Krakowiacy i Górale, Czesi i Polacy
Znajomi dziś się dziwowali, czemu taki dobry czeski zespół wykonał to dzieło. Odparłam, że dlatego, że zostali do tego zaproszeni. Jest jeszcze jeden powód: Jan Stefani, skrzypek i twórca muzyki do śpiewogry Krakowiacy i Górale z librettem Wojciecha Bogusławskiego, był przecież z pochodzenia Czechem z Pragi. To więc nasze wspólne dziedzictwo.
Do Warszawy przyjechał „za chlebem” – aby zostać koncertmistrzem Teatru Narodowego – mając 33 lata, a więc będąc już dojrzałym, ukształtowanym muzykiem. To o nim jednak się mówi, że był twórcą pierwszej polskiej opery narodowej. Oczywiście Krakowiacy nie byli pierwszą operą w języku polskim (wcześniej była Nędza uszczęśliwiona i ponoć jeszcze inne), ale po raz pierwszy na taką skalę zostały tu wykorzystane motywy z polskiej, a zwłaszcza góralskiej muzyki ludowej.
Nie będę się tu już rozwodzić nad treścią i nad tym, czy to była sztuka wywrotowa, czy nie (widać na swój sposób była, skoro publiczność warszawska tak na nią reagowała, czego skutkiem było zdjęcie jej przez zaborcę z afisza), choć parę akcentów sobie uzmysłowiłam dopiero teraz, np. że w „pojednawczej” arii Bardosa z II aktu Żyjcie w zgodzie i pokoju pobrzmiewa echo chóru sławiącego Sarastra z Czarodziejskiego fletu (a rozpoczyna się cytatem z Cosi fan tutte, akcentów mozartowskich jest tu o wiele więcej), co mnie zresztą nie zdziwiło, bo Bardos jest tu poniekąd nosicielem idei masońskich. Przypomniałam sobie również, że w czasach komuny, kiedy utwór ten był wykorzystywany przez ówczesną władzę (czemu też nie można się dziwić), można było wielokrotnie usłyszeć w radiu co lepsze „kawałki”, np. polonez Doroty Rzadko to widać na świecie, w orkiestrowym opracowaniu zdecydowanie z późniejszej epoki, ze wzbogaconą harmonią dodającą jeszcze swojskiej rzewności. No i zawsze w finale dodawało się jakieś kuplety aktualne.
Wróćmy jednak do tego właśnie wykonania – Collegium 1704 (pod batutą oczywiście Vaclava Luksa) i czeskich w większości solistów, poza Natalią Rubiś-Krzeszowiak (Basia) i Krystianem Adamem, czyli Krystianem Krzeszowiakiem (Stach). Otóż ma ono swoją już dwuletnią historię. Muzyka została zarejestrowana dokładnie dwa lata temu, w lipcu. W rok później dograno teksty mówione w wykonaniu polskich aktorów – każdy ze śpiewaków ma więc tu mówiącego dublera – w reżyserii Janusza Kukuły. Wszystko to znalazło się w albumie wydanym właśnie przez NIFC.
Na koncercie jednak usłyszeliśmy tylko część muzyczną, z całkowicie pominiętymi tekstami mówionymi, których przecież jest w tym dziele większość. Z jednej strony to dobrze, bo wyszlibyśmy pewnie z filharmonii o godzinę później. Z drugiej – źle, bo jeśli ktoś nie miał tekstu przed sobą (były rozdawane, ale nie każdemu się dostały), to nie bardzo mógł się zorientować, o co tu właściwie chodzi, umykały mu wszystkie gagi i zwroty akcji. A nawet jeśli się śledziło tekst, też trzeba było po jednej arii szybko przewracać kartki w poszukiwaniu kolejnej (złożonej dla wygody innym kolorem druku). Została więc sama muzyka, momentami zabawna i ujmująca, momentami nader prosta (finałowe kuplety oparte na dwóch funkcjach). Wydaje się zatem, że zubożona została jakość całości. Ale to, co zostało wykonane, było na wysokim poziomie – ze śpiewaków spodobał mi się szczególnie bas Jan Martinik wykonujący rolę Bryndasa, niedoszłego narzeczonego Basi, nie tylko ze względu na barwę głosu, ale i dykcję, śmiem twierdzić, że lepszą niż u polskich śpiewaków. Wydaje się zresztą, że gwara, którą napisana jest część tekstu (z wyjątkiem tego wypowiadanego przez inteligenta Bardosa), była dla Czechów łatwiejsza w wymowie niż mogłaby być współczesna polszczyzna.
