„Cosi” jak za dawnych lat

Jutro kończy się festiwal Warszawskiej Opery Kameralnej, dziś zaczął się – Polskiej Opery Królewskiej. Na inaugurację wystawiono w Teatrze Królewskim Cosi fan tutte w nowej realizacji Jitki Stokalskiej.

Ogląda się to z przyjemnością – reżyserka stworzyła przedstawienie dowcipne i pogodne, dekoracje Marleny Skoneczko całkowicie zgrane z anturażem, rokokowe, we wnętrzach celowo i rozkosznie kiczowate. Chór w bieli i z pomalowanymi twarzami odgrywa jednocześnie rolę staffu służących, komentujących akcję pantomimą (bardzo dobry również ruch sceniczny zaprojektowany przez Zbigniewa Czapskiego; wokalnie chór przygotowała Lilianna Krych). Każdy niemal dźwięk miał swoje odzwierciedlenie w geście – z ducha przypominało mi to dawny pamiętny spektakl w reżyserii prof. Aleksandra Bardiniego, o którym nieraz już tu wspominałam. Myślę, że pani Jitka mogła go mieć w pamięci – nawet postać Despiny (świetna jak zwykle Marta Boberska) była ustawiona trochę podobnie (zwłaszcza gdy udawała doktora i notariusza) jak rola Krystyny Kołakowskiej w tamtym spektaklu.

Teatralnie więc spektakl satysfakcjonuje, tylko szkoda, że z muzyką nie jest już tak dobrze. Całość prowadzi Dawid Runtz – dyrygent młody i energiczny, wyglądało nawet na to, że za energiczny – tempa brał bardzo szybkie, same w sobie nawet mi się podobały, ale co z tego, jak muzycy się nie wyrabiali. I to zarówno w orkiestrze (uwertura!), jak i wśród solistów. Poza Boberską mógł się jeszcze podobać Robert Gierlach jako Don Alfonso – tu także, jak w spektaklu Marka Weissa z Warszawskiej Opery Kameralnej sprzed 6 lat – ustawiony trochę zbyt safandułowato, ale bardziej dowcipnie. No i jeszcze Anna Radziejewska w roli Dorabelli. Natomiast z Aleksandrą Orłowską, która wykonywała rolę Fiordiligi, było podobnie jak w niedawnym Weselu Figara w WOK: zbyt donośna i ostra barwa, trochę się później temperująca. Niestety zawiedli obaj panowie: Sylwester Smulczyński – Ferrando i Robert Szpręgiel – Guglielmo. Jeszcze z czasów dyrektora Sutkowskiego pamiętam, że obaj mieli kłopoty z intonacją. Niestety to im zostało.

Sukces więc jest połowiczny, ale szacunek wielki dla pani reżyser.