Zamiast wielkiego Konkursu
…mamy w Warszawie cykl recitali pianistycznych. Dobre i to. Także dla pianistów, bo dziś mają mniej okazji, żeby grać.
W ostatniej niemal chwili do festiwalowej listy znakomitości zostali dopisani ci, których nieobecności tak żałowaliśmy latem: Kate Liu i Eric Lu. Udało im się wydostać do Niemiec i zwrócili się do NIFC, czy możliwe byłyby też koncerty w Polsce. Terminy się znalazły – niestety oboje zagrają na Zamku Królewskim, który nie jest wymarzonym miejscem koncertowym zwłaszcza dla fortepianu właśnie, ale lepsze to niż nic, a nawet niż Sale Redutowe TW, w których ma wystąpić Olli Mustonen (ja zrezygnowałam z tego koncertu, spróbuję go posłuchać w sieci, pewnie będzie brzmiał lepiej niż tam).
Dziś, w Międzynarodowy Dzień Muzyki, cykl został zainaugurowany w Filharmonii Narodowej występem zwycięzcy ostatniego konkursu, Seong-Jin Cho. Jedyny koncert, który nie był transmitowany ani w internecie, ani w radiu – Dwójka go nagrywała, może będzie retransmisja, jeśli łaskawie zgodzi się pianista oraz firma Deutsche Grammophon, z którą ma wyłączny kontrakt. Zobaczymy, czy będzie ze swojego grania zadowolony. Duża część publiczności była (stojak). Ale część nie – i ja się do tej drugiej niestety zaliczam.
Cho ma technikę naprawdę imponującą, jeśli chce, umie też bawić się barwą. Ma dziś 26 lat, więc naprawdę nie jest już smarkaczem. Ale to, co robi, jest aż nazbyt chłopięco-źrebięce. Z siłą dźwięku łączy się u niego często agresja. Dwa lata temu dało to dość koszmarny wynik w Koncercie f-moll Chopina. Dziś na szczęście program był bardziej zróżnicowany, więc były chwile wytchnienia.
Humoreska Schumanna na początek. Niby wszystko było na swoim miejscu, ale jak dla mnie brakowało temu wyrazu. To opowieść w wielu różnych epizodach, bardzo zaangażowana emocjonalnie; tu tych emocji nie słyszałam. Potem nastąpił Chopin – dwa scherza. Scherzo h-moll było zagrane presto prestissimo, poszarpane, z dziwnymi, nielogicznymi akcentami i wybijanymi frazami. Ale środkowe Lulajże, Jezuniu było całkiem ładne. Scherzo b-moll broniło się trochę lepiej, ale też był pęd jak do pożaru. Potem była mała przerwa na strojenie instrumentu.
Sonata op. 1 Albana Berga wypadła nadspodziewanie dobrze, choć też trochę tok się rwał, ale w sumie był to najbardziej muzykalnie zagrany punkt programu. Pianista połączył ją bezpośrednio z Sonatą h-moll Liszta, której początek wypadł ciekawie. Ale potem zaczęła się rąbanka. Owszem, w spokojniejszych fragmentach potrafił nieco przystopować ze swoją agresją, ale też nie wciągały one za bardzo, a fuga była zagrana dziwnie jednostajnie. Zdegustował mnie ten występ, choć popularne Consolation No. 3 Liszta zagrane na bis trochę poprawiło wrażenie.
Szkoda tych wszystkich danych, jakie ma ten pianista. Pozostaje mieć nadzieję, że może kiedyś przestanie być tylko wymiataczem i stanie się muzykiem – że taka przemiana jest możliwa, pokazał nam Arcadi Volodos.
Komentarze
UWAGA! Niestety jeden z muzyków orkiestry FN ma COVID-19. Odwołane są koncerty inauguracyjne dziś i jutro – jeśli ktoś się wybierał (ja się wybierałam dziś).
