Małe monografie PWM c.d.

Już nie tylko polscy kompozytorzy występują jako bohaterowie małych monografii wydawanych przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Ostatnio pojawił się Kilar, ale i… Mozart.

Trochę ponad tydzień temu miała miejsce 90. rocznica urodzin Wojciecha Kilara. Nie pisałam o niej tutaj, bo cóż jeszcze mogłabym o nim napisać? Pożegnałam go, kiedy zmarł, pisałam o dwóch udanych spektaklach baletowych w Operze Narodowej w ostatnim sezonie (tutaj i tutaj), no i właściwie nie miałabym już wiele do powiedzenia. Więcej da się powiedzieć o tym, co inni o nim mówią. Choć właściwie przede wszystkim jedno: to banały nad banałami. Właśnie dostałam nawet gazetkę wydawaną przez Operę Narodową – „Operowe Wiadomości Literackie” nr 7 (dzięki temu w ogóle dowiedziałam się, że coś takiego istnieje), poświęconą Kilarowi – i co tu mamy? Parę rozmów z kompozytorem, nieraz przedrukowywanych, więc znanych; trochę o utworach, które on sam uważał za ważne; zbiór anegdot, które też już znamy na pamięć: Basia, koty, mercedesy, Jasna Góra itp. (w tym jedna totalna brednia: że „w jego 12-,minutowym utworze Upstairs-Downstairs brzmią tylko 2 dźwięki” – brzmi ich dużo więcej, tyle że dwa, w tercji a1-c2 w wykonaniu chóru dziecięcego, brzmią przez cały utwór nieprzerwanie) i trochę o obecności muzyki Kilara na tej scenie.

No i wyszła właśnie książeczka o Kilarze w serii małych monografii. Tu powiem od razu, że kompozytor ten w ogóle nie ma do monografii szczęścia, choć powstało ich dotąd aż trzy: czy zabierali się za nią muzykolodzy (Leszek Polony, Maria Wilczek-Krupa), czy dziennikarka „Gościa Niedzielnego”, a zarazem poetka (Barbara Gruszka-Zych). Wydaje mi się, że tak już ma ten kompozytor (ma w czasie teraźniejszym, bo odnosi się to do pisania o nim), że autorzy popadają w jakiś niespecjalnie właściwy dla biografa ton: trochę wielbiący, trochę upupiający i pobłażający słabostkom, no i czasem nabożny. Widać Kilar był tego typu osobowością, że naprawdę porządnie i obiektywnie da się o nim napisać za parędziesiąt lat i będzie to możliwe dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z nim osobiście.

Na marginesie: w pisaniu o Kilarze razi mnie również to, co pojawia się czasem w pisaniu o Góreckim i Pendereckim: postponowanie awangardowej młodości (a parę jego utworów z tego okresu było naprawdę wartościowych) i gloryfikowanie późniejszych, prostszych i goniących za przystępnością. To prawda, że robili to sami ci kompozytorzy. Ale czy słusznie? Byli po prostu na innych etapach życiowych. Dlatego właśnie uważam, że biograf nie powinien „stawać po stronie kompozytora”, tylko pisać o całej twórczości z dystansu, a jeśli oceniać, to także z tej pozycji.

Wróćmy do czwartej, małej monografii Kilara, której autorstwo PWM powierzył Magdzie Miśce-Jackowskiej, pewnie dlatego, że jest dziennikarką RMF Classic i zajmuje się muzyką filmową, a w końcu to najważniejszy i najpowszechniej znany rozdział twórczości Kilara. Jednak jest to dziennikarka radiowa, prezenterka i konferansjerka, a więc na co dzień mówi, nie pisze. I to niestety w takiej książeczce się mści. Póki są czyste szczegóły biograficzne, jest jeszcze ok (pomijając szczegóły, np. że za Nadią Boulanger „ciągnęła się legenda, że jest córką rosyjskiej księżniczki” – a była nią naprawdę), o filmach też jeszcze da się czytać, tym bardziej, że autorka ma na ten temat pewną wiedzę. Ale im dalej, tym więcej egzaltacji i pustosłowia, dziwnych pomysłów (np. nagła anegdota o tym, jak autorka wypytywała Mariusza Szczygła, jaką formę dałby tej książce – zaczyna ten epizod od sugestii, że ów reporter jest „młodszym bratem bliźniakiem” kompozytora) i niestety po prostu niezręczności językowych.

Jakże inna jest książeczka o Mozarcie autorstwa niezawodnej Danuty Gwizdalanki. Również do niej z początku podchodziłam z myślą: a cóż jeszcze można o Mozarcie powiedzieć? Zabrałam się za czytanie jej po prostu z recenzenckiego obowiązku. I jakież miłe zaskoczenie: nawet ja mogłam się z niej dowiedzieć czegoś nowego. A poza tym: konkret, konkret, konkret. Gwizdalanka jest mistrzynią researchu i syntezy. Tak więc tę książeczkę z przyjemnością polecam. Takie te monografie być powinny,