Komentarze
Już wiem, te opracowania, które pamiętam z dzieciństwa, musiały być autorstwa Ficia:
https://www.worldcat.org/title/trzy-tance-polskie-polonez-krakowiak-oberek-z-opery-cud-mniemany-czyli-krakowiacy-i-gorale/oclc/42024190
Wciąż mam tę harmonię w uszach, niestety na tubie nie znalazłam.
Stefani, ach Stefani…
Polska Wikipedia podaje: „czeski kompozytor i skrzypek działający w Polsce, dyrygent Opery Narodowej, wolnomularz”…
…zaś czeska: „byl polský houslista, dirigent a hudební skladatel českého původu”.
Do tego tatuś Janka był Włochem, ale włoska Wikipedia podaje:
„un compositore polacco”.
Ale cóż, Czesi, to była muzyczna potęga tego czasu – Żywny w końcu też był Czechem, podobnie jak Lessel tatuś.
Tak, Stefani nie jest to Mozart, choć były tu wyczuwalne liczne paralele, może nawet zapożyczenia. I z Glucka i z Cimarosy i z Gretry’ego. A ludowizna brzmiała czasem jak niemal jak Sygietyński, czyli jak takie mniej przesłodzone wersje „ludowych” kawałków dla „Mazowsza”. Ale było to nieprawdopodobnie smaczne!
Był to pierwszy koncert Festiwalu, na którym spotkałem całe grono Przyjaciół oraz Koleżanek i Kolegów (na Cherubiniego/Kurpińskiego przyszedł mało kto, bo ludzie nie mieli ochoty bić się o znośne miejsca w kościele, choć przecież „niemądry, kto wśród drogi z przestrachu straci męstwo” 🙂 ) i – prawdę powiedziawszy WSZYSKIM się to niesamowicie podobało. Bezwarunkowo. To jest kwestia niezwykle dobrej energii, jaka biła z estrady. Ja patrzyłem na twarze muzyków (jak zwykle) – pierwszy pulpit wiolonczeli, chłopaki przy ostatnim pulpicie pierwszych skrzypiec, inni też – oni się niesamowicie dobrze bawili, a zwłaszcza przy tych stylizacjach, gdzie były te niby naiwne ludowizny, nuty burdonowe. To Czesi mają we krwi – bezpretensjonalną, lekką, dobrą zabawę. Mateusz miał DOKŁADNIE tę sama myśl podczas pierwszego aktu, co i ja – że to cholernie przypomina słynną Mszę Pasterską Ryby (Česká mše vánoční), która w końcu jest z 1796 roku, czyli w zasadzie z tego samego czasu i nader podobnie łączy uproszczony styl dojrzałego klasycyzmu z motywami ludowymi. Jak ci wykonawcy doskonale uchwycili istotę rytmów tańców polskich, te synkopki, rubatka – jednak to bracia Słowianie i mają to we krwi.
Do tego te naprawdę pikantne teksty, dowcipne i zadziwiająco odważne obyczajowo. Oczywiście, mowa ezopowa ze względu na uwarunkowania polityczno-cenzuralne jest ciekawa, a to zdaje się jedno z pierwszych, jeśli nie pierwsze arcydzieło tego gatunku u nas, gatunku, który – jak się obawiam – znów ma przed sobą niezłe perspektywy – jednak bardziej interesujące wydają się kupleciki w rodzaju:
Raz się Zosia Bartka bała
I na górę uciekała,
Ale też za to z wierzchołka
Wywróciła w dół koziołka
Pasterze się śmiali z Zosi,
Bo widzieli u niej cosi […]
Stała panna nad strumykiem
I nazwała Jonka bykiem,
On se tez rożek przyprawił.
