Pierwsze duże przeżycie festiwalowe
Cały wieczorny koncert {oh!} Orkiestry Historycznej był ciekawy, ale prawdziwym wydarzeniem był środkowy utwór w programie.
Po kolei jednak. W pierwszej części z orkiestrą wystąpił Kristian Bezuidenhout – znany tu i lubiany. Grał, jak mi się wydaje, na buchholzu. Wraz z Martyną Pastuszką wykonali Koncert F-dur na skrzypce i fortepian Haydna – miły bibelocik, niezbyt często grywany, ale wart posłuchania. Tym bardziej, że soliści znakomicie się dopasowali, co jest zresztą konieczne w tym utworze, ponieważ często grają razem, w duecie.
Kulminacją wieczoru stała się interpretacja Koncertu d-moll Mozarta. I to nie tylko przez pianistę, co do którego można było się spodziewać wspaniałego wykonania, lecz także w przypadku orkiestry. Początek wyłaniający się niemal z niebytu i w chwilę później wejście tutti z kotłami jak uderzeniem pioruna – ciarki chodziły jak przy wejściu posągu Komandora, które ów fragment zapowiada. W środku tego żywiołu Bezuidenhout odnalazł ton pełen łagodności, subtelności, ale nieraz i dramatyzmu. Atmosfery nie zepsuła nawet pechowa przygoda dyrygującej od skrzypiec Martyny Pastuszki – w drugiej, lirycznej części w instrumencie pękła struna i trzeba było ją wymienić. Orkiestra z solistą spokojnie zakończyli ten fragment, a skrzypaczka akurat zdążyła wrócić na scenę przed finałem, więc tylko małe nastrojenie i efektowna część trzecia. Bezuidenhout dał jeden, piękny bis – został przy Mozarcie.
W drugiej części ciekawostka – nieznany koncert skrzypcowy urodzonego w Warszawie niejakiego Augusta Fryderyka Duranowskiego, który w rzeczywistości nazywał się Durand i był skrzypkiem-wirtuozem, rówieśnikiem Beethovena. Jego Koncert skrzypcowy A-dur, napisany gdzieś koło roku urodzenia Chopina, wykonała ormiańska skrzypaczka Chouchane Siranossian. Dziwne to dzieło, niby postmozartowskie, ale wirtuozowskie jak z innych epok – z nadużywaniem wysokiego lub niskiego rejestru. Piekielnie trudne. Solistka – nawiasem mówiąc ciekawa postać, grająca zarówno barok, jak współczesność – jakoś z niego wybrnęła, choć niepewności intonacyjne były słyszalne, ale trudno się dziwić. Dźwięk skrzypiec za to był piękny – artystka dysponuje instrumentami Gagliano i Guadagniniego, nie wiem, którego z nich użyła tym razem. Bis był zaskoczeniem: była to pieśń pochodząca z jej ojczyzny, spokojna i melancholijna.
Cofnijmy się jeszcze do popołudnia. Jak to na festiwalu pokonkursowym, zaplanowano w programie występy wszystkich laureatów i po niedzielnym występie laureatki V nagrody tym razem padło na jednego ze zdobywców drugiej, Alexandra Gadjieva. W pierwszej części, chopinowskiej, pianista wyraźnie miał w sobie więcej luzu niż na konkursie, choć i tym razem zabałaganił finał Poloneza-Fantazji. Ale bardzo ładnie, nastrojowo zagrał Preludium cis-moll op. 45. Sonata b-moll znów była nierówna i po raz kolejny dziwiłam się, że właśnie ona została nagrodzona, ale były w niej bardzo ciekawe momenty. O wiele lepsza była część druga, którą wypełniła Fantazja C-dur Schumanna – chyba ta muzyka mu bardziej leży. Choć i tu były pewne niedociągnięcia, np. w zakończeniu II części. To pianista interesujący, ma wiele ciekawych pomysłów, ale jest po prostu nierówny. Ma jednak swoich wielbicieli, którzy przyjęli go bardzo gorąco. Na bis zagrał najpierw dwa preludia Chopina – e-moll i g-moll (to drugie znów trochę nieporządne), a potem Debussy’ego Etiudę 11 – Pour les arpèges composés.
Komentarze
No, w zakończeniu drugiej części Fantazji op. 17 to nawet Richter się często gęsto wykładał…
A Chouchane w FN grała już parę lat temu – koncerty Bacha z Le Concert Lorrain i Christophem Pregardienem. Jakoś mnie wtedy nie porwała. Wiem też, że grywa np. Leclaira (nie mylić z Leclerkiem 😉 ) – może więc doczekamy się jej i w tym repertuarze…
Bardziej mi wczoraj zależało na koncercie Gadjieva. Na koncert Bezuidenhouta bilety kupiłem niejako z rozmachu. Jakże bym się jednak pomyliła, gdybym tego nie zrobiła… Koncert Mozarta to było niespodziewane olśnienie. Tak już przecież osłuchany, czym tu można zaskoczyć. A jednak! Interpretacja najwyższej próby, całkowicie się zasłuchałam, zafascyniwałam piękną barwą. To mi się nie zdarza często. Słyszałam Bezudeinhouta już na żywo, ale dopiero teraz do mnie dotarło, jak muzykalny to jest artysta. Teraz nawet się cieszę, że mam przerwę w koncertach, bo mam czas na wspomnjenie i może też pobuszuję w jego twórczości. Orkiestra też była świetna.