Na przedwojennym podwórku

Aż dziwne, że dopiero teraz dotarłam na cykl WarszeMuzik, choć w tym roku odbywa się on po raz czwarty. Albo dowiadywałam się za późno, albo nie było mnie akurat w Warszawie.

Tym razem jednak informacja przyszła z odpowiednim wyprzedzeniem i udałam się dziś na ul. Chłodną 41. Stoi sobie ta kamienica samotnie, obok jakichś obskurnych pawilonów, a z drugiej strony, od Okopowej, mając biurowiec-wysokościowiec. Kamienica jest zamieszkała częściowo, oficyna na niższych piętrach opustoszała, podwórko jest półstudnią, ponieważ z tyłu jest zamknięta murkiem, za którym widać szczyty jakichś krzewów, co jest o tyle istotne, że na ich gałęziach siadują głośno ćwierkające wróble, wnoszące dodatkowy wkład akustyczny. Innym było gruchanie gołębi oraz w pewnym momencie, z jednego z mieszkań, szczekanie psa – na szczęście między utworami.

Jak powiedziała Ania Karpowicz, flecistka i inicjatorka zespołu Hashtag (dziś wystąpiła tylko jego smyczkowa część), w tym roku festiwal wygląda nieco inaczej, bo zwykle kontakt z mieszkańcami danej kamienicy jest o wiele bliższy. Nie jestem w stanie porównać, ale pandemicznej atmosfery prawie nie było – rozstawiono leżaki, w odstępach zresztą. Jeden utwór, na samym początku, został zagrany przez skrzypaczkę (Agnieszka Guz) z okna na klatce schodowej na półpiętrze. Wyjątkowo był to utwór współczesny, autorstwa młodego kompozytora izraelskiego Yaira Klartaga, pod enigmatycznym tytułem Half Tiger, Half Poet – napisany jako utwór obowiązkowy na Konkursie im. Menuhina w Tel-Awiwie dwa lata temu.

Potem zeszliśmy na ziemię, czyli na podwórko, by słuchać muzyki sprzed lat. Najpierw dwa utwory Mieczysława Wajnberga: melancholijna, żałobna Aria na kwartet smyczkowy (1942) i Sonata na dwoje skrzypiec z 1959 r. – w zeszłym roku słuchałam jej parę razy w dynamicznym wykonaniu Linusa Rotha i Janusza Wawrowskiego; Marta Piórkowska i Agnieszka Guz grały spokojniej, brakowało mi trochę napięcia, które słyszę w tym utworze.

Po raz pierwszy na WarszeMuzik pojawiła się muzyka Józefa Kofflera – trzecia część Tria smyczkowego z 1926 r. Pierwszy polski dodekafonista potrafił tak skonstruować serie, na których opierał swoje utwory, że brzmiało całkiem tonalnie – tak też jest w tym dziele.

Koncert altówkowy napisał Aleksander Tansman w latach 1936-37 w Paryżu, ale nie słychać w nim lekkiej, beztroskiej atmosfery z poprzednich utworów, pojawiają się bardziej mroczne nastroje, czemu trudno się dziwić zważywszy czas powstania. Jak to z jego dziełami bywało, koncert doczekał się wykonania w Polsce dopiero w latach 70. – solistą był Stefan Kamasa (który dosłownie parę tygodni temu miał 90. urodziny). Dzisiejsza solistka, Aleksandra Demowska-Madejska, dokonała opracowania partii orkiestry na kwintet smyczkowy, na co uzyskała pozwolenie córek kompozytora oraz – na to wykonanie – wydawcy (Universal Edition). Usłyszeliśmy zresztą tylko dwie pierwsze części.

I na koniec znów Wajnberg, tym razem jeden z jego hitów – Concertino na skrzypce i smyczki (też w formie solisty – a raczej solistki, emocjonalnej Kamili Wąsik-Janiak) z 1948 r. Jeden z tych hipnotycznych utworów, których wpadające w ucho tematy nucimy wychodząc z koncertu, wprawieni w łagodny smutek.

Piękny pomysł z tymi koncertami. Jutro – a potem w kolejne niedziele – występ wewnątrz pomnika Umschlagplatz. W soboty (poza 15 sierpnia) – znów na podwórkach starych kamienic, w tym te, w której urodził się Wajnberg. A zamknięcie cyklu – w Polin, 29 sierpnia, już z całym Hashtag Ensemble.