1 x łagodność, 2 x gniew

Ciekawe, że na koncercie inauguracyjnym katowickiego Festiwalu Prawykonań łagodny był skrzypek/kompozytor, a gniewne dwie kompozytorki.

Podejrzewam, że obecność Adama Bałdycha na tym festiwalu została zaplanowana z myślą o przyciągnięciu publiczności, co jednak w obecnych pandemicznych warunkach stało się bezprzedmiotowe. Był to oczywiście ładny występ – bardzo lubię Bałdycha, tylko brzmiało to jak z zupełnie innego festiwalu. W trzyczęściowym utworze Teodor, nazwanym tak od imienia synka, który się w zeszłym roku skrzypkowi urodził, próbuje on nawiązać do klimatów lat 80., na które przypadło jego wczesne dzieciństwo, a konkretnie do polskiego jazzu (wymienia Tomasza Stańkę, Michała Urbaniaka i Zbigniewa Namysłowskiego; ja dodam, że niewiele wcześniej, bo w 1979 r., zmarł Zbigniew Seifert), ale także do muzyki repetycyjnej. Ciepła, pozytywna, łagodna muzyka, która stała się kontekstem dla dwóch mocnych uderzeń.

Bardzo ciekawie było posłuchać, co mówią obie kompozytorki, których dzieła były wykonane na tym koncercie. Należą do różnych pokoleń, oba utwory wyrosły z gniewu, ale u każdej z nich – innego. Ta inność aż uderzała. Marta Śniady, jak też niektóre z koleżanek z jej pokolenia, od kilku lat intensywnie zajmuje się feminizmem – trudno zresztą powiedzieć, że w muzyce, ponieważ obraz jest w jej utworach równie ważny i tu także go nie zabrakło. Utwór nazwany sarkastycznie Soft music for sensitive gals na orkiestrę, audio playback i wideo zawiera oczywiście brzmienia dość brutalne (choć nie tylko), a w obrazach wideo przewija się komiksowa postać Wonder Woman. Tematem jest problem funkcjonowania kobiet w dzisiejszym społeczeństwie; co znamienne, w swoim pisanym omówieniu autorka twierdzi: Następuje idealizacja kobiet dostosowujących się do zasad patriarchalnego świata, które są doceniane za to, że tworzą „tak jak mężczyźni” i nie użalają się nad sobą. W tym kontekście można by przywołać nazwiska naszych czołowych kompozytorek, od Grażyny Bacewicz poczynając (która zawsze powtarzała, że jeśli kompozytorka chce mieć rodzinę i dzieci, to powinna, jak ona sama, mieć w sobie motorek, który sprawia, że wszystko robi się szybciej).

Można powiedzieć, że dotyczy to również takich kompozytorek jak Elżbieta Sikora, Marta Ptaszyńska, Grażyna Pstrokońska-Nawratil czy Lidia Zielińska właśnie (wszystkie z nich założyły rodziny i mają dzieci, dziś dorosłe). Ale one wcale przecież nie „dostosowywały się do patriarchalnego świata”, tylko wywalczały miejsce dla siebie (to prawda, że w patriarchacie trudniej, ale można) i po prostu robiły swoje. To są silne osobowości, które zawsze wiedziały, czego chcą w życiu i sztuce. Tej pewności można pozazdrościć, ale ona jest konieczna, jeśli chce się coś zrobić naprawdę. Mnie osobiście (może to pokoleniowe, a może też dlatego, że to moja koleżanka jeszcze z czasów studenckich) o wiele bliższe było to, co powiedziała Lidia Zielińska: że dla niej w ogóle kwestie kobiece nie są ważne przy tworzeniu sztuki, czuje się przede wszystkim człowiekiem, muzykiem, a bycie kobietą dotyczy jej prywatności i jest gdzieś na dalszym planie.

Z pozycji tego uniwersalizmu stworzyła swoje Pustynnienie na orkiestrę, media elektroniczne i przestrzeń. I znów znamienne: Krzysztof Stefański z „Ruchu Muzycznego” (a wcześniej z „Glissanda”) zrozumiał, że jest to dzieło poruszające ważną dziś („modną” to złe słowo, bo to przecież nader istotny problem) tematykę ekologiczną. Ale, jak wyjaśniła kompozytorka, to nie jest utwór o klimacie. I dodała, że właściwie mógłby się nazywać Pustynnienie duszy, bo od tego całe zło się zaczyna. Dziś nie ma już we mnie lęków. Zamiast się sublimować, przeistoczyły się w wielką wściekłość – na głupotę, chciwość i wszelkie zaniechania. Nie podołaliśmy jako ludzie i jako obywatele. Umiem to wyrazić bez subtelności, wyłącznie grubymi kreskami – napisała wcześniej w omówieniu. Zespół został częściowo rozrzucony po sali łącznie z elektroniką, została zbudowana przestrzeń dająca się odbierać w słuchawkach, a wyrafinowane brzmienia stawały się coraz bardziej zimne, szorstkie, industrialne. Bardzo ciekawy cały koncert można wciąż obejrzeć tutaj.

PS. Oczywiście wyrazy podziwu dla NOSPR, który fantastycznie się wywiązał ze wszystkich niełatwych zadań, pod batutą świetnego, znanego nam z Warszawskich Jesieni dyrygenta Francka Ollu, który poprowadzi orkiestrę także w niedzielę.