Wotan śpiewa Moniuszkę
Preludia premierowe w Operze Narodowej to koncerty, najczęściej kameralne, przedstawiające szerzej twórczość autora wystawianej za parę dni opery. Zwykle więc są mniej efektowne niż zapowiadane wydarzenie. Tym razem stało się odwrotnie.
Halka w wersji pierwotnej, tzw. wileńskiej – krótszej, z Jontkiem jako barytonem – zostanie wystawiona na scenie kameralnej TWON w reżyserii Agnieszki Glińskiej, z udziałem studentów tutejszej Akademii Operowej. Wygląda więc na to, że będzie to spektakl dość skromny (oczywiście po sobotniej premierze zdam relację). Natomiast jako preludium odbył się właśnie występ Tomasza Koniecznego z orkiestrą TWON pod batutą Grzegorza Nowaka, na dużej sali.
Śpiewnik symfoniczny – tak został zatytułowany ten koncert. Tak więc większość stanowiły pieśni – jeden był tylko fragment z Halki, recytatyw i aria Janusza z I aktu. No i trzy fragmenty orkiestrowe: uwertura do Parii na początek (to jeden z najlepszych fragmentów tej niezbyt udanej opery), Mazur ze Strasznego dworu (w środku pierwszej części, żeby śpiewak mógł odrobinę odpocząć) i Bajka (na początku drugiej części).
Śpiewnik domowy, jak wiadomo, to skromne pieśni z towarzyszeniem fortepianu. Zinstrumentowanie ich teatr powierzył Rafałowi Kłoczce, który jest obiecującym młodym dyrygentem operowym (pisywałam tu swego czasu o jego ciekawych przedsięwzięciach ze studentami w Gdańsku), ale studiował też kompozycję. Z Koniecznym zna się dobrze, także z Wiednia, gdzie spotykali się w operze, gdy odbywał tam studia podyplomowe. Wiedział więc dobrze, do jakiego typu głosu miał dostosować brzmienie orkiestry. Sam żartobliwie mówi, że to, co zrobił, to trochę Hollywood. Ponadto jest to wiele przymrużenia oka, np. cytat z pieśni Chopina w pieśni Moniuszki do tego samego tekstu (Hulanka), cytat z Marsza żałobnego w Kozaku, efekty ilustracyjne – dzwony w Dzwonie zapustnym, tętent konia w paru różnych pieśniach.
A jak w tym Konieczny? Jak w tytule. Głos jak dzwon – to najwłaściwsze określenie dla tego „instrumentu”, wspaniałe, potężne brzmienia, choć same te pieśni są przecież dość proste i kameralne. Parę obrazków rodzajowych – Trzech Budrysów czy Stary kapral. Ale dopiero w bisach poczuł się w pełni swobodnie. Pierwszym była aria Aleko z opery Rachmaninowa pod tym samym tytułem (wspaniały rosyjski!), a potem już tylko Wagner – aria Wolframa O du, mein holder Abendstern z Tannhäusera i wreszcie Wotan – pożegnanie Brunhildy z Walkirii. Tak, Konieczny jest po prostu Wotanem.
Komentarze
Szkoda że zaśpiewał tylko fragment „pożegnania”, bo początek był bardzo obiecujący. W pieśniach czuł się nieco skrępowany, prawdopodobnie powściągając wolumen swego wspaniałego głosu, to odbiło się na dykcji. We fragmentach operowych ten problem nie występował.
Prawdę powiedziawszy orkiestracje odebrałem jako wybitnie niegustowne, po prostu był to kicz czystej wody. Oczywiście można mówić o „przymrużaniu” oka – te cytaty, ten „Marsz żałobny” w „Kozaku”, ta absolutna dosłowność (jak dzwonnik dzwoni, to słychać dzwon, jak konik jedzie, to podkówki słychać, ale słychać je tak, jakby konik jechał po bruku, a chyba nie po bruku jechał etc.). Nie ma nic złego w orkiestrowaniu pieśni – w końcu takiego Schuberta na warsztat brali w taki sposób już Liszt, Berlioz, Reger i inni, są piękne interpretacje. Ale wszystko jest kwestią stylu i wyczucia. W końcu można to było zrobić w stylu instrumentacji z oper Moniuszki, na takie same środki jak w „Halce” czy „Strasznym dworze”. Czasem mniej znaczy więcej – „Kozak” zaśpiewany kilka dni temu z „gołymi” smyczkami Aukso był o wiele bardziej poruszający i po prostu o niebo lepszy (także wokalnie).
