Wajnberg w kontekście

Sesja w krakowskiej Akademii Muzycznej będzie jutro, natomiast wczoraj i dziś, a także pojutrze we Floriance – koncerty. Bardzo ciekawe, choć publiczności garstka.

Trzeba też przyznać, że nie jest łatwo tam dotrzeć – przed uczelnią wisi jeden plakat, a do samej Florianki – pięknej auli w dawnym gmachu Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych, o niełatwej jednak akustyce – wchodzi się teraz nie od Basztowej, jak to zawsze było, tylko od równoległej uliczki na tyłach, której nazwy nawet powtórzyć nie umiem (a na dodatek pisana jest podobno z błędem), przez niskie drzwi, które wyglądają, jakby były na stałe zamknięte. Zrobiono tak, ponieważ front budynku od Basztowej zajmuje szkoła muzyczna, co zresztą miewa niemiłe konsekwencje, jako to dźwięki ćwiczących perkusistów, którzy niechcący zakłócają koncert.

Ale o koncertach. Wczoraj znów miałam przyjemność słuchać Linusa Rotha i jego wspaniałego stradivariusa, który dał recital całkowicie solowy – nieczęsto się takie zdarzają. A na dodatek zagrał nie tylko ową piekielnie trudną I Sonatę na skrzypce solo Wajnberga, ale otoczył ją dwoma hitami: II Partitą d-moll Bacha  tak, tą z Ciaconą – i III Sonatą „Balladą” Ysaye’a. Ni mniej, ni więcej. Nie wiem, kogo jeszcze byłoby stać na taki zestaw zagrany bez przerwy, jednym ciągiem. I to z pełnym zaangażowaniem, na najwyższych obrotach. Imponujące. Także dlatego, że każdy z tych utworów jest na swój sposób emblematyczny. Bardzo się cieszę, że posłuchałam Rotha w innym repertuarze niż Wajnberg – poza prawykonaniem Koncertu skrzypcowego Elżbiety Sikory na Festiwalu Prawykonań w NOSPR nie miałam chyba dotąd okazji.

Bezpośrednio po recitalu odbyło się spotkanie ze skrzypkiem, który dowcipnie opowiadał, jak wygląda jego praca nad muzyką Wajnberga. Najpierw więc jest entuzjazm: o, będę grał tę wspaniałą muzykę. Później zaczyna się frustracja: jak to u licha spamiętać i opanować, odnaleźć te wszystkie dźwięki na instrumencie, które, jak się wydaje, ewidentnie do siebie nie pasują? Ale jak już ten etap się przejdzie, przychodzi wielka przyjemność z poznawania tego języka dźwiękowego.

Linus Roth poprowadził jeszcze dziś rano kurs mistrzowski ze studentami i poleciał, a wieczorem grali muzycy związani z Akademią. I tym razem Wajnberg został umieszczony wśród innych utworów, których obecność w jego sąsiedztwie była w jakiś sposób uzasadniona. Andrzej Panufnik studiował razem z nim przed wojną w Warszawie, a jego studenckie Trio fortepianowe – zgrabne, zawierające już owe słodkie harmonie, które w przyszłości będą często się u niego pojawiać – zostało wykonane na koncercie dyplomowym z… kolegą Mietkiem przy fortepianie (zachowany program jest jednym ze świadectw, że używano wówczas pisowni Weinberg). Zagrali je Piotr Tarcholik, Beata Urbanek-Kalinowska i Monika Gardoń-Preinl. Dawno nie słyszałam Aleksandry Kuls – zagrała trzy utwory Bacewiczówny: najpierw sama Kaprys polski, a potem z Marcinem Zdunikiem przy fortepianie młodzieńczy Witraż oraz Oberek, ale nie ten popularny, tylko kompletnie nieznany, nie wiadomo właściwie dlaczego, bo jest też bardzo wdzięczny. Może tylko nie tak wirtuozowski.

Wykonana przez Danutę i Mieczysława Szlezerów II Sonata Bohuslava Martinu powstała co prawda w czasie, gdy Wajnberg chodził jeszcze do szkoły, ale posłuchać było ciekawie. Łączy tych dwóch kompozytorów, że są wciąż niedoceniani, że obaj zostawili ogromny dorobek, nie w całości do dziś wykonany, a ponadto muzyka Martinu bywa podobnie nieoczywista jak Wajnberga, skręcając w nieprzewidziane strony.

Jeszcze jednym przerywnikiem był zagrany przez Karolinę Szymbare i Agnieszkę Riess Mazurek Jankiela kolejnego kolegi Wajnberga, Ryszarda Sielickiego, który zaczynał studia również w Warszawie (nazywał się jeszcze wtedy Berlinson), ale potem spotkali się w Mińsku w klasie kompozycji Wasilija Zołotariowa. Później też zetknęli się w Moskwie, ale Sielicki postanowił wrócić do Polski. Znany jest z popularnych piosenek z lat 60. (np. Szesnaście lat śpiewana przez Violettę Villas czy Na Francuskiej wykonywana przez Sławę Przybylską) i bajek dla dzieci. Także w jakimś sensie rozrywkowa jest ta miniatura.

Wreszcie główny bohater. Tak się złożyło, że obu utworów – III Sonaty na skrzypce i fortepian (Maria Sławek i Monika Gardoń-Preinl) i Tria smyczkowego (Małgorzata Wasiucionek, Maria Shetty i Beata Urbanek-Kalinowska, grywające razem w kwartecie Messages) wcześniej nie słyszałam. Oba zostały zagrane z dużym zaangażowaniem. Pojutrze będzie tu zagrane inne trio – to z op. 24, fortepianowe, które dało nazwę zespołowi założonemu przez Szymona Krzeszowca, prymariusza Kwartetu Śląskiego. I oni postanowili umieścić Wajnberga w kontekście: Geistertrio Beethovena oraz Trio op. 8 Szostakowicza.