Jak ją ubodł, tak rozkrwawił.
Teraz płace i narzeka,
Nie nazywaj bykiem cłeka.
To jest właśnie taka ludowizna, której pruderyjny wiek XIX i pruderyjny nie mniej XX – tak przed wojną, jak i za tzw. komuny, unikał jak ognia i lukrował, lukrował, lukrował…
Mnie w podstawówce uczono kilku kawałków z „Krakowiaków” śpiewać, pani od muzyki odpytywała potem z tych śpiewów na ocenę, ale to były te budujące partie, jak właśnie „Niemądry kto wśród drogi///”, etc. Do dziś jeszcze to umiem 🙂
A to jest – oprócz masońskiego z ducha całego bagażu wymagań moralnych (jak np. w „Czarodziejskim flecie”) – zarazem jeszcze z ducha oświeceniowo libertyńskie i przez to otwarcie bardzo pikantne – to jest w końcu jedno z ostatnich tchnień polskiego Oświecenia, jak sadzę – i wykonawcy wlali w to wszystko mnóstwo życia, wdzięku, energii, a zarazem utrzymali w ryzach formy.
Luks wielkim artysta jest – co do tego nie ma dwóch zdań.
Ten Fitelbergowski mix, to było to: https://www.discogs.com/J-Stefani-G-Fitelberg-W-Lutos%C5%82awski-Krakowiacy-I-G%C3%B3rale-Ma%C5%82a-Suita/release/4389839
Mam nagranie (mp3) i mogę się podzielić 🙂
Fitelberg był jak Stokowski – wszystko przerabiał – i Moniuszkę (uwertura do „Parii”) i Karłowicza i Stefaniego i tremollando w Koncercie f-moll i co tylko mu w ręce wpadło.
Do socrealizmu pasowało to świetnie. Jak piosenki Sygietyńskiego.
Jak Fitelberg i socrealizm, to jeszcze Schiller i straszliwe losy całkiem nieznanej opery Moniuszki pod tytułem „Hrabina”. Mówię „całkiem nieznanej”, bo nigdy nie została wydana. Nawet najstarsi mogą znać tylko w wersję zmasakrowaną muzycznie przez Fitelberga, bawiącego się w mahlerowskie brzmienia, kto natomiast i jak masakrował libretto, to już proszę sobie poszukać źródeł na własną rękę, bo mi się scyzoryk otwiera w kieszeni. Schiller oczywiście, ale wielu innych też wzięło za udział w późniejszych czasach.
Gdyby ktoś chciał wiedzieć, co tam właściwie Moniuszko naskrobał od tym tytułem, musi udać się do siedziby WTM, przepełniony pokorą i odziany w worek pokutny, po czym znieść wiele upokorzeń, a być może, choć mało to prawdopodobne, dostąpi obcowania z dziełem prawie oryginalnym. Do jedynego, bardzo niedawnego opracowania tej oryginalnej partytury zaufanie mam ograniczone, bowiem jeśli „komentarz krytyczny” ogranicza się do pięciu stron ogólników, to mogę tylko powiedzieć, że inaczej sobie taki komentarz wyobrażałem. No, ale nie jestem przecież muzykologiem. PWM w swojej wspaniałości wydał tylko fragmenty w wersji Fitelberga. Z czego zatem grano całą operę, choćby kilkanaście lat temu w Szczecinie, lepiej nie pytać i Moniuszki do tego nie mieszać. Tak to właśnie jest z tym naszym geniuszem, wieszczem i sumieniem narodowym, którego lubijeusz właśnie wszyscy gorliwie obchodzimy, nie szczędząc środków publicznych. Prawdopodobnie za to ohydne prześcieradło z Moniuszkiem jak żywym, wiszące jakiś czas temu na Teatrze Wielkim, dałoby się sfinansować jakiegoś głodnego muzykologa czy dwóch, ale kogo to obchodzi? 😎
Schiller też przerabiał Krakowiaków i Górali.