A estetyka opracowań Kłoczki, z całą tą swoją dosłownością, z dźwiękowym mimetyzmem, ze wszystkimi sygnałowymi motywami trąbek i rogów, z celestą, dzwonami rurowymi, gongiem, gran cassa etc, z „ubogacaniem” harmonii, dopisywaniem quasi-preludiów i postludiów – to wszystko było czystym kiczem. Zwłaszcza było to irytujące w drugiej części, gdzie zblokowano pieśni o tematyce, ujmijmy to tak – militarnej. Jako żywo przypominało to różne widowiska z lat 70-tych, zwłaszcza na festiwalu w Kołobrzegu, gdzie też wykonywano różne historyczne piosenki „symfonicznie”, a panowie Debich czy Konowalski instrumentowali wówczas w tej samej stylistyce:
https://www.youtube.com/watch?v=ns9_qUgJ8Y4&list=RDns9_qUgJ8Y4&start_radio=1#t=187
Oczywiście dziś wieje wietrzyk bardzo podobny, zapotrzebowanie na wzruszenia patetyczne, symfoniczno-patriotyczne jest przemożne, choć pewno nie taka była intencja, ale ja ten smrodek dekady gierkowskiej, zapaszek chabrów z poligonu czułem, niestety…. I biedny Moniuszko został w tą narrację wpisany, czy tego chcemy, czy nie. I co tu mówić o „mruganiu okiem”, kiedy większość publiczności percypowała to całkiem na serio, koleżanki mówiły o zaobserwowanych łzach w oczach przy Kapralu czy Kozaku, ja też odnotowałem symptomy wielkich uniesień emocjonalnych – ciekawe jednak, że jak to słyszałem w ostatnich miesiącach śpiewane z fortepianem, to łez nie było.
A jest to wszystko kwestią stylu. Konieczny, wielki przecież artysta, gdy śpiewał „Winterreise” z tekstami Barańczaka, to oczywiście nastąpiła nowa interakcja między tekstem i muzyką, to na interpretacje wpłynęło, ale nie zabiło samej istoty, struktury muzycznej cyklu pieśni. „Winterreise” też zresztą wykonuje się w różnych opracowaniach, łącznie z wersją Hansa Zendera, a np. „Der Wegweiser” został zorkiestrowany przez Weberna, ale nikomu nie przyszło do głowy by np. we „Wronie” trąbki lub rogi z tłumikiem krakały etc. W Moniuszce z wielką orkiestrą jednak Konieczny śpiewał ni to kameralnie, ni to operowo. I ma absolutną słuszność gucio: było dokładnie tak jak napisał – orkiestra często przykrywała śpiewaka i nie za bardzo rozumiało się to, co słyszał (zwłaszcza w tych mniej znanych pieśniach, których tekstu nie zna się na pamięć). Nie mówię już o wspaniałych bisach, ale nawet ten recytatyw i aria Janusza w pierwszej części brzmiały po prostu absolutnie inaczej, jakby ktoś nagle naprostował jakąś anamorfozę.
Ja trochę rozumiem to podejście – wiąże się to z ogólnym naszym postrzeganiem Moniuszki dziś. Żeby uciec od jakiejś nabożności, która też jest kiczem, i trochę pobawić się tym. Moniuszko powszechnie wydaje się jakby mniej poważny. A już przy włożeniu w tę muzykę śpiewaka wagnerowskiego trzeba było zrobić coś, co jakoś uzupełniłoby niecodzienność sytuacji. Bo powiedzmy sobie szczerze, to nie jest emploi Koniecznego, podobnie zresztą jak Sonety Bairda, które śpiewał na wspomnianym przez pianofila koncercie parę dni temu. Też był zbyt potężny na te skromne teatralne kawałki. Choć oczywiście były to piękne „niskie dźwięki” (koncert był w ramach Basso – Biennala Dźwięków Niskich).
