Goście z Łodzi
Dawno nie słyszałam Filharmonii Łódzkiej (w ogóle od pewnego czasu nie jeżdżę do Łodzi) i na dzisiejszym koncercie w FN pod batutą Pawła Przytockiego zaskoczyła mnie na plus.
Co więcej, zrobiła na mnie (i, jak wynika z rozmów pokoncertowych, nie tylko) o wiele lepsze wrażenie niż NFM na niedzielnym występie. A to wrocławska orkiestra uchodzi za lepszą. Co do jakości Filharmonii Łódzkiej, pamiętam jej lepsze i gorsze czasy, ale miewała okresy, kiedy naprawdę warto było jej słuchać.
Pierwsza część koncertu była dość banalna: Uwertura „Coriolan” Beethovena i I Koncert skrzypcowy g-moll Maksa Brucha. Ten ostatni utwór wskoczył za I Koncert skrzypcowy Prokofiewa – cóż, taki czas (choć ściśle rzecz biorąc kompozytor urodził się w Donbasie). Arabella Steinbacher jakoś niespecjalnie zachwyciła interpretacją, choć oczywiście pięknie śpiewała na swoim stradivariusie. Ale może po prostu to już tak oklepany utwór, że nie da się słuchać. Pamiętam ją, jak z dekadę temu grała I Koncert Szymanowskiego w Berlinie z I, Culture Orchestra – zachwycająco. Tego typu muzyka na pewno bardziej jej leży, a koncert Prokofiewa też jest barwny i poetycki, więc szkoda, żeśmy go nie usłyszeli – trudno, może innym razem, za bardziej cywilizowanych czasów (ale kiedy to będzie?).
Natomiast zaskakująca była druga część, w której muzycy łódzcy wykonali VII Symfonię „Angel of Light” Einojuhani Rautavaary. Ten fiński twórca żył dość długo i zmieniał style: od neoklasycyzmu przez dodekafonię do neoromantyzmu. Znany był z muzyki chóralnej, pisał symfonie i opery. VII Symfonia pochodzi z lat 90. i brzmi jakby neoromantycznie, ale ponoć oparta jest na swobodnej technice dodekafonicznej, czego zresztą kompletnie nie słychać. To muzyka o bardzo północnej atmosferze, świetlista, jasna, płynąca. I bardzo barwna, z użyciem zróżnicowanych efektów perkusyjnych. Wspaniały utwór. Można go posłuchać tutaj. (Właśnie wspominałyśmy z koleżanką dyrygenta tego nagrania, który jest również niezwykle płodnym kompozytorem, autorem niezwykłej ilości symfonii, a kiedyś odwiedził Warszawską Jesień i dał się zapamiętać także z powodu charakterystycznej sylwetki).
Trochę mam pretensję, że orkiestra bezpośrednio po tym utworze zagrała Valse triste Sibeliusa, którego nie było w programie. Zagrała całkiem ładnie, ale zepsuło to nieco efekt symfonii Rautavaary. Intencje były ponoć szlachetne – nawiązanie do wojny. Choć lepiej byłoby, gdyby zostało to osobno zapowiedziane.
Komentarze
Jeśli wypada tu wrzucić nie na temat choć też muzyczny.
Wczoraj słuchałem Israel Camerata Jerusalem – chyba to był jakiś odprysk warszawskiego festiwalu Beethovena. I właśnie Beethovena zagrali bardzo porządnie i na poziomie. Niby orkiestra kameralna a taki spory skład…Część muzyków maseczkach, część bez, czyli tam też spora dowolność. Na sali full i też 90 procent już bez masek – tylko niektóre starsze osoby jeszcze się wyraznie boją wirusa. W przerwie dwie chyba Rosjanki ubolewały nad polskimi mediami kłamiącymi na temat wojny. Prawie się już miałem włączyć do „dyskusji”, ale wolałem się oddalić,
W I częsci Szymon Nehring w koncercie Mozarta. Niby ok, ale on chyba już nigdy nie wzbudzi szczególnych emocji przynajmniej w moim odbiorze…
Robert2, A wzbudził kiedykolwiek?
Israel Camerata Jerusalem zagra w Warszawie w niedzielę. Ale nie z Nehringiem, tylko z Juanem Pérezem Floristánem, zwycięzcą zeszłorocznej edycji Konkursu im. Rubinsteina. Nie słyszałam go jeszcze na żywo.
