Duma, honor i takie tam

{oh!} Orkiestra Historyczna grała już Gismondo, re di Polonia Leonarda Vinciego w Gliwicach, Wiedniu i Moskwie. Dopiero wczoraj dotarła z nim do Warszawy, na Zamek Królewski.

Miejsce poniekąd odpowiednie, choć chodzi tu niby nie o Zygmunta III Wazę, lecz o Zygmunta II Augusta. Ale żadna prawda historyczna nawet koło tego nie stała. Co więcej, syn Zygmunta/Gismonda ma germańskie imię Otto, wódz Litwinów za to ma słowiańskie imię Przemysław (Primislao). Jego córka też ma germańskie imię – Kunegunda. Otto i Kunegunda są narzeczonymi, ich ślub ma połączyć Litwinów i Sarmatów, ale są przy tym w sobie zakochani. Natomiast córka Zygmunta Judyta kocha się skrycie w Przemysławie, choć ma dwóch innych absztyfikantów. Przemysław ma oddać hołd lenny Zygmuntowi. Nie dość jednak, że uważa ten hołd za skazę na honorze, to na dodatek gdy w momencie jego składania zawala się namiot, uznaje to za afront, obrazę i powód do wojny. Jakie to polskie, choć miało być litewskie.

Wojna oczywiście wybucha, Kunegunda w szale patriotycznym ma zabić ukochanego, lecz wrogiego Ottona, ale nie daje rady (słuchając treści ich duetów można było śmiać się w kułak, bo głośno nie wypadało), w końcu Zygmunt zwycięża, Przemysław niby ginie, ale jednak nie ginie, ratuje go Judyta, w efekcie wszyscy są szczęśliwi, zawierają pokój, a zakochani biorą ślub. Tylko jeden wredny Ermanno/Herman wyznaje, że to on podpiłował namiot, bo chciał w ten sposób pomścić swojego brata. W ostatniej swej arii porównuje się do osaczonego jelenia (tu już parsknęłam, nie dało się inaczej) i schodzi ze sceny, by popełnić honorowe samobójstwo.

Jak widać, jest wesoło i walecznie. Ta waleczność oddana została znakomicie w muzyce przez Vinciego, a w interpretacji przez zespół pod wodzą Martyny Pastuszki (od skrzypiec), która dwoi się i troi – tylko podziwiać, zwłaszcza że trwa to ponad trzy godziny (z przerwą). Znakomita była też większość solistów, choć nie wszyscy rozkręcili się od razu, np. Jake Arditti (Ernest) dopiero w ostatnich dwóch ariach brzmiał naprawdę pięknie. Świetni byli Suzanne Jerosme (Cunegunda) i Nian Wang (Otto), a także Diliana Idrisowa (Giuditta); najsłabszym ogniwem był chyba Wasilij Choroszew (Ermanno). Główny gwiazdor, Max Emanuel Cencic w roli tytułowej był rozważnym i łagodnym królem i oczywiście otrzymał swoją porcję braw, ale największe przypadły wcale nie jemu, tylko jego antagoniście, w którego roli wystąpiła Aleksandra Kubas-Kruk, z wdziękiem i poczuciem humoru grająca dumnego i zawziętego księcia (najbardziej efektownie to wypadało w ariach z kotłami). Pod koniec już każdy otrzymywał owacje – wiadomo, w operach barokowych tak jest, że każdy solista po kolei roztacza swój pawi ogon. A z czasem temperatura rosła.

W sumie bardzo udany wieczór i na pewno niektórzy ucieszą się na wiadomość, że Gismondo ukaże się na płytach, i to już niedługo.