W komentarzu do występu pana Tomasza Koniecznego i do treści tekstu „obrazka obyczajowego”, jak to Pani Dorota opisała zatytułowanego „Trzech Budrysów”.
Tekst jest oczywiście o brankach, czyli kobietach porywanych jako seksualny łup przez pewnych siebie męskich osiłków. I Panu Mickiewiczowi najwyraźniej nie przeszkadzało o tym pisać w formie dobrego żartu i powodu do wesołości. Załóżmy że 200 lat niewolnictwo seksualne kobiet nie przeszkadzało.
A.D. 2019 również nie przeszkadza to Panu Tomaszowi Koniecznemu. Dobrze się bawił wyśpiewując o porywanych kobietach na zaspokojenie męskiej chuci i potrzeby produkcji potomstwa. Obrzydliwy spektakt, który jednak najwyraźniej nie przeszkadzał ani Panu dyrygentowi, Grzegorzowi Nowakowi, ani zarówno męskiej i żeńskiej publiczności.
Panu Tomaszowi Koniecznemu gratuluję wesołości i „rozwiniętej” wrażliwości na kwestie niewolnictwa seksualnego kobiet i w ogóle dobrego, męskiego samopoczucia. Mam nadzieję, że dobrze się bawił. Może myśl, że te branki mogły nawet nie mieć 15 lat sprawi (bo najwyraźniej status porwanej na seksualny łup kobiety nie wystarcza), że przez chwilę zastanowi się nad doborem repertuaru.
Pani Agnieszko, to nie całkiem tak. W tekście Mickiewicza jest mowa o „Laszkach synowych” i o weselach. Gdyby to były po prostu niewolnice seksualne, to po co byłby ten cały zachód z weselami? Stary Budrys także „przywiózł sobie Laszkę za żonę”, która zapewne była matką owych trzech młodych Budrysów. Ogólnie kobiety zresztą były te parę wieków temu traktowane zupełnie inaczej niż dziś, żeby przypomnieć choćby aranżowane małżeństwa i śluby z nieletnimi dziewczynkami, co było dość powszechną praktyką. Dziś nie jesteśmy sobie już w stanie tego wyobrazić, ale taka była historia, a utwór Mickiewicza/Moniuszki jest zabytkiem historycznym i tylko jako taki należy go traktować.
Całe te złoża ludzkiej tępoty przeszkadzają mi dużo mniej, gdy są komunikowane osobom trzecim zgodnie z zasadami pisowni j. pol.
Pani Agnieszka zapewne naprawdę istnieje i naprawdę ma takie poglądy. Dobrze, zgadzam się, co nie jest faszyzmem ani bolszewizmem, mieści się w granicach mojej tolerancji. Nie mieści się natomiast i powinno być wytępione już w szkole powszechnej pisanie bez powodu pan, pani, on, ty itd. (w przypadkach ostrych nawet „ja”, naprawdę!) dużą, czy jak chcą niektórzy ortodoksi, wielką literą. Gdyby to był blog kulinarny, to jeszcze, ale tu się rozchodzi o inne słowo na „kul”. 😎
Pani Agnieszka wykazała się czujnością, ale jednak nie do końca. Nie da się bowiem ukrywać dalej, że i inne pieśni Moniuszki zawierają treści, które nie wytrzymują konfrontacji z pryncypiami poprawności politycznej. Oto kilka przykładów, pierwszych z brzegu:
– „Hulanka” – ten poetycki twór Witwickiego, w dodatku wykorzystany także przez Chopina, w mało wybredny sposób afirmuje molestowanie seksualne żeńskiego personelu zakładu gastronomicznego. (Nie daruję, / Wycałuję… / Jakie oczko, brew! / Piersi białe, / Ząbki małe…. / Hej, spali mię krew!).
– „Kum i Kuma” – ten tekst z kolei może sugerować, iż kobiety są bardziej podatne na chorobę alkoholową. Nie należy też zapominać, iż rozpijana przez samca kobieta z pewnością potraktowana by została także pigułką gwałtu, gdyby tylko taka istniała w czasach Czeczota.