Recitale NIFC, mam nadzieję, będą przebiegać bez przeszkód.
No to klops z dzisiejszego koncertu. To jest jednak wszystko taniec na ostrzu żyletki. Miejmy chociaż nadzieję, że cykl NIFC dobiegnie szczęśliwie do mety.
Co do koncertu Seong-Jin Cho, to trudno nie zgodzić się z wyrażoną tu opinią. Wszystko było „zrobione” niemal świetnie, ale coś nie gra na poziomie emocji i komunikowania się. Od razu mi się przypomniała koreańska Radiówka grająca tu 1. Symfonię Mahlera. Też technicznie wszystko było świetnie, ale ogólny efekt daleki od pożądanego, kukułki nie kukały jak trzeba itd. W zasadzie na plus było bardzo wiele: inteligentnie i z pomysłem zestawiony program, wymagający i w dodatku zagrany niemal ciągiem. Fajny pomysł z tym potraktowaniem Sonaty Liszta jako swego rodzaju prequelu do Sonaty Berga, zagranej jednak jako rozbudowane preludium do Liszta, w zasadzie attacca. No i oczywiście cały „aparat” imponujący. W partiach piano dźwięk bywał bardzo ładny, choćby w pierwszym ogniwie Schumanna, czy w tych bardziej lirycznych partiach Liszta, zwłaszcza w tych fragmentach Andante sostenuto. Za to te galopujące forte (także w Schumannie i Chopinie) niestety (przynajmniej z mojego miejsca) brzmiały nieładnie, niezbyt szlachetnie i dosyć płasko. N płycie to tak mnie nie raziło, więc oczywiście jest to kwestia dyskusyjna. Zgadzam się, że zdecydowanie najlepiej „poszedł” Berg, zresztą na płycie chyba też. W Liszcie było wiele teatru, wszystko obliczone na ciekawe efekty, ale właśnie z mocnym akcentem na „obliczone”. Te obliczenia były też bez wątpienia trafne, jeśli chodzi o konstruowanie całej dramaturgii – kulminacje były w zasadzie tam gdzie trzeba, całość w zasadzie zrobiona tak , jak trzeba, ale miało się jednak, mimo wszystko wrażenie bardzo dobrej imitacji czegoś autentycznego. Temat „Grandioso” było robiony na „grandioso”, ale nie był grandioso, mimo, że był bardzo sprawnie „robiony” i tak dalej. PK napisała, że jego podejście jest „nazbyt chłopięco-źrebięce”, w przypadku Koreańczyka nie sposób od razu nie przywołać Psy i jego „Gangnam Style”, który przecież był właśnie „końskim tańcem” 🙂
Wydaje mi się, że takim graniem można wygrywać konkursy, gdyż to czego brakuje w tej grze, w jakimś sensie unosi się ponad kwestiami techniki i warsztatu, a werdykty są przecież wyrokiem uśrednionym i kiedy nie ma kontrkonkurenta łączącego świetny warsztat dodatkowo z jakąś niezwykłą indywidualnością, nie rozsadzająca jednak zbytnio ram tradycji – to w zupełności wystarcza na podium. Nie wiem, czy on pójdzie drogą Wołodosa. Wołodosa słuchałem kilka razy na żywo, jak był jeszcze królem pistoletów i – oczywiście, wyczyniał te wszystkie fikołki i urządzał szalone galopady, ale to była już gra taka, w której znakomicie widoczne były zaczyny tego stylu szlachetnego i lirycznego, to był źrebak, po którym widać było, że wyrośnie na wspaniałego araba. Tu nie jestem pewny, ale obym się mylił, jednak kilka fragmentów Liszta czy Berga było granych tak pięknie, że gdyby „zainfekowały” resztę, to pewno też bym, jak 90% publiczności, klaskał na stojąco.