Co do maseczek, u nas ludziska w absolutnej większości radośnie je zrzucili i teraz też noszą tylko pojedyncze osoby, nie tylko starsze zresztą. Ja noszę w środkach komunikacji, na koncertach przestałam i sama nie wiem, czy dobrze robię. Wciąż spotykam osoby, które właśnie się przechorowały na covid, i to mimo trzech szczepień (jedna z koleżanek zaszczepiła się też na grypę i pneumokoki – a i tak ją przeczołgało dwa tygodnie). Zmarła też kilka dni temu jedna znajoma (starsza parę lat ode mnie) z powodu pocovidowych komplikacji płucnych. Sam covid przeszła dość łagodnie, dopiero po jakimś czasie zaczęła się dusić – płuca miała słabe, bo przeszła kiedyś gruźlicę.
Tak że to nie jest zwykła grypka – trzeba o tym pamiętać.
Ja na koncertach i spektaklach noszę maseczkę i wszystkim też doradzam. A w mniejszych pomieszczeniach (jakaś sala kameralna itp) gdzie temperatura rośnie to już absolutnie konieczne.
Niestety przejście omikronu nie wytarza szczególnej odporności. Znam osoby, które przeszły covid i za dwa miesiące ponownie. Uważajmy na siebie i innych.
Byłam w Paryżu tydzień temu – w metrze , autobusach, maseczki obowiązkowe.
W pociągu Thalys oczywiście też. W muzeach też !!
Ja będę u siebie na koncertach zakładać. W autobusie też. Wczoraj zaszczepiłam się po raz czwarty. Nie chorowałam , pomimo iż nie wiedząc – byłam w listopadzie 8 godzin w towarzystwie kogoś, kto po kilku dniach zachorował na covid. Oczywiście kiedy się o tym dowiedziałam natychmiast zgłosiłam się na test, ktory okazał się negatywny. Ale wciąż będę ostrożna.
ja
Dzisiaj nie będę się rozpisywać, bo recital 25-letniego Brytyjczyka Martina Jamesa Bartletta był właściwie dość lekkim i krótkim (jednoczęściowym) przerywnikiem. Najpierw klasycyzm – Sonata As-dur Haydna i jedna z najpogodniejszych sonat Beethovena – op. 31 nr 3. Później ciąg transkrypcji: Widmung Schumanna/Liszta, Miłosna śmierć Izoldy Wagnera/Liszta, Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ Bacha/Busoniego i na koniec dość rozrywkowo zagrany La Valse Ravela. Pianista bardzo sprawny, nic specjalnie głębokiego nie przeżyliśmy, ale było przyjemnie. Dwa bisy: najpierw pierwsza część Scen dziecięcych Schumanna (zadedykowana dzieciom ukraińskim), a potem powrót do rozrywki: Embraceable You Gershwina w dość gustownej nawet transkrypcji Earla Wilda.
Jutro festiwal przenosi się do wirtualu 🙂
W Toronto, Koerner Hall, cca 70% nadal siedzi w maskach. Les Violons du Roy – cala orkiestra byla w maskach.
A jak juz mowa o koncertach. Ogloszono sezon 2022/2023. Kilka pewniakow, kilka interesujacych, no i kilka zupelnie mi nieznanych.
Na przyklad: Alisa Weilerstein „Fragments”. Cytuje: A fresh look at the Bach Suites for solo cello interspersed with fragments of new commissions. :-O
Czy ktos (moze Romek, NY – jako, ze ona jest teraz z Bostonu 😉 ) ma jakies informacje na ten temat, inne niz z internetu.
Od razu wyznam, ze Vivaldi recomposed by Max Richter zupelnie mi nie odpowiada.
Uklony – wiosna!
Jeśli ktoś tęskni 😉 za baletem rosyjskim, ale z Opery Paryskiej: Romea i Julię Prokofiewa w choreografii Rudolfa Nuriejewa będzie można zobaczyć w niektórych Multikinach: w Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Poznaniu, Sopocie, Szczecinie, Warszawie (Młociny, Ursynów, Złote Tarasy), Włocławku, Wrocławiu, Zabrzu – 21 kwietnia, w Częstochowie i Dąbrowie Tarnowskiej – 23 kwietnia, i jeszcze w kilku miastach.
5 proc. przychodów z biletów przeznaczona jest na pomoc dla Ukrainy.