Podejrzewam, że to, co usłyszałam w Operze Bałtyckiej w tym roku, też było Hrabiną Fitelberga. PWM jest w trakcie wydawania wersji oryginalnych (choć ciężko to idzie), więc może i oryginalna Hrabina będzie.
Jestem w szoku. Porównałam noty wikipedyczne na temat Hrabiny, polską i czeską. 😯
Wersja czeska to jest obszerne streszczenie wstępu do owego opracowania, o którym wspomniałem z mieszanymi uczuciami, bo poza pięknym wstępem zawiera niewiele. Jakiś brat Czech zadał sobie trud i przeczytał. 🙂
Tylko podziwiać.
Jeśli nie mylę projektów, Czesi doskonałą polską dykcję zawdzięczają Michałowi Sieczkowskiemu, polskiemu aktorowi mieszkającemu i pracującemu w Czechach, doskonale dwujęzycznemu. Może coś było na ten temat w programie.
Nie było…
@ Wielki Wódz
Z tym „krytycznym komentarzem” zapewne chodzi o wydanie krytyczne. Otóż wydanie krytyczne oznacza wydane oparte na krytycznej analizie rękopisów czy pierwodruków z intencją bycia najbliżej tego, co kompozytor chciał zapisać. Wydania krytycznego proszę nie utożsamiać z faksymile rękopisu, bo w rękopisie też mogą znaleźć się błędy (nie zawsze zresztą został spisany ręką twórcy). I te pięć stron komentarza to zapewne analiza i uzasadnienie dlaczego wybrano taką lekcję, a nie inną, i taki zapis, a nie inny. Z pewnością dla laika może być to nieco nużące.
Drogi przyjacielu muzykologu (jak sądzę). O co mi chodzi, na ogół wiem bez pomocy osób trzecich i w tym przypadku nie jest inaczej. Jeśli napisałem o „krytycznym komentarzu”, uczyniłem tak dlatego, że na tytułowej stronie inkryminowanego opracowania widnieją słowa: „opracowanie partytury do wydania źródłowego i opatrzenie komentarzem krytycznym”. Nie mam powodu, aby utożsamiać z faksymile rękopisu cokolwiek innego, zwłaszcza, że załącznikiem do tego opracowania jest tylko przepisana na czysto partytura, a nie faksymile (o ile wiem, takowe nie istnieje, w każdym razie jego istnienie nie zostało ujawnione), i skutek jest taki, że z powodu wysoce ogólnego i pobieżnego potraktowania części krytycznej znaleźliśmy się w punkcie wyjścia – ktokolwiek chciałby teraz sporządzić wydanie wydanie krytyczno-źródłowe, musi zacząć od początku, czyli od próby dostania się do zasobu WTM (co ostatnim razem skończyło się spóźnioną awanturą).
Opinia znużonego laika, redagującego od czasu do czasu dzieła muzykologów (czyli moja), jest w tej sprawie zbieżna z opinią pewnego wydawnictwa, zajmującego się prawie wyłącznie publikowaniem druków muzycznych.
Odpowiedzi na ew. oczywiste pytania:
– nie, nie ujawniam moich źródeł osobowych;
– nie obmyślałem odpowiedzi przez dwa dni, bo zauważyłem wpis dopiero przed chwilą;
– każdy może sobie wyrobić własną opinię po wpisaniu w Google „moniuszko hrabina pdf”, nawet bez nazwiska, które podaje czeska wikipedia. 🙂
Drogi przyjacielu redagujący (bardzo odpowiedzialna i nie pozbawiona przykrości praca, podziwiam) dzieła muzykologów. Nie jestem muzykologiem, mam natomiast pewne doświadczenie w edycjach źródłowych. Pańską uwagę, do której byłem się odniosłem, że nie ma Pan zaufania do tego wydania, bo komentarz jest banalny, zrozumiałem jako sceptycyzm wobec wiarygodności tej edycji jako krytycznej w tym sensie właśnie, że opartej na źródłach pierwotnych i najbliższych intencji kompozytora; tymczasem jedno nie musi implikować drugiego, innymi słowy, banalność komentarza nie musi oznaczać, że wydanie jest błędne i nietrafione, tak jak filozoficzna głębia komentarza sama w sobie nie ratuje edycji źródłowej przed byciem błędną i fałszywą. Z Pańskiej zaś odpowiedzi nadal nie dowiedziałem się, dlaczego edycja miałaby być nietrafiona czy błędna.
