Wspominając czas Stefana Sutkowskiego

Nie wiadomo, jak to zleciało, ale właśnie parę dni temu minęła druga już rocznica śmierci Stefana Sutkowskiego, twórcy Warszawskiej Opery Kameralnej. Nowa premiera Polskiej Opery Królewskiej nawiązuje do jego dorobku.

„Pamięci Stefana Sutkowskiego, mojego mistrza-dyrektora i ojca artystycznego” – taką dedykację wpisał w programie Scene buffe Alessandra Scarlattiego Andrzej Klimczak, po śmierci Ryszarda Peryta p.o. dyrektora POK. Ten zestaw trzech drobiazgów komediowych, pełniących funkcję intermezzów w innych, większych operach, dyr. Sutkowski sprowadził pod koniec lat 70. z Sächsisch Landesbibliothek w Dreźnie. Dokładniej rzecz biorąc, w sprowadzonych nutach było ich dziesięć, a do wystawienia zostały wybrane trzy. Opracował je Jerzy Dobrzański. Na scenie WOK pojawiły się dwa razy. W 1981 r. śpiewali je: Ewa Ignatowicz z Jerzym Mahlerem, Alicja Słowakiewicz z Adrianem Milewskim i Krystyna Kołakowska z Andrzejem Poraszką. Tego spektaklu, zatytułowanego tak, jak dzisiejszy, nie widziałam, ale pamiętam większość z tych śpiewaków: dzwoneczkowy sopran Ewy Ignatowicz, ciepły bas Adriana Milewskiego, wielką vis comica Krystyny Kołakowskiej i Jerzego Mahlera.

Drugi raz ten sam zestaw został wystawiony pt. Tre scene buffe w 1998 r. pod kierownictwem muzycznym Władysława Kłosiewicza i wówczas wystąpili: Marzanna Rudnicka z Andrzejem Klimczakiem, Marta Boberska ze Sławomirem Jurczakiem i Olga Pasiecznik z Bogdanem Śliwą. I prawdę mówiąc też mi się to jakoś niespecjalnie zaczepiło o pamięć, chociaż ten spektakl już musiałam widzieć, ale wówczas działo się w WOK tyle ciekawych rzeczy, że ta była jedną z bardziej błahych. W każdym razie obsada, wówczas młoda, była mocna. Z tej szóstki na obecnej premierze wystąpiła w tym samym składzie druga para. I jeszcze jedna, trzeba powiedzieć, że wyjątkowa okoliczność: zarówno tamte dwie premiery, jak obecną, wyreżyserowała Jitka Stokalska. Jest w świetnej formie, a kolejnym spektaklem, który ma na tej scenie zrealizować, będzie w lipcu Cosi fan tutte.

Dziełka Alessandra Scarlattiego to dość błahe scenki oparte na przekomarzankach pasterzy i nimf, przy czym panowie są wodzeni przez panie za nos. Muzyka, choć całkowicie konwencjonalna, ma niemało wdzięku. Wystawienie jest oczywiście dość skromne, bo w Teatrze Królewskim w Łazienkach nie za bardzo można ingerować we wnętrze – więc tylko kilka przesuwnych plansz otapetowanych w krzewy róż, chmurki w tle, parę rekwizytów, przebrania (w jednej ze scenek – także za zwierzęta). Więcej roboty było z ruchem scenicznym, za który odpowiadał Przemysław Śliwa. Powstało przedstawienie dość proste i zabawne. Nowością w stosunku do poprzednich wystawień była orkiestra – tym razem instrumentów historycznych, czyli Cappella Regia Polona.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dość nierówne głosy; niektóre miały wręcz przykre problemy z intonacją (i tak sobie pomyślałam, że za czasów Sutkowskiego też obsady bywały bardzo nierówne…). Pozytywnie mogę się wyrazić o wymienionej drugiej parze, ale też zabawna była ostatnia – zalotna Agnieszka Kozłowska i groteskowy Witold Żołądkiewicz. Z tym, że to był zestaw premierowy: w drugiej obsadzie są młodzi, w większości nieznani jeszcze śpiewacy. Andrzej Klimczak mówi, że te dziełka będą spełniać rolę szkoleniową dla młodych właśnie, bo potrzeba w nim nie tylko głosów, ale i walorów aktorskich. Tak więc i ta tradycja teatru Sutkowskiego – przygarnianie młodych – będzie na swój sposób kontynuowana.