Moniuszko z doskoku
Udało mi się skończyć planowane robótki i pójść wieczorem na koncert w kościele św. Krzyża. Była to inauguracja festiwalu „Moniuszko w kościołach Warszawy”.
Akurat ta świątynia wiąże się z autorem Strasznego dworu dość istotnie: to tu odbyły się uroczystości żałobne, kiedy zmarł. Wykonano wówczas jego Mszę d-moll, zwaną też Pieniami żałobnymi. Nie usłyszeliśmy jej tym razem (zabrzmi w kościele Franciszkanów w piątek), za to mieliśmy przegląd jego twórczości z różnych okresów. Było nawet parę prawykonań współczesnych. Do wykonania jednej z oczekiwanych atrakcji, Marsza żałobnego Antoniego Orłowskiego, który Moniuszko napisał poświęcając pamięci tego muzyka – skrzypka, dyrygenta, kompozytora, kolegi Chopina – który zmarł na emigracji we Francji i został pochowany w Rouen, niestety nie doszło, ponieważ PWM źle wydrukował nuty. Można tej muzyki posłuchać tutaj, z tym, że dzisiejszego wykonania szkoda o tyle, że byłoby ono odtworzone na instrumentach z epoki.
Grała bowiem Wrocławska Orkiestra Barokowa, śpiewał Chór NFM, a dyrygował Andrzej Szadejko, zarazem kurator festiwalu. Podszedł do zadania z całą możliwą solidnością, choć zespół montował się niemal do ostatniej chwili i czasami dyscyplina rytmiczna i intonacyjna pozostawiała to i owo do życzenia. Natomiast bardzo ciekawie było w ogóle tego wszystkiego posłuchać.
Że muzyka religijna Moniuszki nie jest znana i grywana, to duży błąd i wydaje się, że niewiele narodów pozwoliłoby sobie na takie marnotrawstwo. To jest muzyka naprawdę dobrej jakości, ujmująca szczerością, naturalnością i przeżyciem, a mało kto o tym wie i pamięta. Jeszcze od czasu do czasu grywa się Litanie ostrobramskie, z których dziś zabrzmiały wszystkie oprócz ostatniej (ta, istniejąca tylko w wersji na chór i organy, w takiej właśnie postaci zostanie wykonana jutro u Wizytek). Każda jest inna, od Pierwszej, pogodnej i jeszcze w charakterze klasycznym, po Trzecią, dramatyczną i mroczną, którą sam kompozytor cenił najbardziej, do tego stopnia, że posłał nuty Rossiniemu.
Bardzo interesujące były owe współczesne prawykonania: motet Ecce lignum crucis (w instrumentacji Noskowskiego; w oryginalnej wersji z organami będzie można tego posłuchać na niedzielnym koncercie finałowym w Kościele Ewangelicko-Augsburskim) oraz Requiem aeternam – cantata religiosa cis-moll. To również muzyka o ciemnym, dramatycznym charakterze. Nieco jaśniejszy był hymn Wznoś się duszo na chór męski i instrumenty dęte (ciekawy zestaw; jedyny przy tym utwór do tekstu polskiego), który Moniuszko poprowadził na pogrzebie Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. Przy okazji posmakowaliśmy jednego z kolorów dawnej Warszawy, nie tylko Wilna z Litanii.
To był jedyny koncert festiwalu, na który byłam w stanie dotrzeć, i warto było.
Komentarze
Pozwolę sobie w tym miejscu odnotować podobne wydarzenie, tyle że lokalne, mające się do koncertów na Trakcie Królewskim pewnie tak, jak promsy krakowskie do londyńskich. Spacerując po lesie w pogodną niedzielę 27 października zabłąkaliśmy się aż do Rembertowa, gdzie zauważyliśmy aficz zapowiadający Koncert Uroczysty Stanisław Moniuszko Widma. Sceny liryczne z Dziadów Adama Mickiewicza. To i zostaliśmy. Ławki w kościele wkrótce się zapełniły, ale nikt nie musiał słuchać na stojąco. Tu trzeba powiedzieć, że kościół MB Zwycięskiej w Remertowie to budowla, którą zaczęto wznosić w lipcu 1939 roku jako wotum za zwycięstwo w wojnie polsko-bolszewickiej, ale z oczywistych powodów zrealizowano w latach pięćdziesiątych (wieżę nawet w dziewięćdziesiątych, bo podobno wcześniej nie było zgody). Stoi przy Placu św. Jana Pawła II (formalnie przy Grzybowej 1), naprzeciw Biblioteki im. JPII i w ogóle wszystko w okolicy jest bardzo narodowe i bogoojczyźniane, bo i pomnik Papieża, i katyński, i smoleński. Styl neobarokowy, tzw. (tu ciekawa koincydencja) „wileński”. Kantatę wykonywał Chór Wychowanków harcmistrza Władysława Skoraczewskiego JUBILUS, a inscenizację przygotował Robert Dymowski, jednocześnie odtwórca partii Złego Pana, jakoś też z chórem i z Remertowem związany, o ile dobrze zrozumiałem z krótkiej przemowy na koniec. Akurat w tamtym czasie odbywał się w Rzymie tzw. synod amazoński i tak mi się to jakoś skojarzyło, no bo Guślarz to przecież wypisz wymaluj duchowy lider plemiennej wspólnoty, wciąż obsługujący niższe (że tak powiem) aspekty rzeczywistości nadprzyrodzonej. Kiedy pradawna, pogańska religia sobie nie radzi, posługuje się krzyżem, a w ostateczności nawet sięga po paramenty normalnie zastrzeżone dla hierarchicznego kleru („Dajcie kropidło z ołtarza…” – tu całkiem dosłownie). Patrzył na to z wysoka, jakby z loży, oczywiście JPII, którego popiersie znajduje się z prawej strony przy wejściu do prezbiterium. Tyle że u nas, inczaej niż w Rzymie, nic się nie mieszało i atmosfera była koncertowa, a nie religijna. Były błyski i grzmoty, kostiumy i charakteryzacja (Zły Pan faktycznie wyglądał trochę jak zombie w kontuszu). A przede wszystkim muzyka. W moim odczuciu koncert był udany, powiedziałbym nawet, że piękny i wzruszający. Publiczność też okazała się wdzięczna, nagradzając co bardziej ekspresyjnych solistów oklaskami w trakcie, a wszystkich na koniec owacją na stojąco. Jednym słowem, wszystko było po bożemu. 😉
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=kcPl34KMufg
Dzień dobry 🙂
Ładny utwór, rzeczywiście taki jesienny.
I ładna historyjka Tony’ego.
Pozdrawiam z Krakowa. Coś może napiszę wieczorem, choć marnie tu (w Akademii) z siecią. Ale coś się poradzi.