Odsyła mnie Pan do edycji drukowanych dostępnych w bibliotekach cyfrowych, ale nie sądzę, by to opracowanie, które Pan krytykuje, było zwykłym powtórzeniem edycji pierwodruku (nawet jeśli brakuje rękopisu, obowiązkiem wydawcy jest nadal ustalić pierwotny zapis, także pierwodruk może zawierać błędy). Ale, obawiam się, od Pana tego się nie dowiem.
Nie chcę pchać się między ostrza potężnych szermierzy, nieśmiało jeno zauważając, że podtytuł „opracowanie partytury do wydania źródłowego i opatrzenie komentarzem krytycznym” nie obiecuje, że w środku znajdziemy wydanie źródłowe z komentarzem, ale raczej wyjaśnienie lub zapowiedź. Do jakiego mianowicie celu zmierzał (lub dopiero zmierza) autor i jakimi motywami się kierował, oraz w jakim stosunku jego dzieło pozostaje do dawnych i współczesnych opracowań tego samego przedmiotu. Nadawałoby się to na przedmowę do właściwego opracowania, o ile takie wstępy są w ogóle potrzebne (w co wątpi klasyk, z którego zacytowałem prawie dosłownie poprzednie zdanie). W tej funkcji tekst nie wywołałby słusznych skądinąd oczekiwań od komentarzy krytycznych i nie drażniłby ogólnikowością.
Trudno powiedzieć, za co uważa broszurkę dr Topolskiej z 2014 roku sponsor tego projektu badawczego, czyli Instytut Muzyki i Tańca. Być może tytuł musiał być ze względów formalnych identyczny z tytułem wniosku do 3. edycji programu „Muzyczne białe plamy”, rozpatrzonego pozytywnie w 2013 roku. Materiał jest do pobrania z serwera IMiT tylko dzięki temu, że zaindeksował go Google, bo linku na stronach Instytutu próżno szukać. Powinna tam być – i pewnie jest – także opracowana partytura w 32 plikach PDF spakowanych ZIPem, ale tego już Google niestety nie indeksuje. Biuro Roku Stanisława Moniuszki natomiast udostępniło ten sam PDF pod linkiem „Agnieszka Topolska – Opera-widmo (Hrabina). Komentarz krytyczny do wydania partytury”, czyli uznało opracowanie za ukończone, co wyraża stosowny (?) tytuł.
I jeszcze coś. W zakończeniu czytamy: „Wielkie doświadczenie Latoszewskiego zarówno jako muzykologa, jak i dyrygenta, zaprocentować miały rzetelnym opracowaniem całości materiału. Niniejsza praca wydaje się więc wykonaniem tego samego wysiłku [podkreślenie moje – TS]. W obliczu faktów nie jest to jednak trud jałowy – wielka praca Zygmunta Latoszewskiego pozostaje do dziś nieznana ogółowi, a dotarcie do niej nawet w celu badań naukowych i publikacji istniejącego materiału jest z wielu powodów niemożliwe. W związku z istnieniem rzetelnego, zwłaszcza pod kątem wykonawczym, opracowania dzieła, pozostaje raz jeszcze podjąć trud przybliżenia Moniuszki współczesnym odbiorcom, licząc na to, że praca wykonana przez Latoszewskiego ujrzy kiedyś światło dzienne, stanowiąc w stosunku do obecnego opracowania ciekawy kontrapunkt”. Czy ktoś mógłby rzucić snop światła na tajemnicę istniejącego od dawna opracowania nieznanego ogółowi, a nawet badaczom – przecież jednak komuś znanego, skoro wiadomo, że jest rzetelne? Wystarczyłby mi jeden z wielu powodów niemożności dotarcia do czegoś, co może spełnia oczekiwania, jakich skromna praca dr Topolskiej spełnić nie może.
