Dziady i romanse

Noc kruków Zygmunta Krauzego do libretta Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk wydaje się dziełem specjalnie skomponowanym na Rok Romantyzmu, ale powstała już jakiś czas temu.

Zamówił ją u kompozytora Andrzej Klimczak, dyrektor Polskiej Opery Królewskiej. Libretto powstało dwa lata temu. Później trwało uzgadnianie szczegółów między librecistką a kompozytorem. Premiera odbyła się właśnie na inaugurację festiwalu Polskiej Opery Królewskiej i w sam raz do niego pasuje – jednym z punktów programu będzie spektakl Dziady-Widma. Ale ten spektakl Peryta jest sam w sobie dość ponury, natomiast Noc kruków jest żartobliwą grą konwencją.

Pominąwszy muzykę, bo ta jest charakterystyczna dla Krauzego i nie sprawiła niespodzianki (mamy urywane motywy, bardzo zaraźliwe – potem zaczyna się tą manierą mówić; mamy tango, które wraca w różnych utworach; mamy rozstrojone pianino, a tym razem jeszcze lirę korbową i okaryny), libretto jest połączeniem Dziadów części II z Balladami i romansami. Polega to na tym, że podczas obrzędu Dziadów zamiast postaci, które są w oryginale, przychodzą: Krysia z Rybki, którą uwiódł pan, a ona – odwrotnie niż Moniuszkowska Halka – zabija go z jego żoną; Pan i Pani z Lilii (Zbrodnia to niesłychana/Pani zabiła pana itd.), wreszcie Karusia z Romantyczności, tutaj nazywana Karą, wzdychająca do zmarłego Jasia. Ta ostatnia historia zostaje rozwinięta: pojawia się Matka (w balladzie nieobecna), która próbuje odwieść córkę do poświęcenia się zmarłemu, duch Jaśka, który posługując się jedynymi cytatami nie z Mickiewicza – parafrazą Pieśni nad pieśniami – stara się przeciągnąć ukochaną na stronę śmierci, wreszcie sama Śmierć, od której Kara ostatecznie ucieka przejrzawszy na oczy. Tytułowe kruki pojawiają się na początku (Pan Kruk i Panna Kruk), przemawiając parafrazą kolejnej ballady, To lubię (wymowa owego zwrotu jest tu zupełnie inna niż u Mickiewicza: mowa tu raczej o lubowaniu się w upiornej atmosferze), i na końcu przemienione w Anioły, które ratując Karę wypowiadają morał: Kochajcie, póki możecie.

Trochę to więc takie żarty z pogrzebu, ale dają pretekst do dobrego śpiewania – głównie dla Kary, czyli Małgorzaty Trojanowskiej, która wyrasta na jedną z primadonn tego teatru. Sylwester Smulczyński jako Jasiek jest bardzo sugestywny, podobnie jak Matka – Dorota Lachowicz. Pozostałe role też wypadły przyzwoicie, jak też akompaniament pod batutą Dawida Runtza. Nie byłam tylko przesadnie zachwycona dość toporną scenografią, ale czasem przyda się przełamanie stylu, nie muszą wszystkie spektakle wyglądać tak samo.