No właśnie, to jeszcze kwestia jakości dźwięku – u Volodosa nawet kiedy był wymiataczem, brzmienie nie przekraczało granic estetycznych, to nie było rzucanie się z furią na klawiaturę, jakie uprawia Cho. Rzucać się można, ale trzeba mieć opanowane, jak grać forte bez uszczerbku dla muzyki, bo przecież można.
Bardzo piękne wykonanie Sonaty Berga – choć i jemu sąsiad się przydarzył 😛 ale zrozumienie pełne:
https://www.youtube.com/watch?v=hpi8fJABVHo
NIFC: „Z przykrością informujemy, iż koncert Erica Lu, który miał odbyć się 3.10.2020, został odwołany z powodu ograniczeń komunikacyjnych spowodowanych pandemią”.
Dalszy ciąg komunikatu:
Zwrot należności za zakupione bilety zostanie automatycznie dokonany przez Instytut Chopina w ciągu 14 dni. W przypadku dodatkowych pytań odnoszących się do sprzedaży biletów prosimy o kontakt: bilety@nifc.pl lub pod nr tel. 224416251.
Czyli jednak nie może dojechać. Bardzo szkoda. Słusznie wyraził się pianofil, że to taniec na ostrzu żyletki 🙁
Dobry wieczór, po raz pierwszy ośmielam się wynurzyć w tak szacownym gronie z wrażeniami z koncertu i nie udało mi skrócić. Proszę o wyrozumiałość przy tym pierwszym wpisie. Nie dość, że mam ogromny deficyt rozmów o muzyce, to jeszcze dwa koncerty odwołane.
Seong-Jin Cho wprawił mnie w swoją interpretacją początkowo w konfuzję, zirytował, ale potem wzbudził podziw.
Nie miałam poczucia, jak Pani Kierowniczka, której się kłaniam z atencją, jakem to uczyniła siedząc cztery krzesła dalej podczas koncertu, że „Humoreska” op. 20 Schumanna była wykonana bez wyrazu, raczej odczułam, że nastroje i emocje w tym złożonym utworze, opatrzonym tytułem stanowiącym opozycję do jego ciężaru gatunkowego były wyrażone na jakby lekko wstrzymanym oddechu, podszyte nieokreślonym niepokojem. Potem nastąpiły dwa Scherza Fryderyka Chopina: h-moll op.20 i b-moll op.31 i były one dla mnie sporym zaskoczeniem, bo interpretacyjnie, hm, i osobowościowo okazały się dalekie od wykonań Seong-Jin Cho z Konkursu Chopinowskiego w 2015 roku. Zgadzam się z tym „brykaniem”, o którym pisze Pani Kierowniczka w kontekście Chopina. Sama przeszłam przez refleksję, że niektórym muzykom dobrze robi pozostawanie pod opieką nauczyciela, który to brykanie potrafi mitygować. Miałam poza tym poczucie, że formalnie jakoś się te Scherza rozplatają i zatrzymują w tym procesie w punkcie, poza którym forma utworu ostatecznie się rozpada na ciąg urodziwych, ale istniejących osobno fragmentów, co odebrałam jako niepotrzebne udziwnianie, dość drażniące. Bardzo podobała mi się sonata nr 1 Albana Berga; pełna zgoda z przedmówcami w tej kwestii. „Nauszne” zestawianie jej z wykonanym chwilę przed Chopinem uzmysłowiło mi, że kontrast pomiędzy tymi utworami wcale nie jest taki duży, jakiego oczekiwałam widząc je obok siebie w programie i zaczęło mi się kleić w głowie, że może zamiarem Seong Jin Cho było przede wszystkim wydobycie, a