– „Rozmowa”. Już w pierwszych frazach (Kochanko moja! Na co nam rozmowa. Czemu chcąc z tobą uczucia podzielać, nie mogę duszy prosto w duszę przelać, za co ja trzeba rozdrabiać na słowa etc.) Adam Mickiewicz sugeruje, iż kobieta-obiekt seksualny nie jest dla mężczyzny partnerką do dyskusji, ze względu na stereotyp, zgodnie z którym jest przede wszystkim emocjonalna.
– „Dziad i Baba” – jest to klasyczny wręcz przykład ageizmu.
– „Krakowiczek” – kompromitująca fraza „A dziewczęta z całej wsi / Będą się przymilać mi” to klasyczna manifestacja męskiego szowinizmu i seksizmu.
– „Ruta” – ten fragment: „I dziewczyna schnie jak kwiatek / Bez wody na słońcu /
Tęskni, płacze w ranku latek / Jakby w życia końcu” utrwala szkodliwy stereotyp, iż kobieta nie posiada autonomicznej wartości i bez obecności mężczyzny nie jest zdolna do podejmowania samodzielnych, racjonalnych decyzji.
I tak dalej, i tak dalej… Sekcja Archeo pozdrawia Siostry z działu Genetrix.
Mam wrazenie ze jednym z problemow feministek jest bardzo ostry ton, czesto budzacy sprzeciw i szyderstwo, co troche przeslania sama tresc zarzutu. Tresci wyrazane slowem moga sie dezaktualizowac. Trudno mi wyobrazic sobie wieczor poetycki w ktorym beda recytowane m.i. wiersze ku chwale Stalina “bo rym tak kunsztowny”, a jesli juz beda, ze nikt nie odniesie sie jakos do ich tresci.
To co feministki okreslaja seksizmem, wielu ludzi okresla z przymruzeniem oka jako poprawnosc polityczna, co znaczy “wcale nie uwazamy ze to takie zle ale wszyscy wiemy ze nie wypada powiedziec tego glosno”. Nie jest to (jeszcze?) calkiem niesalonowe.
Co robic z tekstami nalezacymi do kanonu, niepasujacymi do dzisiejszych przekonan (np rasistowskich)? Wykonywac, ale chyba jednak o tym mowic.
Mój światopogląd jest i zawsze był jak najbardziej feministyczny, co oznacza, że jestem za równouprawnieniem. Więcej: uważam, że większość z tych obrzydliwych rzeczy, które dzieją się dziś – populizmy i nacjonalizmy, ofensywa kk – ma swoje źródło w powolnym gniciu patriarchatu. Powiedzą może niektórzy, że to pogląd kontrowersyjny, ja jednak tak to widzę.
Natomiast historia była, jaka była i nie zmieni się jej. Dla mnie problemem jest tu potraktowanie historii, jakby była dniem dzisiejszym. Przecież to, że Tomasz Konieczny śpiewa tekst Mickiewicza, nie oznacza, że to są jego poglądy. Podobnie jak kiedy aktor gra mordercę, nie znaczy, że jest mordercą.
Oczywiscie, i zarzut w stosunku do Tomasza Koniecznego, oraz do wpisu, jest bezsensowny. Ale potrafie zrozumiec sluchaczy ktorym te teksty troche przeszkadzaja.
Lisku, czuję się trochę dziwnie. Zakwestionowałem formę wypowiedzi, mało ortograficzną i bardzo ezgaltowaną, dałem do zrozumienia, że i treść zawiera pewne braki, najprawdopodobniej spowodowane postrzeganiem wszystkiego z dość osobliwej perspektywy. Pianofil użył ironii, bo czegóż miałby użyć wśród ludzi myślących? A potem czytam, że „wielu ludzi”. Tak, zapewne, wszyscy czciciele św. Grilla, Brajan syn Damiana, różni tacy, jest ich wielu, tylko co my mamy z nimi wspólnego? Wśród nas nie ma ani jednego, bo te zbiory (my i oni) nie mają elementów wspólnych.
To dobrze Wodzu 🙂
Ironia u pianofila? Nie zauważyłem 😉 To już raczej komentarz pani Agnieszki odbierałbym jako wyrafinowany żart – nigdy nie uwierzę, że to wszystko pisała serio!
