Mikołaj (czyli Agnieszka Mikołajczyk z Poznania), której rzadko mamy okazję w ostatnich latach słuchać w Polsce, pięknie zaśpiewała Altenberg-Lieder Albana Berga, z wielką kulturą i wyczuciem. Pomyśleć, że pieśni te zostały na prawykonaniu (tylko dwóch z nich) w 1913 r. przyjęte skandalem (taki to był rok, przecież odbyła się w nim również sławetna prapremiera Święta wiosny…). No, ale owszem, zważywszy, jak różne rzeczy pisało się w tych czasach… Lieder eines fahrendes Gesellen Mahlera są zaledwie o 30 lat starsze (wersja z fortepianem; orkiestrowa miała prawykonanie w 1896 r.). Słuchanie ich z również niezwykle kulturalnym śpiewakiem, Raymondem Ayersem, było jakby nagrodą pocieszenia po koszmarnym wykonaniu I Symfonii tegoż Mahlera przez Koreańczyków – w końcu część materiału muzycznego jest ta sama.

Wreszcie Lyrische Symphonie Alexandra von Zemlinsky’ego z 1923 r., czyli napisana o dekadę później od dzieła Berga, ale w zupełnie innym muzycznym języku, gęstym i ekspresjonistycznym. To właściwie nie tyle symfonia, co cykl pieśni do słów Rabindranatha Tagore (tłumaczenie wyświetlano jakieś potwornie archaiczne, chyba przedwojenne), zaśpiewany przez oboje solistów, którzy pięknie oddali rozwój formy – romansowego spotkania i jego końca. Do tekstów tegoż autora napisał też pieśni Karol Szymanowski – i jest całkiem niemałe podobieństwo w muzyce tych dwóch twórców, oczywiście mam na myśli „środkowego” Szymanowskiego, tego od „Pieśni o nocy” czy I Koncertu skrzypcowego – a to samo musiał pomyśleć Liebreich, nagrywając płytę właśnie z tymi dwoma utworami. Wydała ją niemiecka firma Accentus (przy wsparciu programu Polska Music Instytutu Adama Mickiewicza), nagranie odbyło się oczywiście w siedzibie NOSPR, a solistami są: w Szymanowskim Elina Vähälä (bardzo przyzwoita skrzypaczka), a w Zemlinskym Johanna Winkel oraz Michael Nagy. Dostałam właśnie tę płytę, z przyjemnością posłucham.