Bardzo różna muzyka z Wiednia

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Zaliczamy do niej również kwartety Beethovena – wszystkie już tam napisał. Po południu grał je na swoim pierwszym z trzech występów Shanghai Quartet.

Chińscy ( i jeden amerykański) muzycy bywali już na Festiwalu Beethovenowskim zarówno w Warszawie, jak też wcześniej w Krakowie. Wybór, jaki zrobili w tym roku, jest dość specyficzny: na każdym koncercie po trzy utwory, każdy z innego okresu. W czwartek np. zaczęli od Beethovena późnego – Kwartetu Es-dur op. 127. Później wczesny, wesoły Kwartet G-dur, jeden z sześciu z op. 18, wreszcie trzeci z op. 59, czyli tzw. kwartetów Razumowskiego (tj. dedykowanych rosyjskiemu księciu). Op. 18 jeszcze z lekka pachnie Haydnem, ale są tam już typowo beethovenowskie przekomarzania, środkowy Beethoven to już różne typowe dla niego dziwności, spotęgowane jeszcze w późnych kwartetach. Pasjonujące jest śledzenie tych różnic (zwłaszcza w dobrym wykonaniu) i zaczynam żałować, że piątkowy koncert mnie ominie (podobnie jak wieczorny), ponieważ muszę być na premierze Billy’ego Budda.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Diabeł i raj Katarzyny Gärtner

83-letnia dziś Katarzyna Gärtner, słynna kompozytorka „Małgośki” i wielu innych przebojów, tuła się po domach przyjaciół i stara odzyskać dom, studio oraz swój dorobek artystyczny.

Violetta Krasnowska

Wieczorny koncert NOSPR pod batutą Alexandra Liebreicha to była czysta poezja, choć może nie dla każdego łatwa. Ja w każdym razie byłam usatysfakcjonowana zarówno repertuarem, jak wykonaniem. Wszystkie punkty programu były ze śpiewem. Aga Mikołaj (czyli Agnieszka Mikołajczyk z Poznania), której rzadko mamy okazję w ostatnich latach słuchać w Polsce, pięknie zaśpiewała Altenberg-Lieder Albana Berga, z wielką kulturą i wyczuciem. Pomyśleć, że pieśni te zostały na prawykonaniu (tylko dwóch z nich) w 1913 r. przyjęte skandalem (taki to był rok, przecież odbyła się w nim również sławetna prapremiera Święta wiosny…). No, ale owszem, zważywszy, jak różne rzeczy pisało się w tych czasach… Lieder eines fahrendes Gesellen Mahlera są zaledwie o 30 lat starsze (wersja z fortepianem; orkiestrowa miała prawykonanie w 1896 r.). Słuchanie ich z również niezwykle kulturalnym śpiewakiem, Raymondem Ayersem, było jakby nagrodą pocieszenia po koszmarnym wykonaniu I Symfonii tegoż Mahlera przez Koreańczyków – w końcu część materiału muzycznego jest ta sama.

Wreszcie Lyrische Symphonie Alexandra von Zemlinsky’ego z 1923 r., czyli napisana o dekadę później od dzieła Berga, ale w zupełnie innym muzycznym języku, gęstym i ekspresjonistycznym. To właściwie nie tyle symfonia, co cykl pieśni do słów Rabindranatha Tagore (tłumaczenie wyświetlano jakieś potwornie archaiczne, chyba przedwojenne), zaśpiewany przez oboje solistów, którzy pięknie oddali rozwój formy – romansowego spotkania i jego końca. Do tekstów tegoż autora napisał też pieśni Karol Szymanowski – i jest całkiem niemałe podobieństwo w muzyce tych dwóch twórców, oczywiście mam na myśli „środkowego” Szymanowskiego, tego od „Pieśni o nocy” czy I Koncertu skrzypcowego – a to samo musiał pomyśleć Liebreich, nagrywając płytę właśnie z tymi dwoma utworami. Wydała ją niemiecka firma Accentus (przy wsparciu programu Polska Music Instytutu Adama Mickiewicza), nagranie odbyło się oczywiście w siedzibie NOSPR, a solistami są: w Szymanowskim Elina Vähälä (bardzo przyzwoita skrzypaczka), a w Zemlinskym Johanna Winkel oraz Michael Nagy. Dostałam właśnie tę płytę, z przyjemnością posłucham.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj