Prawie jak na Nostalgii
Warszawskie Eufonie mają pod względem repertuaru wiele wspólnego z poznańską Nostalgią, której nawiasem mówiąc tegoroczna edycja właśnie się skończyła (jej bohaterami byli Komeda i Kanczeli).
Dzisiejszy koncert AUKSO do Nostalgii idealnie by pasował. Tak zresztą jak wczorajszy chóralny – to właśnie na Nostalgii po raz pierwszy chyba w Polsce zaprezentowano szerzej twórczość Erkki-Svena Tüüra (nie wiedzieć czemu nigdy niewykonywanego na Warszawskiej Jesieni), a pamiętne Dni Arvo Pärta miały miejsce także w Poznaniu; ich organizatorem również była Malta.
Zarówno Walentin Silwestrow, jak i zmarły miesiąc temu Gija Kanczeli byli bohaterami Nostalgii; ten ostatni przyjeżdżał jeszcze wcześniej do Łodzi na Festiwal Czterech Kultur, w czasach, gdy prowadził go również Michał Merczyński. W smutnych latach 80. wzruszaliśmy się na Warszawskiej Jesieni jego VI Symfonią; przyznam, że późniejsze utwory nie robiły już na mnie takiego wrażenia. Ale ciekawe, że – jak opowiadał właśnie Silwestrow na Nostalgii – wszyscy ci „nostalgiczni” kompozytorzy przyjaźnili się i lubili. Pierwszy utwór wykonany przez AUKSO, Hymn – 2001 na orkiestrę smyczkową, Silwestrow poświęcił właśnie Kanczelemu. Króciutki jak na niego, trwający zaledwie kilka minut, stylem podobny do innych – klasyczne zwroty spowite w pajęczynę poświstów i dysonansów. Kanczelego z kolei usłyszeliśmy coś mniej typowego, czyli A little Daneliade, żartobliwą kompilację własnej muzyki, którą stworzył do paru filmów Gieorgija Daneliego. Jak widać, kompozytor wychodzi tu trochę na takiego gruzińskiego Nino Rotę. Zabawne i bezpretensjonalne.
Koncert wiolonczelowy Andrzeja Panufnika, ostatni jego utwór napisany dla Mścisława Rostropowicza (który dokonał prawykonania już po śmierci kompozytora), zagrał znakomicie Narek Hakhnazarian. To on wygrał osiem lat temu Konkurs im. Czajkowskiego (wówczas, kiedy w kategorii fortepianu zwyciężył Trifonow). Rozwija się pięknie. Na bis zagrał Lamentatio Giovanniego Sollimy – tego samego, który pojawiał się na Wratislaviach zapraszany przez swego przyjaciela Antoniniego. Zaskoczyło mnie, że to właśnie on, bo jego własne występy wydawały mi się nieco cyrkowe.
Peteris Vasks – jeszcze jeden twórca „nostalgiczny”, ale młodszy i z Łotwy. Musica dolorosa, napisana w latach 80. po śmierci siostry, była prawdziwie wzruszająca. I na koniec arcydzieło z klasyki XX wieku – Divertimento Bartóka. Zagrane perfekcyjnie.
Przedtem jeszcze zajrzałam na występ litewskiego młodego zespołu muzyki współczesnej Synaesthesis, który wykonywał utwory młodych twórców litewskich – Dominykasa Digimasa i Juliusa Aglinskasa – i polskich – Jagody Szmytki i Piotra Bednarczyka. Tak się złożyło, że utwory litewskie były łagodne w brzmieniu i minimalistyczne a la wczesny Cage, a polskie – hałaśliwe i dynamiczne. Może to nie przypadek?
Z nocnego recitalu Francesca Tristano, który miał grać swoje opracowania tematów Kilara, zrezygnowałam – miałam już przesyt. Na festiwal wrócę dopiero we wtorek.