Dzień Bacha

Niby symetria, jak pisałam wczoraj, ale nie całkiem – festiwal zaczął się dramatem, a skończył muzykowaniem wprawiającym w dobry humor.

Ale to dopiero wieczorem. Po południu w Ratuszu Staromiejskim grał Marcin Świątkiewicz. Główną częścią programu były fragmenty Kunst der Fuge, poprzedzone pełnym cyklem Inwencji dwugłosowych – a więc dzieło napisane z intencją pedagogiczną, pokazujące sztukę polifonii w zalążku, zestawione z najbardziej kunsztowną polifonią w ogóle. Taki pomysł wynikł podobno z tego, że trudno byłoby zagrać cały KdF za jednym zamachem. Ja wolałabym usłyszeć cały cykl, bo on niesamowicie wciąga – ale rozumiem, że to byłoby naprawdę obciążające dla jednego wykonawcy. Jednak niestety inwencje trochę rozczarowały, choć solista miał na nie wiele ciekawych pomysłów, ale sprawiał wrażenie nieco rozproszonego. Dopiero w KdF wszystko zaskoczyło i było naprawdę pięknie. Co ciekawe, klawesynista powiedział parę słów między utworami, m.in., że uważa ten cykl za dzieło nie przeznaczone do publicznego wykonywania, lecz raczej zgłębiania w intymności. A tymczasem to ono wypadło lepiej – może właśnie dzięki tej intymności?

Jego nastrój bardziej mi pasował do smutnych refleksji związanych z dzisiejszym dniem. Na początek koncertu w Centrum św. Jana przemówiła pani prezydent Aleksandra Dulkiewicz: po złożeniu życzeń świątecznych i przywitawszy ojca prezydenta Adamowicza (który zresztą na otwarciu festiwalu też był) zarządziła minutę ciszy pamięci ofiar tragedii na Sri Lance.

Ale potem już był tylko Bach – wszystkie Koncerty brandenburskie w wykonaniu Akademie für Alte Musik Berlin, i dobra energia, jaka niosą te utwory i ci muzycy, zwyciężyła. Taką przyjemnością jest obserwować, jakie to wspaniałe muzykowanie, jak żywe i naturalne. Nie wszystko było idealne – największy kiks przydarzył się o dziwo nie waltornistom ani trębaczowi, tylko altowioliście – VI Koncert w ogóle trochę odstawał poziomem. Tempa szaleńcze – myślę, że nawet Maksymiuk z lat 70. by im nie dorównał, zwłaszcza jeśli chodzi o V Koncert, w którym klawesynista musiał bardzo namachać się paluszkami. Świetne smyczki z Bernhardem Forckiem na czele, świetne i wszechstronne dęte (oboiści grają też na fletach – dwoje na prostych, trzecia na traverso), młodziutka wiolonczelistka grająca continuo jak maszynka… II Koncert umieszczono na końcu (może z założeniem, że jak coś wyjdzie nie tak, to i tak już wybaczymy) i w efekcie finał bisowano. Patrząc na trębacza zastanawiałam się, jak to jest, kiedy gra się w ciągłym stresie, że coś nie wyjdzie. Ale też można być z siebie zadowolonym, jak wyjdzie…

No i tak, pięknie i energetycznie, zakończył się Actus Humanus Resurrectio 2019.