Zwiastun: https://www.youtube.com/watch?v=WJfTfA9ULvk
Obejrzałam sumiennie transmisję z Seulu. Jestem bardzo rozczarowana pianistą Minsoo Sohnem, który jak dla mnie po prostu zarżnął to subtelne dzieło, jakim jest IV Koncert Beethovena. Nie wchodzę w szczegóły, bo jestem po prostu zła, zbyt kocham ten utwór.
Sama orkiestra akademicka pod batutą Chiyonga Chunga – OK, choć trochę kanciasto. Zwraca uwagę prawie całkowite sfeminizowanie orkiestry – i te dziewczyny, zwłaszcza na instrumentach dętych w Pastoralnej, były bardzo fajne. Burza bardzo burzowa dzięki wyjątkowo dynamicznemu kotliście 🙂
Patrząc na te dziewczyny przypomniałam sobie orkiestrę z Korei Północnej, która gościła na Warszawskiej Jesieni w 1986 r. i, co ciekawe, grała m.in. utwory Isanga Yuna, koreańskiego emigranta, kompozytora-awangardzisty z Berlina. Jednak to były zupełnie inne czasy, teraz trudno sobie wyobrazić nie tylko taki repertuar, ale w ogóle przyjazd takiej orkiestry. Ale dlaczego o tym piszę? Otóż w tej orkiestrze grali wyłącznie mężczyźni, co w naszych oczach wyglądało dość dziko. A przecież u Filharmoników Wiedeńskich było to samo: pierwszą kobietę (harfistkę) przyjęto tam dopiero w 1997 r., a u Berlińczyków w latach 80. nieśmiało przyjmowano pierwsze panie. Ale Wiedeńczyków czy Berlińczyków nie mieliśmy wówczas specjalnie okazji oglądać 🙂
Jakoś znajomo wyglądała mi sala koncertowa Lotte w Seulu – układ sceny i widowni prawie dokładnie taki jak w NOSPR (choć nasza sala o wiele piękniejsza). Nie zdziwiłam się, gdy wyguglałam, że projektowała ją akustycznie Nagata Acoustics.
https://pro.harman.com/case_studies/lotte-concert-hall-south-korea
No i ciekawostka – wszyscy w orkiestrze poza dętymi nosili maseczki.
No cóż, gdyby zagrała to Chloe (początkowo był taki zamiar, a ja nie ukrywam, że uważam Ją za największego żyjącego pianistę), subtelności byłoby wiele. Już w 2014 roku, prezentując ten wspaniały utwór w Genewie śpiewała na fortepianie jak mało kto.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=DhTicxm8kao
U nas maseczki przykleiły się do twarzy, bo Kanadyjczycy to dość posłuszny naród.
Do tego stopnia, że czasem na mojej trasie spacerowo-marszowej, gdzie na przestrzeni prawie 6km ze trzy osoby się mijają, też niektórzy nosili maseczki, zamiast pooddychać powietrzem świeżym.
Gdzieś wyczytałam, że rosyjscy kompozytorzy nie będą grani na festiwalu Beethovenowskim. Czy to znaczy, że Czajkowski i cała plejada wspaniałych kompozytorów rosyjskich to be?
Czy to znaczy, że mam wyciągnąć z biblioteki wszystkie Tołstoje, Szołochowy, Wysockie, Bułhakowy, wywalić na stos (u mnie byłby to stosik, ale jednak) i podpalić? Bardzo źle mi się to kojarzy (Berlin 1033).
Pozdrawiam z wiosną – u mnie jak zwykle ledwie się zaczyna.
Oby nastały jak najszybciej nudne, normalne czasy…
A, i dodam to, moja ulubiona gitara w tle:
https://www.bbc.com/news/entertainment-arts-61037080
*1993 (ten Berlin…)
@Alicja-Irena
Chyba jednak to skojarzenie z Berlinem 1933 skierowane nie w tę stronę… Nikt nikomu nie każe niczego wyrzucać z domowej biblioteki czy płytoteki. W zaciszu domowym naprawdę każdy może sobie słuchać, czego tylko dusza zapragnie, a gdyby brakowało, to ze streamingów też nic nie znikło. Natomiast czym innym są wykonania publiczne – i z nimi naprawdę można poczekać do czasu, kiedy nie będą uwikłane w bieżący zamęt. Coś w rodzaju postu – żeby ocalić to, co czyste i ponadczasowe. Zwłaszcza kiedy coraz wyraźniej widać, że celem Rosji jest nie tylko podbój Ukrainy, ale też całkowite zniszczenie jej kultury – że bombardowanie bibliotek, teatrów, muzeów i sal koncertowych, w których jeszcze niedawno grano także rosyjską muzykę – to nie przypadek, a strategia. I to dużo bardziej podpada pod skojarzenia z Berlinem przełomu lat trzydziestych i czterdziestych…
@ A.I. W 1993 w Berlinie palili już raczej maryśkę niż książki.