nawet wyizolowanie romantycznych i neoromantycznych pierwiastków oraz indywidualnych cech autorów granych przez niego kompozycji. Byłoby w tym momencie zrozumiałe, dlaczego budowa formalna wykonywanych dzieł znalazła się poniekąd na peryferiach, ponieważ w centralnym punkcie wykonawca umieścił coś w rodzaju psychologicznych portretów kompozytorów oraz zbioru charakterystycznych dla nich elementów ich warsztatu twórczego. Seong-Jin Cho z lekkim ociąganiem wstawał od instrumentu do ukłonów pomiędzy utworami, jakby jego zamiarem było granie całego programu jednym ciągiem. Dlatego w drugiej części koncertu nie dziwiło to, że od ostatniego dźwięku sonaty Berga przeskoczył attaca do Sonaty h-moll S178 Liszta, w której dał pokaz naprawdę imponującej techniki, a zarazem muzykalności i romantycznego rozmachu. Nie odebrałam jego wykonania jako agresywnego. Raczej jako obrysowanie pędzlem umoczonym w czarnym tuszu pewnych cech osobowości tego kompozytora, wyrażających się przecież relacjonowaną przez współczesnych mu potrzebą szokowania wirtuozerią, wolumenem dźwięku, pokazami technicznymi. W tym kontekście interpretacja Schumanna także dość spójnie nawiązuje do tego, co wiemy o stanie psychicznym autora „Humoreski”. A czy wobec tego ten Chopin porozdzielany niemal na pojedyncze frazy to nie było to poszukiwanie polskiego stylu, którego znalezienie Seong-Jin Cho uważa za najtrudniejsze zadanie w interpretacji jego muzyki?. Przeskok od Berga do Liszta był dla mnie zajawką, że tak jak w wykonaniach Scherz Chopina można odczytać przekaz pianisty o upływie czasu i ciągłej podróży artysty pomiędzy kolejnymi etapami własnego rozwoju, tak samo można potraktować jako podróż poruszanie się pomiędzy stylami i środkami wyrazu różnych kompozytów i ich kręgami kulturowymi. Wykonania Seong-Jin-Cho mają według mnie trudny do opisania, ale wyraźnie słyszalny dalekowschodni koloryt i emanują szacunkiem Azjaty wobec granej muzyki z obszaru obcej kultury, do której musiał jak pielgrzym pracowicie i pokornie wydeptać ścieżkę zrozumienia. Zrobiło mi się nieswojo, bo poza „Gangnam style” nie znam żadnego koreańskiego utworu i niewiele więcej wiem o kulturze ojczystego kraju pianisty, którego lubię słuchać.
Myśląc o swojej ignorancji i obrabiając w głowie skojarzenia z wędrówką wyszłam z sali koncertowej i zatrzymałam się, aby pomyszkować w sklepiku NIFC-u. I co w nim znalazłam? Nową płytę Seong-Jin Cho z większą częścią repertuaru dzisiejszego koncertu. Poczułam się, jakbym dostała nagrodę za poprawne rozwiązanie jakiegoś testu, gdy przeczytałam jej tytuł: „The Wanderer”, czyli „Wędrowiec”…
Przekonał mnie, dlatego po namyśle wstałam przy brawach.
Już oficjalnie: Mariusz Kwiecień zakończył karierę wokalną.
https://operawire.com/polish-baritone-mariusz-kwiecien-ends-his-operatic-career/
Powiedział mi o tym w wywiadzie dwa miesiące temu… Trzeba czytać „Politykę”!
