Lutosławski na nowo skomponowany

W ten przykry dzień, gdy w stolicy kraju obchodzącego święto narodowe hordy palą flagę UE i wrzeszczą naziolskie hasła, odechciewa się czegokolwiek. Ale wewnątrz naszej bańki można było i dziś trafić na parę rzeczy krzepiących.

Na przykład na koncert w Nowym Teatrze. Ostatni z serii Scena Muzyki Nowej, zainicjowanej przez Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego i prowadzonej przez Andrzeja Bauera, który powiedział dziś, że będą aplikować do Biura Kultury Urzędu Miejskiego o dotację na kolejne koncerty. Trzeba trzymać kciuki, bo to wspaniała sprawa dla wszystkich – i dla młodych wykonawców, występujących pod nazwą Chain Ensemble, i dla publiczności – razem poznajemy niezwykle ciekawą nową, albo i trochę mniej nową, ale nie za dobrze znaną muzykę.

Oczywiście muzyka patrona jest stale na tych koncertach obecna. I to nie tylko w formie wykonywanych utworów, lecz odkrywana, wyciągana z archiwów. Np. muzyka teatralna czy do słuchowisk. Pisałam tu nieraz o tych odkryciach. Dziś jednak było coś zupełnie wyjątkowego. I dyskusyjnego – jak takie wydarzenie określić? Nazwano je Mi-repris, co jest oczywistym nawiązaniem do tytułu Mi-partii (i do formy dwuczęściowej typowej dla Lutosławskiego), a jednocześnie oznacza: podjęte na nowo.

Co podjęte? Otóż okazuje się, że Lutosławski – mimo iż wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że muzyka elektroniczna jest dla niego czymś odległym, że musiałby zgłębić kwestie techniczne, a w ogóle to woli naturalny dźwięk instrumentów – przez pewien czas, w latach 60., zastanawiał się nad stworzeniem utworu, jak to się wówczas mawiało, „na taśmę”. W archiwum kompozytora w Bazylei znajdują się nawet szkice. Są one bardzo ogólnikowe, zawierają zaledwie parę określeń, parę rysunków, trochę cyferek. Utworu z tego nie da się zrobić.

Ale można jakoś te notatki zinterpretować i o to Andrzej Bauer poprosił kolegów z Wrocławia, specjalistów od kompozycji elektronicznej i komputerowej – Cezarego Duchnowskiego i Pawła Hendricha, z Marcinem Rupocińskim jako realizatorem strony wizualnej. Powstała z tego forma dwuczęściowa. W pierwszej spróbowano jakoś rozczytać te notatki i rysunki i stworzyć konstrukcję z dźwięków elektronicznych używanych w tamtych czasach – tu stroną wizualną były właśnie te zapiski Lutosławskiego, jak partytura. W drugiej dołączyło kilkoro muzyków, wspólnie obracając się w nieco późniejszym kręgu języka Lutosławskiego, z lat 70. – głównie Łańcucha I. Mimo więc, że w tym, co zabrzmiało, Lutosławski nie był autorem żadnej nuty, to jednak to Lutosławskim pobrzmiewało. W sumie – eksperyment udany.

PS. Kolejna ciekawa impreza, na której nie mogę być i żałuję, to Festiwal Kwadrofonik. Jeden koncert odbył się już w czwartek, kiedy byłam już w Krakowie; jutro i pojutrze znów nie ma mnie w Warszawie, bo jadę do Bielska na Jazzową Jesień. A w piątek wracam na Eufonie.