Jeszcze linki:
Muzyczne białe plamy – 3. edycja:
http://imit.org.pl/artykul/969
Praca dr Topolskiej na serwerze IMiT:
http://imit.org.pl/uploads/Topolska%20Agnieszka%20-%20Hrabina%20-%20komentarz%20krytyczny.pdf
Link na stronie muniuszko200.pl:
https://moniuszko200.pl/pl/publikacje/topolska-hrabina-486
Nie prosiłem się i teraz mam. Po kolei więc, bo tak jest najlepiej (co nie znaczy dobrze, zawsze ktoś będzie niezadowolony).
@Aristodemos
Odsyła mnie Pan do edycji drukowanych dostępnych w bibliotekach cyfrowych, ale nie sądzę, by to opracowanie, które Pan krytykuje, było zwykłym powtórzeniem edycji pierwodruku (nawet jeśli brakuje rękopisu, obowiązkiem wydawcy jest nadal ustalić pierwotny zapis, także pierwodruk może zawierać błędy). Ale, obawiam się, od Pana tego się nie dowiem.
W kwestii formalnej – panem jestem par excellence, jednak tu przywykłem do bardziej bezpośrednich form i z nimi czuję się lepiej. Nawet jeśli na lepsze samopoczucie nie zasługuję.
Zatem opracowanie, które ośmieliłem się skrytykować, nie jest „zwykłym powtórzeniem edycji pierwodruku”. Powód podstawowy jest taki, że nie istnieje pierwodruk. Istnieje natomiast rękopis, będący kopią wcześniejszego, zaginionego rękopisu i, jak zapewne słusznie wywodzi autorka, by używany przez samego Moniuszkę. Ten właśnie rękopis, skrzętnie ukryty za systemem zapadni, wirujących ostrzy i jeszcze wymyślniejszych pułapek, jest przedmiotem omawianego dziełka. Nie odsyłam więc także do „edycji drukowanych dostępnych w bibliotekach cyfrowych”, bo nie istnieją takie edycje, wbrew dość pochopnej opinii Biura Obchodów itd. (które, mówiąc nawiasem, wydaje się być ciałem niezbyt kompetentnym w tej sprawie). Mam stąd wrażenie, że nie istnieje przedmiot naszego sporu, co wziąwszy pod rozwagę, postępowanie w sprawie umarzam. Stronie służy prawo wniesienia zażalenia na postanowienie w ciągu 7 dni od jego ogłoszenia. 😛 (trochę mi się style mieszają, jak tak pójdzie dalej, kiedyś napiszę w piśmie procesowym o figurach migotliwych, a tekst muzykologiczny uzupełnię orzecznictwem SN i trzeba mnie będzie zastrzelić)
@Tony Soprano
Jak (prawie) zawsze, trafiłeś w sedno, zwalniając mnie z obowiązku wyjaśniania, drążenia itp. paskudnych czynności. 🙂
W ostatnim słowie powiem, że naprawdę nie chciałem i jeśli autorkę spotkają teraz jakieś przykrości ze strony życzliwie nastawionych uczonych kolegów, to aaabsolutnie nie mam z tym nic wspólnego, a nawet nie chcę o tym słyszeć. 😎
A, jeszcze w sprawie Latoszewskiego. Nie wiem o tym nic, ale przypuszczam na podstawie doświadczenia życiowego, że słowami kluczowymi w tej zagadce są „spadkobiercy” i „nieopisane archiwum”.
Zajrzalam do e-teatru pod „Hrabine” i wyczytalam urywki wywiadu z Janda:
„- Postanowiłyśmy z Weroniką Karwowską (odpowiadającą za scenografię i kostiumy), że akcja naszej „Hrabiny” będzie się toczyła głównie w centrum handlowym. Ponieważ opowieść jest o ludziach, dla których zakupy, posiadanie i przedmioty mają największą wartość. Dodatkowo tak się też stało, że centra handlowe są dziś współczesnymi pałacami, ostatnio jest np. modne, żeby urządzać w nich bale.”