Zamiast dzisiejszego koncertu – pandemiczna wystawa chopinowska na Google Arts&Culture:
https://artsandculture.google.com/story/stay-home-with-chopin/0AJyNgSrYETkKQ
🙂
Dla @basi.n
IPO pod batuta Lahava Shani,dzis o 20.00 czasu polskiego
https://www.ipo.co.il/en/live-streaming/
Po paru dniach przerwy powrót do cyklu NIFC – dziś wystąpił Goerner. Słuchałam go z nietypowego dla mnie miejsca – z balkonu. Może to i lepiej, bo główny punkt programu – III Sonata f-moll Brahmsa – jest potężna i hałaśliwa. Ale Goerner umie nawet fortissimo zagrać estetycznie – inaczej niż bohater powyższego wpisu 🙂 Nie przepadam za tym utworem, wszystkie trzy sonaty fortepianowe Brahmsa to napuszone dzieła 20-latka, który chciał wszystko wsadzić do jednego utworu. Pomyśleć, że już w rok później szkicował pierwszą wersję późniejszego Koncertu d-moll… Więc dla mnie ta sonata to nie całkiem jeszcze Brahms, ale na bis był już ten prawdziwy – Intermezzo A-dur, które zresztą było pierwszym utworem Brahmsa, jaki usłyszałam w wykonaniu Goernera na pamiętnym koncercie w Studiu S-1 (jeszcze podówczas) po Konkursie Chopinowskim, gdzie został tak spostponowany.
Chopin zresztą też dziś był – wszystkie koncerty cyklu muszą coś jego zawierać. Barkarola, początkowo łagodna, w środku stała się może nie lugubre gondolą, ale na pewno burzliwie płynącą. Scherzo cis-moll miało swoją szczyptę demoniczności, a wszystko uspokoiło się w Berceuse – Goerner umie układać programy, nawet tonacjami.
Przez większość weekendu korzystałam z pogody i nie przywitałam @ Zayry. Grunt to pięknie się różnić! 🙂 Zwrócę tylko na marginesie uwagę, że tytuł nowej płyty Cho – The Wanderer – wzięty jest po prostu z głównego na niej utworu, czyli Fantazji C-dur Schuberta.
Dziękuję serdecznie Pani Kierowniczce za powitanie.
Rzecz jasna mam świadomość pochodzenia tytułu płyty Seong-Jin Cho – odwołałam się do niego, bo choć program koncertu nie ujmował Fantazji, jednak zestawienie prezentowanych utworów i kompozytorów nawiązuje według mnie do płyty, a jej tytuł z kolei mówi coś o „etapie twórczym” pianisty, stąd ten skrót. Wypełniając lukę w wiedzy uświadomioną przez Seong-Jin Cho poznałam odrobinę twórczość i fakty dotyczące Eak-tai Ahn’a, koreańskiego kompozytora i dyrygenta. Nazwisko wybrałam tylko dlatego, że było jedynym, którego pisownię zdołałam zapamiętać i okazało się, że był to szczęśliwy traf, ponieważ wyłowiłam akurat sztandarową postać w koreańskim kompozytorskim panteonie. Jeżeli jest zainteresowanie tematem, podzielę się, ale zakładam, że tylko ja mogę się czuć w tym gronie jak odkrywca, więc tymczasem skromnie milczę.
Linki na ten tydzień:
https://www.musicalamerica.com/news/newsstory.cfm?archived=0&storyid=46146&categoryid=1
Bardzo mi się podobał koncert Goernera, a zwłaszcza sonata Brahmsa:-) Nie mam poczucia, że jest dziełem napuszonym. Jest bardzo różnorodna.
Aż żałowałam, że nie poszłam na jego koncert na Chopiejach, bo tam chyba też grał. Teraz Avdeeva. Niby się cieszę, ale mam też wrażenie, że nic mnie w jej grze nie zaskoczy. Szanuję tę pianistkę, ale tak wyjątkowo polubić chyba nie potrafię.
Najbardziej mi się podobała, gdy grała parę lat temu z Julią Fisher, która przełamywała tę ostrość i siłę charakteru Avdeevej.
Cykl Przed wielkim Konkursem w większości składa się z powrotów (po sierpniowym festiwalu). Dziś powrócił Lukas Geniušas. I pod pewnymi względami było lepiej niż wtedy, pod pewnymi gorzej. W cyklu mazurków Chopina z różnych opusów nie było już sennie, ale trochę niepewnie (w tym parę wpadek pamięciowych). Pewniej już wypadła Ballada g-moll, a w I Sonacie d-moll Rachmaninowa czuł się już całkiem dobrze. I było rzeczywiście nieźle, choć znam lepsze wykonania. Moją uwagę zwrócił ciekawy początek drugiej części, z którego właściwie mógłby wyrosnąć całkiem inny utwór.