@ WW
„,,,co my mamy z nimi wspólnego”? Pani Agnieszka wypowiedziała się na tym blogu, więc należy do zbioru czytających go. Nie widzę powodu, żeby lekceważyć tę wypowiedź dlatego, że została napisana z trochę innej pozycji.
@ ścichapęk
Ja wierzę, że to mogło być bawet bardzo serio. Młodzi (a przynajmniej ich część) wiele spraw widzą inaczej niż starsze pokolenia. Akcja #metoo była szczególnie dobrą szkołą. Mam zresztą nadzieję, że ostatecznie dzięki nim seksizm zostanie odesłany do epoki kamienia łupanego, gdzie jego miejsce, chociaż niestety to potrwa. Tyle tylko, że armaty wytoczone na piosenkę sprzed 200 lat to jednak przesada.
Uważam, Pani Kierowniczko, że obrócenie w żart tej kuriozalnej wypowiedzi jest dla autorki jednak stanowczo korzystniejsze 😉
Myślę, że już wszystko w tej sprawie zostało powiedziane 🙂
Pani Kierowniczko, wodzowe „co my mamy z nimi wspólnego” odnosilo sie do ludzi o ktorych pisalam ja („To co feministki okreslaja seksizmem, wielu ludzi okresla z przymruzeniem oka jako poprawnosc polityczna”), nie do pani Agnieszki.
Armaty, o ile zrozumialam, byly skierowane glownie na dzisiejszy odbior takich piosenek.
Juz milkne 🙂
To ja też, skoro zostało wyjaśnione, że Pianofil i ja nie jesteśmy zaliczani do neandertali. W kwestii merytorycznej zgadzam się z PK, że to bardzo serio i jak zwykle, Cyryl spoko, tylko te Metody… 🙄
Z neandertalami też ostrożnie, bo red. Mann się ostatnio naraził….
W sumie dostało się przy okazji biednemu Moniuszce, który akurat w sprawach kobiet był w porzo, biorąc pod uwagę np. Halkę. Właśnie wróciłam z tejże (wileńskiej) i drapię się w głowę, co napisać… 😉
Najlepiej prawdę 👿
Cyryl spoko, tylko te Metody…
— powitanie nowej Komentatorki najżyczliwsze z możliwych…
A tak nawiasem, czy nie dałoby się założyć (ot, na potrzeby minimalnie cywilizowanej rozmowy w miejscach mających aspiracje do obycia a nawet kurtury), że podmiot się-wypowiadający zdał już maturę i przychodzi tu (albo tam) w celach głównie-relaksowych.
Errrrgo, nie tylko nie musi się napinać ku spełnieniu jakiegoś (czyjegoś) bieżącego szablonu poprawności, ale nawet – horrible dictu! – ma prawo kształtowania swej wypowiedzi z użyciem pełnej gamy środków stylistycznych, w tym także niestandardowej interpunkcji, ortografii, regionalizmów, kolokwializmów, lapsusowych lub celowych egzaltacji, i tysiąca innych chwytów z repertuaru tuwimów, leśmianów, futurystów i lingwistów… bądź z repertuaru własnego…
…Wówczas i (ponawiane) małopałkarskie zapędy z pretensjami do wodzowskiej wielkości będą …zawsze jednako łatwe do przełknięcia…
Bez urazy… 🙂 😎 🙂
„Horrible dictu!”??
Czy tylko mnie ta „łacina” cosik zajeżdża ingliszem?
Z napinką lub bez, nie wiem; lecz na pewno bez urazy…
Jeśli nawet „K” w – pleno titulo – Komentatorce wydaje się stanowczo za małe 😉
Jaką maturę? Założę się, że doktorat z nauk humanistycznych ma, albo planuje mieć niedługo.
Cele relaksowe? No dobrze, zakładam. Jeżeli ktoś relaksuje się zarzucając uczestnikom koncertu, czynnym i biernym, że są bandą szowinistycznych świń, to mogę tylko stanowczo domagać się, aby na przyszłość wybierał inne miejsca i tam się relaksował do woli.
Środki stylistyczne? Bardzo proszę, tylko najpierw trzeba je posiąść i opanować (proszę tego zdania nie odczytywać z pozycji feministycznych, jeśli łaska), a potem stosować do woli. Inna kolejność kończy się, no cóż, przykrym bełkotem.
