Mistrzowie

Na ten film wybrałam się z czystej sympatii dla samej postaci Arvo Pärta, bo czegóż tu niby jeszcze o jego twórczości można się było dowiedzieć. Otóż i można było.

Pracując z dzieciakami nad własnymi utworami miał on wyraźnie frajdę, ale też przy tym traktował je absolutnie serio, jak każdego innego artystę wykonawcę. Serio, ale z poczuciem humoru, bardzo specyficznym i ciepłym. W Arvo jest w ogóle wiele dziecięcości. W rozmowie z Norą (żoną) po wszystkich próbach mówią nawet o tym, że trzeba mieć w sobie dziecięcość, żeby dobrze porozumiewać się z dziećmi.

W programie pracy, a później koncertu, znalazły się znane utwory z epoki tintinnabuli, ale też i młodzieńcze, właściwie nieznane. Ja osobiście nie znałam wcześniej jego muzyki do teatru dziecięcego, którą stworzył będąc gdzieś koło trzydziestki. Zabawne utworki, w których pojawiają się – jak w nieco prokofiewowskiej bajce o Czerwonym Kapturku – zaskakujące motywy i zwroty. No i liryczne kawałki w rodzaju tego rozkosznego walczyka, którego w filmie dziecko ze swoją nauczycielką grają na cytrach, a kompozytor spontanicznie dołącza się na fortepianie. Chyba w ogóle lubi ten walczyk. To jest przykład jego absolutnej bezpretensjonalności; w filmie Sounds and Silence, którego głównym bohaterem jest Manfred Eicher, jest taka scenka, w której Arvo porywa go do tańca. Eicher chciał to wyciąć, ale realizatorzy go przekonali, żeby nie wycinać. To dużo mówi o jednym i o drugim.

A co do muzyki późniejszej, jak Alina czy Arinuszka (skracam tytuły), także można było się niejednego dowiedzieć, np. o znaczeniu jednego dźwięku cis w pierwszym z tych utworów. On rzeczywiście przełamuje trochę tok – nagle na chwilę w stałe h-moll wskakuje dominanta. Kompozytor radzi grać to ze spokojem, mówi, że jest to moment pogodzenia. Nawet nie myślałam, prawdę mówiąc, że jest on tak ważny dla niego, choć faktycznie się wyróżnia. Ciekawe też były pomysły pedagogów: gitarzysty, żeby zaadaptować Pari intervallo na cztery gitary (!), a nauczyciela gry na flecie prostym, by przetransponować na cztery flety Da pacem Domine (zawartość tych utworów jest prawie ta sama). W sumie widać było, że praca z kompozytorem daje tym dzieciakom ogromnie wiele. Koncertu już nie wysłuchałam, bo pierwsze DVD trwało już prawie cztery godziny, a ja chciałam jakoś dojechać do domu. Co zaś do tych ciekawostek repertuarowych, tutaj płyta, na której wszystkie się znajdują w wersji fortepianowej.

Kolejny wieczór: gdybym wiedziała, że ten koncert jest na tubie, pewnie i tak bym przyszła – cieszę się, że to widziałam i słyszałam w lepszych warunkach i muszę powiedzieć, że ogromnie się wzruszyłam. Genialność Kurtága, symbioza jego i żony Márty – oboje fantastycznie wrażliwi i rozumiejący się w pełni – naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza że patrzy się na ludzi po osiemdziesiątce (w 2012 r. György miał 86 lat, a Márta 85 – nie powiedziałoby się, prawda?). Kamera z czułością obserwuje czułość zaplatających się rąk starszych państwa. A co do muzyki, dzieło Kurtága to swoiste wyciągnięcie konsekwencji z Bartóka (zresztą podobno w młodości marzył, by u niego studiować). Uwielbiam to po prostu. A transkrypcje Bacha na cztery ręce – też bardzo specyficzne, czasem trzeba te ręce skrzyżować, ale czasem też skrzyżować własne. Gdybym była na takim koncercie na żywo, wstałabym do stojaka natychmiast. Ale niestety nie będę i nikt już nie będzie. Márta zmarła dokładnie miesiąc i 10 dni temu. Byli ze sobą 73 lata.

Obejrzyjcie ten film koniecznie.