Co do Avdeevej, ciekawa jestem jej wykonania VIII Sonaty Prokofiewa, zupełnie innej niż VII Sonata, którą gra bardzo dobrze. Ale Ósma ma więcej kolorów, jest bardziej rozbudowana. Zobaczymy. A jutro dawno niesłyszany Marc Laforêt.
Avdeeva fenomenalnie zagrała ten utwór w Dusznikach w 2015 r. To był chyba jej najwspanialszy polski recital. Jest szansa, że koncert wisi jeszcze na youtube.
Jest 🙂 Dzięki!
https://www.youtube.com/watch?v=YtgRdMBJpkk
Oczywiście posłuchałam sonaty od razu, Super.
Jeszcze inaczej – genialnie – gra ją Kate Liu:
https://www.youtube.com/watch?v=r0xb_nHv3Ho
Z Geniušasem miałem od początku pewien problem, zawsze coś w jego grze było nie tak, a zarazem coś jednak w tym było. Pytanie tylko, jak oddzielić to, co jest wynikiem tzw. daru bożego i pasji, a co kapitałem wyniesionym z domu. Zastanawiałem się nawet, czy on czasem nie został pianistą w taki sposób, jak członkowie rodzin monarszych zostają królami i książętami, z całym związanym z tym kramem. Po prostu nie było opcji, by nie został muzykiem. No bo jednak babuszka Gornostajewa, jak by nie było, rewelacyjna pianistka (z Rosji sobie przywiozłem jakiś czas temu sporo CD, mam tez winyle – jej Chopin zwłaszcza jest bardzo ciekawy, niekiedy rewelacyjny wręcz), do tego matka i cała ta wileńska banda po mieczu – w Wilnie kupiłem kiedyś jakieś płyty poświęcone klanowi Geniušasów, gdzie grają, dyrygują etc. Ale koncert w sierpniu bardzo mnie znużył, myślałem nawet, czy nie iść wczoraj na Okólnik, gdzie grali Lessla. No ale jednak wybrałem Geniušasa i nie żałuję. Oczywiście, że w mazurkach były jakieś dziwne rozchwiania i w Balladzie też kilka problematycznych miejsc. Ale te Mazurki były po prostu interesujące, nie zanudziły, choć oczywiście ani wzorcowe, ani niepokalane. Niedawno w pewnej audycji odtwarzaliśmy płytę Miełodii z mazurkami Chopina nagranymi w latach 70-tych przez Siergieja Doreńskiego, wielkiego pianistę, który zmarł w początku tego roku. A teraz kupiłem też kompakt z interpretacjami Doreńskiego (też właśnie Mazurki) z połowy lat 90-tych. I to jest ten własnie kierunek grania. Nie kopiuje LG, rzecz jasna, Doreńskiego, ale gra w taki sposób raczej nienowoczesny, odwołujący się do stylistyki sprzed stu lat. Nie zachwyciło mnie to może jakoś szalenie, ale zainteresowało, a to już sporo. Swoją drogą ciekawe, że na tej samej scenie w przeciągu kilku dni siedzieli dwaj laureaci pamiętnego Konkursu Czajkowskiego sprzed półdekady. LG był jak wiadomo drugi, ale „вся народная любовь” przypadła Debargue’owi. Biedny w sumie ten LG, że zawsze drugi i zawsze jest za jego plecami jakiś laureat czwartego miejsca (Trifonow, Debargue), który zbiera lwią pulę sympatii publiczności, a potem robi znacznie większa karierę, podpisuje kontrakty z najlepszymi firmami płytowymi (DG, Sony) – a ty chłopie nagrywasz dla jakichś niszowych, małych oficynek… Szkoda, że zaraza pokrzyżowała plany