Nieznane i znane

Wszyscy już chyba będą znać Melodię Myrosława Skoryka, także w Polsce: okazuje się, że wykonywana jest właśnie w wielu naszych filharmoniach na znak solidarności z Ukrainą – to akcja Zrzeszenia Filharmonii Polskich.

W Filharmonii Narodowej w wykonaniu miejscowej orkiestry pod batutą Macieja Tomasiewicza też dziś zabrzmiała i jutro zabrzmi, a i Orkiestra Polskiego Radia rozpocznie nią swój niedzielny charytatywny koncert (z tym, że ten będzie w całości wypełniony muzyką ukraińską). Pomysł spodobał się też za granicą i w najbliższym czasie Melodia (a w istocie motyw przewodni filmu wojennego Wysokij pierewał z 1982 r.) zabrzmi od Norwegii po Australię. Ani by się prof. Skoryk spodziewał – zmarł dwa lata temu – że to będzie aż taki hit (popularna była, ale nie aż do tego stopnia). Pewnie jednak nie chciałby, żeby z takich powodów. Teraz już wielu będzie się ona kojarzyć z filmem, który Zełenski pokazał przed Kongresem USA…

Dwa utwory związane z wojną, a zupełnie różne – po rzewnej Melodii usłyszeliśmy krótki utwór Pamięci Lidic Bohuslava Martinu. Czeska wioska została zmasakrowana przez hitlerowców w ciągu jednej nocy. Na tragedię odpowiedział muzyką kompozytor przebywający, z sukcesami zresztą, na emigracji w Stanach Zjednoczonych, i ta muzyka tragedię oddaje, jest pełna grozy. Muzyka na teraz.

Ale potem już były rzeczy wcześniej zaplanowane – wieczór był częścią cyklu Koncertów organowych na 120-lecie filharmonii. Grała Iveta Apkalna z Łotwy, jedna z najlepszych dziś organistek. Niespecjalnie przepadam za organami, ponieważ większość repertuaru, poza Bachem i Messiaenem, to straszne ponuractwo. Jednak Symfonia koncertująca belgijskiego twórcy Josepha Jongena taka nie jest. Stylistyka tego kompozytora plasuje się gdzieś między Debussym a neoklasycyzmem, muzyka nie jest więc przeładowana, a słychać też wrażliwość na barwę dźwięku, skąd biorą się ciekawe zestawienia, np. dialogi organów z instrumentami dętymi blaszanymi. Bardzo przyjemnie mi się tego słuchało.

Zastanawiałam się nawet, czy nie wyjść z drugiej części, w której zaplanowano wykonanie VII Symfonii Beethovena, ale zostałam, bo po pierwsze potrzebny mi był taki „powrót do domu”, jakim jest słuchanie rzeczy dobrze znanej, a po drugie ciekawa byłam, jak sobie poradzi dyrygent-asystent. Poradził sobie nieźle, dyrygował z temperamentem i kiedy połączył pierwszą część z drugą, myślałam, że w ogóle wszystkie połączy – ciekawa byłaby koncepcja. Jednak zrobił pauzę między Allegrettem a Scherzem. Jego młodzieńczy entuzjazm na tyle spodobał się publiczności, że nagle zafundowała mu stojaka.