To było życzliwe. Bardziej życzliwie nie mogłem. Teraz też się nie obrażam, tylko wzdycham ciężko i jeszcze raz wołam na puszczy: każde, najbardziej słuszne i postępowe poglądy można ośmieszyć i obrzydzić, jeśli puści się przodem hałaśliwych, z grubsza wykształconych hunwejbinów. Róbcie tak dalej, a zdziwicie się.
Oj tam oj tam, ścichapęku, zwykła literówka – tak mi się przynajmniej wydaje, jak znam a cappellę.
A co do matury, pamiętam, że nawet jakiś licealista się kiedyś tu pojawił 😉
Ciekawe, że w „Czarodziejskim flecie” mało komu przeszkadza jawna mizoginia. Może dlatego, że jest to mizoginia z postępowych pozycji. Rasizmu natomiast nawet postępowy charakter dzieła nie jest już w stanie usprawiedliwić, przez co coraz trudniej na scenie o czarnego Monostatosa. Jeśli jednak sprawy będą szły dalej tym torem, to w końcu trzeba będzie opracować zupełnie nowe libretto, bo to Schikanedera jest kompletnie „unredeemable”.
Z Mozartem jest jeszcze o tyle prosta sprawa, że nie trzeba (?) ingerować w muzykę. Ale weźmy taki przypadek: Royal Shakespeare Company wystawiła w grudniu „Tymona Ateńczyka” z poprzestawianymi rolami męskimi i żeńskimi. Nazywają to „gender swap”. Nie chodzi o banalny zabieg znany od czasów greckich, kiedy wszystkie role, w tym oczywiście kobiece, grali faceci. Albo odwrotnie – o Budzisz-Krzyżanowską jako Hamleta. Podobno coraz częściej castingi w teatrach muszą być „gender blind”: nie wolno stawiać kandydatom warunku bycia takiej czy innej płci. To wszystko drobiazg, ale w tym przypadku zmiana dotyka (za przeproszeniem) samego jądra, czyli tekstu, i tam, gdzie był np. „man” jest „woman”. To powoduje, że pentametr jambiczny robi się jakby mniej płynny. Właściwie w ogóle przestaje być pentametrem jambicznym, sprawiając wrażenie, że aktor(ka) nie nauczył(a) się roli i improwizuje nieudolnie. Inscenizacja RSC zbiera mimo to pochwalne recenzje.
Dla mnie trend jest oczywisty. Za jakiś czas Moniuszkę będzie się wykonywać murmurando, a Adam niech się goni 😉
@ Tony Soprano
No pewnie, że mizoginia w Czarodziejskim flecie przeszkadza, wiele razy tu była o tym mowa.
Trend faktycznie jest widoczny. Faceci tańczą w kieckach już coraz częściej, przykładem choćby najnowsza Halka wileńska w TWON 😉
A to, to jeszcze można, czy tylko dla troglodytów? Bo ja już głupi jestem i za stary na robienie doktoratu z nauk humanistycznych. 😀
https://www.youtube.com/watch?v=mE7V3VIZt4E
😆
To jeszcze: https://www.youtube.com/watch?v=BZZ5lFG_cjk
Ta sobie usiłowałem przypomnieć jakieś panie, przebierające się za panów, żeby mniej lub bardziej życzliwie obśmiać jakieś typowo męskie cechy, i przychodzi mi do głowy tylko to:
https://www.youtube.com/watch?v=THr2_eyPsug
Ale że to blog muzyczny, z serca polecam inne dzieło genialnego duetu French & Saunders z udziałem znakomitej mezzosopranistki Sary Walker, CBE.
https://www.dailymotion.com/video/x38nnqc
Pani udajaca pana udajacego pania
https://www.youtube.com/watch?v=0CUKFDW-VIs
Orlando / Virginii Wolf (1928) przechodzacy genderowa metamorfoze (takze jako film z Tilda Swinton).
Lewa reka ciemnosci / Ursuli LeGuin (1969) o tym jak to jest gdy para moze wymieniac sie rolami, tak ze raz rodzi jeden/jedna z nich, raz drugi/a.