A Marsza słowiańskiego i Roku 1812 może sobie Pani słuchać w swoim ciepłym domeczku na okrągło i aż do popękania bębenków. Najlepiej czytając przy tym Wojnę i pokój (albo Cichy Don – ktokolwiek go w istocie napisał). Nikt przecież Pani nie broni…
pauliene
8 kwietnia 2022
Moje skojarzenie takie, bo jestem wiekowa. Oczywiście nikt nikomu nie każe niczego wyrzucać, ale tak mi się skojarzyło.
Ścichapęk,
dzięki za podpowiedź, co mam robić ze swoim wolnym czasem. To nie o to chodziło mi, chciałam wyrazić swoje zdanie, ale widać powinnam się zamknąć, a Ty wiesz lepiej, kto napisał „Cichy Don”. Wiesz naprawdę? Bardzo jestem ciekawa, kto NAPRAWDĘ napisał. Czytałeś książkę? Wielotomowa jest (4 tomy), moje wydanie (1955r) ma notatkę, że towarzysz Stalin przyznał nagrodę w 1944 roku. I jestem przekonana, że towarzysz tej książki nie czytał, bo to jest książka, która pokazuje, jak komunizm niszczy świat i ten rosyjski sen o komunizmie, gdzie wszyscy będą szczęśliwi.
Czekam na rewelacje, kto faktycznie napisał rzeczoną książkę. Legendy znam od lat, zawistników nie brakuje. Wybitny pisarz ma swoją rękę w pisaniu książek czy innych tekstów, tak jak poznaje się na przykład wybitnego kompozytora po kompozycjach.
Szołochow – inne teksty o nim świadczą, że był świetnym pisarzem. Ale to trzeba czytać, a nie powtarzać konspiracyjne legendy i szukać dziury w całym. Zwłaszcza za wiki, gdzie każdy może sobie cokolwiek…
Warto czasami jechać do Łodzi… (tam w piątek 1.04 była „próba generalna” przed wtorkiem w Warszawie, tak przy okazji – bilety za 34 PLN). Coriolan w Filharmonii Łódzkiej przeleciał bezwiednie, podobnie jak dwie pierwsze części koncertu skrzypcowego Dvoraka (widać było skupienie na stołecznym występie za 4 dni). Solistka stawała, z klasą, na głowie (Inés Issel Burzyńska). A w stolicy skrzypcowy Bruch, choć przez niektórych może być uważany za lepszy od Brahmsa – nie do końca jest ochota go słuchać w kółko szczególnie jak się wepchał za Prokofiewa. Można to było zastąpić czymś nawiązującym np. arcycudownym koncertem skrzypcowym Brittena. No ale festiwal to nie koncert życzeń… Za to w ŁODZI ta III część koncertu Dvoraka wybuchła „po swojemu” i zaowocowała bisem solo skrzypiec, który powinien być zapamiętany. I solistka i orkiestra wydawali się być zadowoleni. Ale najlepsze dopiero przyszło … bo przygotowanie Orkiestry Filharmonii Łódzkiej do VII symfonii Rautavaary (już wtedy) było na tyle precyzyjnie ekscytujące, że miało by się ochotę ten koncert powtórzyć. Słowem – warto czasem pojechać do Łodzi. Brawo Paweł Przytocki, Inés Issel Burzyńska i OFŁ!
Bruch niedługo w Warszawie z koncertem na dwa fortepiany, kawał dobrej kompozytorskiej roboty ale znów szkoda że będzie zaprezentowany w wersji suita op. 88b gdzie zamiast dwóch fortepianów występują organy, takie, które się lubi.
@ A.I. To nie jest blog o radzieckiej literaturze, a Pani sentymenty w tej kwestii raczej niewielu tu obchodzą, zwłaszcza teraz.
Niczym też chyba nie uprawniłem Pani do tykania mnie.