koncertowe FN, ale ja akurat przypadkiem słyszałem próbę Debargue’a, oczywiście koncert fortepianowy Magina i to, co grał wczoraj Geniušas, to nie są rzeczy porównywalne, jednak zestawienie nawet takie do myślenia daje, np. jeśli idzie o jakość dźwięku. Swoją drogą NIFC robi fantastyczną robotę „zaganiając” przed nasze nosy (teraz zamaskowane), oczy i uszy pianistów, którzy się w taki czy inny sposób zaznaczyli na Konkursach Chopinowskich. Ale, niejako bocznymi drzwiami, wchodzą i przemykają się tu ostatnio laureaci z Moskwy (chyba, że jak LG czy Szyszkin mieli sukcesy i tu i tam). Niedawno przecież na Grochowie grał Aleksander Kantorow – muszę powiedzieć, że jego ostatnia płyta nagrana dla BIS-u mnie dosłownie uwiodła, koniecznie to sobie kupcie – nb. to jest dopiero pokaz tego, co można zrobić ze wczesnej Sonaty Brahmsa i jak nie jest ani nudna, ani szkolna nawet przez moment. Gdyby jeszcze udało się NIFC zwabić Debargue’a z jakimś sensownym repertuarem, zanęcić Kantorowa, no i może skołować tu na jakiś miły wieczór Trifonowa, który gra wszędzie, tylko nie w Warszawie, to byśmy mieli okazję sobie to na żywo wszystko lepiej poukładać, bo jednak płyty, a tym bardziej filmiki na youtube, nie mówiąc już o pirackich nagrywankach z sali, to są ersatze.
A, no i oczywiście Seong-Jin Cho też był w 2011 na podium w Moskwie.
Przecież w końcu nie było Debargue’a. 🙁
A, nie doczytałam, że był Pan na próbie. Szczęściarz 🙂
Geniušas to faktycznie dziwny przypadek. Kiedy w 2015 r., podczas finału moskiewskiego Konkursu wykonał II Koncert patrona imprezy byłem przekonany, że w końcu „wyszedł na ludzi”. Dwa miesiące później, w Dusznikach, hałasował tak okropnie, że z ledwością wytrzymałem I Sonatę Brahmsa w tym ujęciu. Osobiście odnoszę wrażenie, jakby artysta o wiele pewniej czuł się na gruncie występów z towarzyszeniem orkiestry, co potwierdzają nagrania pianisty z Konkursu Chopinowskiego (edycja 2010) Pierwsze trzy etapy pozostawiły mnie całkowicie obojętnym, a finałowy Koncert e-moll mocno zainteresował. Fanom Kantorowa polecam konkursowy, moskiewski występ z II etapu (materiał jest dostępny na portalu medici.tv. II Sonata Brahmsa wypadła chyba jeszcze korzystniej od Sonaty op. 5, choć przy tym stwierdzeniu nie będę się upierał.
Akurat koncertów Trifonova jakoś specjalnie mi nie brakuje, ale to temat na odrębną dyskusję.
Słucham ostatniego, ukochanego dziecka fonograficznego dyr. Leszczyńskiego (sam tak wczoraj deklarował) , czyli płyty Liubimowa nagranej na pianinie Pleyela. Plyta wczoraj się wteszcie objawiła. Jest absolutnie wyjątkowa, aż trudno coś napisać nie popadając w górnolotną egzaltację. Ten intymny klimat konceru L., subtelność i intymność brzmienia, poczucie absolutnej spontaniczności, a zarazem stylowości wysoko ponad HIPowską ortodoksją – wszystko to udało się na tym krążku zapisać. Cudo!
Też dziś przesłuchałam 🙂 Niesamowita płyta w istocie.
