Szymański na klawiszach

Dawno się tak nie zmęczyłem – powiedział po czwartkowym koncercie Trzy-Czte-Ry Maciej Grzybowski. Dlaczego? Bo kiedyś grał te wszystkie utwory, które zostały na nim wykonane, więc słuchał z tym większym zaangażowaniem.

W programie znalazło się pięć kompozycji Pawła Szymańskiego: jedna na klawesyn i cztery na fortepian, każda wykonana przez inną osobę. Na początek znaleźliśmy się w świecie bachopodobnym za sprawą Une suite de pièces de clavecin par Mr Szymanski (2001), którą znakomicie wykonała Małgorzata Sarbak, i był to pierwszy i ostatni utwór zagrany bez napięcia, jakby to rzeczywiście była jedna z suit Bacha, choć w wielu miejscach ta muzyka bardzo od Bacha odbiega i zaskoczyło mnie, że podobno byli tacy, co dali się nabrać. Później wychodzili kolejno pianiści, by po swojej produkcji schodzić z estrady na ostatnich nogach: Ryszard Alzin zagrał Singletrack (2005), Maciej Piszek – Trop (1986), Radosław Kurek – Dwie etiudy (1986), a Bartosz Bednarczyk – Preludium i fugę (2000). Nawiasem mówiąc, ciekawe, że wszyscy ci pianiści znani są też z uprawiania kameralistyki – widać tacy mniej boją się wyzwań.

A każdy z tych utworów jest zadaniem wykańczającym: a to ogromne skoki po klawiaturze, a to szybkie repetycje, a to skomplikowane rytmy… Czasem trzeba wytrwać długo w niewygodnej pozycji – Maciej Grzybowski zwrócił uwagę na drugą z Dwóch etiud, w której trzeba na długo przybrać postawę pochylenia w prawo, bo gra się w wysokim rejestrze, a jednocześnie trzeba trzymać wciśnięte pedały. Bywa, że trzeba długo wytrwać w jednej konstelacji, a potem ją na koniec rozbić; bywa, że w środku utworu rozpoczyna się rozpad i trzeba go ogarnąć, bo znów trzeba muzykę złożyć… Najbardziej dramatycznie wyglądało zmaganie się Bartosza Bednarczyka z Preludium i fugą: wyglądało to, jakby złościł się na ten utwór i co jakiś czas po prostu rąbał wściekle w klawiaturę „cokolwiek” – sam później potwierdził, że trochę tak było, że utwór mu się ogromnie podobał i w ogóle jest wielbicielem muzyki Szymańskiego, ale że jest to niewykonalne.

Dlaczego te dzieła są takie? Kompozytor wyjaśnia, że nie należy do tych twórców, dla których pisanie na fortepian jest czymś naturalnym, a ich dzieła, choć wirtuozowskie, wyrastają „z palców”. Po pierwsze sam nie jest pianistą, więc nie do końca jest świadom ograniczeń, a po drugie bardzo lubi fortepian i wydaje mu się, że można zagrać na nim wszystko – więc to jest właśnie owo „wszystko”. Jego rola – uważa – kończy się w momencie ukończenia partytury, a z resztą niech już sobie radzą wykonawcy; nie ma jedynie słusznej interpretacji, każdy to zrobi po swojemu. Mnie z kolei się wydaje, że wiele jest utworów, które sprawiają wrażenie niewykonalnych, ale czekają na kogoś, kto je rzeczywiście adekwatnie wykona, i czasem się doczekują.

Na tym zakończyła się moja obecność na festiwalu Trzy-Czte-Ry – nie będę na wielkim finale (bardzo żałuję), bo mam służbowy obowiązek pójść na premierę do Opery Narodowej. A potem – najprawdopodobniej jadę na Actus Humanus.

PS. Pod poprzednim wpisem pauliene wrzuciła link do wywiadu z Pawłem Szymańskim w „Wyborczej” (ale niemal wyłącznie o polityce) oraz trochę dziwny tekst z „dwutygodnika” – autor pisze, że „wątpliwe artystycznie zakończenie Koncertu [chodzi o wiadomy utwór it’s fine, isn’t it? – DS] zostało odratowane i uwznioślone” (przez gest cenzorski). Stawia się więc na równi z cenzorami, którzy nie słyszeli utworu, a już wiedzą, co w nim jest wątpliwe artystycznie. Nawiasem mówiąc, kompozytor wysyłał swoje oświadczenia nie tylko do mnie, a ja publikowałam nie tylko jego oświadczenia, ale i drugiej strony. Ale określenie „zaprzyjaźniona krytyczka” w odniesieniu do Szymańskiego poczytuję sobie za zaszczyt 🙂