Wiedeń – dzień muzeów

Pociąg z Warszawy spóźnił się dziś ponad godzinę, więc mniej zostało mi czasu na zwiedzanie. Program wypełniony – powiedzmy – w 80 procentach.

W tym roku do wiedeńskich muzeów musiałam się akredytować na wizytę – rok temu nie było takiej potrzeby. Można zrozumieć, bo pewnie różnie to bywa z tymi dziennikarzami i legitymacjami, a tłok na tych wystawach ogromny, zagęszczany jeszcze przez grupy z przewodnikami. W każdym razie trzeba napisać mail i jeszcze dostać odpowiedź. Kunsthistorisches Museum dopiero dziś mnie zawiadomiło, że przyznaje mi okienko na 16:30. Nie dałam rady przyjść punktualnie, straciłam pół godziny ze zwiedzania, a jeszcze na dodatek dziś wyganiali o szóstej. Na szczęście, jeśli tak można powiedzieć, wystawa „Caravaggio i Bernini” nie jest duża, a po przejściu przez nią jeszcze dałam radę chwilę pobyć w mojej ukochanej brueghelowskiej sali.

Wystawa ta jest czynna do 19 stycznia, więc jeśli ktoś będzie w Wiedniu w okołoświątecznej porze, to zamiast biegania po jarmarkach, gdzie i tak jest to samo, co wszędzie, warto zajrzeć. Caravaggiów w sumie nie jest tak wiele, zaledwie dziesięć obrazów – parę ze zbiorów miejscowych, ale większość sprowadzona, w tym także z kolekcji prywatnych, a to zawsze ciekawe zobaczyć rzadko pokazywane obrazy. Rzeźb Berniniego też z grubsza tyle. Reszta z 65 dzieł składających się na wystawę jest autorstwa współczesnych artystów, powiedzmy sobie, że różnej jakości, są też np. obrazy Poussina, który niezbyt wiele miał wspólnego z Caravaggiem. Wystawa jest pogrupowana na tematy związane z emocjami, np. Meraviglia e stupore, Amore, Passione e compassione, Visione itp.; ma to o tyle sens, że Caravaggio był w istocie malarzem emocji, a i Bernini umiał je wyrażać w rzeźbie.

Albertina za to była dziś czynna dłużej, do 21., więc spokojnie obejrzałam wielką wystawę Dürera. Ta z kolei wystawa czynna jest tylko do 6 stycznia, więc z jej obejrzeniem trzeba się spieszyć. Bardzo rzadko, chyba raz na dekadę, Albertina pokazuje swoje wspaniałe dürerowskie zbiory – rysunki, szkice, grafiki. Uzupełnione przez obrazy, z których część została wypożyczona od sąsiadów z Kunsthistorische Museum, ale i skądinąd. Można w przypadku paru z tych obrazów prześledzić szkice do niego, np. rąk czy głowy. Dürer był fantastyczny, jego rysunki mają prawdziwą ekspresję – nie tylko te portretowe (niezwykłe autoportrety, poczynając od 14-latka, zdumiewający wizerunek 93-latka i wiele innych), ale też np. ręce właśnie. Roślinki, zwierzątka – słynny zajączek, który jest emblematem Albertiny, jest tak puchaty, że aż ma się go ochotę pogłaskać. Na afiszu wystawy jest oderwane skrzydło sokoła, niezwykle barwne – na wystawie jest jego parę szkiców. Obrazy są bardzo ekspresyjne, jak młody Jezus nauczający w świątyni (tu dopiero jest teatr rąk!), ale i łagodne i słodkie, jak młoda Madonna z Dzieciątkiem, które trzyma w ręku ogryzek gruszki. Aż nie chce się wychodzić z tego świata.

Jutro rano jestem z wycieczką, popołudnie mam wolne, może skoczę do KunstForum na Bonnarda albo do Domu Mozarta, albo i tu, i tam. A wieczorem na ciekawe wydarzenie, które opiszę na stronie „P”.