A Laforêta słuchało się całkiem miło. Mozart był trochę nonszalancki momentami, ale grany bardzo ładnym dźwiękiem. Chopin – w porządku, zwłaszcza mazurki (dostał przecież swego czasu nagrodę za mazurki właśnie) i walce. Nie żebym miała jakieś wstrząsające wrażenia, ale też nie miałam poczucia zmarnowanego wieczoru.
Tak sobie wspominałam patrząc na niego, że kiedyś prawie na każdym konkursie musiał znaleźć się jakiś „Chopinek”. W 1970 18-letni Olejniczak, w 1975 oczywiście również 18-letni Zimerman, a w 1985 – właśnie Laforêt, który miał wtedy 19 lat. Fryzurę chopinowską nadal utrzymuje, choć z tyłu głowy doszła mu już tonsurka 😉 Francuzi zresztą w ogóle zrobili wtedy dobre wrażenie, fajny był jeszcze Jean-Marc Luisada, który dostał V nagrodę.
A płyta z symfoniami Weinberga w wykonaniu CBSO pod kierownictwem Mirgi Gražinytė-Tyla, wraz z Kremeratą Balticą i Gidonem Kremerem, została płytą roku Gramophone. Bardzo to miłe.
No świetnie. Ja co prawda wolę tę drugą, kameralną, ale i ta robi wielkie wrażenie.
Także jestem zachwycona płytą Lubimowa. Słucham jej od wczoraj w kółko i jeszcze nie mam dosyć. I jest to dla mnie najlepszy plon wczorajszego wieczoru, wyjąwszy fajną koszulkę z Chopinem widzianym przez dziurkę od klucza albo patrzącym przez nią, bo na koncercie Laforêta się wynudziłam. Z mojego X rzędu, do którego zostałam przesadzona z wyeliminowanego zabudową estrady drugiego miałam wrażenie, że stale wybija się na pierwszy plan lewa ręka, a dźwięk prawej jest jakiś watowaty i bez energii. Mazurki w wykonaniu Laforêta, po których wiele sobie obiecywałam, jakoś mając w pamięci płytę Alekseeva po mnie spłynęły. W ogóle zabrakło mi tajemnicy, zachwytu, zaskoczenia. W jakiś sposób podsumowaniem tego, jak odebrałam ten koncert było popatrywanie przez Laforêta z oczekiwaniem w stronę, skąd zawsze nadciągają kwiaty, bez tej mimicznej etiudy na koniec każdego występu: „ojej, to dla mnie te piękne kwiaty? Co za niespodzianka”. No nie było jej.
Jak juz mowa o pianistach. Natknalem sie na nastepujacy anons:
Pianist tackles ‘herculean’ feat in Winter Park: All 32 Beethoven sonatas https://www.orlandosentinel.com/entertainment/arts-and-theater/os-et-adam-golka-bach-festival-beethoven-sonatas-20200928-vd6a2pfb6fgfbin7op5cc4ekca-story.html
Pianista polskiego pochodzenia. http://www.adamgolka.com/
Czy oprocz gugla cos o im wiadomo? Tak z pustej ciekawosci. 😉
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/05/24/fortepian-wokol-folku/ 🙂
Prywatnie to syn moich kolegów z klasy, pianistki Ani i puzonisty (dziś już byłego) Jurka. Całkiem nie po kumotersku powiem, że rewelacyjny.
Był kiedyś w Dusznikach (w 2004 r.), ale wtedy miał swój okres wymiatactwa, więc nie spodobało się to za bardzo. Ale ogromnie się zmienił od tamtej pory. Wiele razy próbowałam namówić Stanisława Leszczyńskiego, żeby zaczął go zapraszać na Chopieje, bo jest tego sto razy więcej wart od Lisieckiego. Jakoś nie wyszło 🙁
Przyjeżdżał też co roku na letni festiwal w Krzyżowej, w tym roku nie było go po raz pierwszy od lat.