Pierwsze wydanie drukowane jest pierwodrukiem, a że takie pierwsze drukowane wydanie „Hrabiny” istnieje (nie ma tu znaczenia, że nie ono jest pierwszym znanym zapisem, a jest nim kopia rękopisu), przeto jest ono pierwodrukiem. Istnieją też edycje drukowane dostępne w bibliotekach cyfrowych np. https://bit.ly/2KPk8Dw (podaję pierwszą z brzegu, są zapewne dostępne też starsze). Wydanie krytyczne nie może być zwykłym wydaniem drukiem kopii rękopisu, do której wszak mogły wkraść się błędy, powinno być konfrontowane z pierwodrukiem, z zachowanymi informacjami o rękopisie itd.
Preferuję jednak tradycyjną formę grzecznościową wobec osób, których nie znam nieco bliżej, i przede wszystkim nie znam osobiście.
@ lisek
Pisałam o tym spektaklu tutaj: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2019/05/06/hrabina-galerianka/
@Aristodemos
Ale to jest wyciąg fortepianowy, a nie partytura orkiestrowa, którą z rękopisów opracowała, wstępem/komentarzem opatrzyła oraz opublikowała dopiero Agnieszka Topolska. Z tym zastrzeżeniem, że z powodu jakiegoś błędu ze strony webmastera IMiT ta cyfrowa publikacja jest równie niedostępna publicznie, jak wcześniejsza, pozostająca w rękopisach praca Latoszewskiego.
Nawiasem mówiąc, fragment poświęcony Latoszewskiemu przypomniał mi o pewnej humoresce (chyba pióra Janusza Osęki; nie mam jak tego sprawdzić na poczekaniu), opartej niewątpliwie na koncepcie Borgesa, chociaż w całkiem oryginalnej interpretacji. Bohaterem był mieszkaniec małego miasteczka, któremu doskwierał brak w jedynej publicznej bibliotece przedniejszych dzieł literatury światowej. Postanowił zatem samemu napisać owe dzieła. Nie jakieś tam adaptacje czy bryki „na podstawie” (przykładowo) „Zbrodni i kary” Dostojewskiego, ale po prostu „Zbrodnię i karę” Fiodora Dostojewskiego. Słowo w słowo zgodną z oryginałem. Co było o tyle trudnym zadaniem, że do owych oryginałów dostępu – jak się rzekło – nie miał. I tak wzbogacał przez lata miejski księgozbiór odtwarzanymi, czy raczej tworzonymi na nowo od podstaw dziełami Scotta, Dickensa, Tołstoja… 😉
Dobre. Nawet kojarzy mi się z pewnym luminarzem muzyki i muzykologii polskiej, ale nie chcę wywoływać następnego zamieszania w spokojnej, porośniętej rzęsą i nenufarem sadzawce. 🙂
Nie chcę też być złośliwy ponad miarę, więc tylko dodam, że odróżnianie partytur orkiestrowych od wyciągów fortepianowych często jest zadaniem zbyt trudnym i nużącym dla laika. Co nie powinno oczywiście być powodem do dyskryminacji laików, chyba, że nie wystarczy takiemu dwa razy wytłumaczyć. 😎
I jeszcze, żeby mi znów nie zarzucono laictwa (coś mi się długo ściągało) – ten „pierwodruk” po bliższym zbadaniu nie jest prawdziwym wyciągiem, tylko uproszczonym akompaniamentem fortepianowym. Dobra, wystarczy tej muzykologii. 🙂
„Hrabina” grana w Gdańsku była w opracowaniu nie wiadomo kogo. Zwróciłem się z prośbą do Wydawnictwa o informacje, kto przygotował partyturę, ale nie mają takich informacji. Po prostu jest i była zawsze 🙂
Ponoć doskonale opracował materiał Zygmunt Latoszewski, który przez kilka lat przychodził do WTM dzień w dzień, porównując wszystkie dostępne źródła, ale co się stało z tym materiałem? Albo spoczywa gdzieś w archiwach PWM albo w bibliotece TWON.