Dzień fortepianu

Dzisiejsze dwa recitale pianistyczne różniły się chyba wszystkim, poza tym, że na obu wygaszone zostały światła nad publicznością. No i jeszcze, że w obu programach pojawiły się utwory Chopina.

Nie słyszałam wcześniej Alima Beisembayeva. Ten 24-letni pianista (na oko z daleka wygląda bardziej statecznie), urodzony w Kazachstanie, mieszkający w Wielkiej Brytanii, gdzie studiował, w zeszłym roku wygrał konkurs w Leeds. Koledzy, m.in Romek z NY, mówili mi o jego udanym występie w Dusznikach, na którym grał zupełnie inny program, m.in. wszystkie preludia Chopina (dziś na bis zagrał Preludium As-dur). Na tym koncercie mnie też się spodobał. Wdzięczna mu jestem za wymianę sonaty Haydna na Sonatę fis-moll Muzia Clementiego – to bardzo niedoceniany kompozytor, może dlatego, że pianistom kojarzy się z sonatinkami dla dzieci (które też są świetne, melodyjne). Jego poważne sonaty popularyzował kiedyś pięknie Arturo Benedetti Michelangeli, ale jakoś już o tym zapomniano. Mieliśmy więc podobny nastrój i styl jak w minorowych sonatach Haydna, ale za to rzecz mniej znaną, a świetną. Beisembayev zagrał ją pięknym, okrągłym dźwiękiem, z nutą melancholii.

Co do Sonaty b-moll Chopina, miałam trochę mieszane uczucia – początek mnie olśnił, scherzo wydało mi się zapędzone i w związku z tym zamazane (choć trio było piękne), ale marsz żałobny był w sam raz i finał też.

Wybór siedmiu z dwunastu Etiud transcendentalnych Liszta, autorski – według własnej kolejności, dobrany był bardzo zręcznie tonacjami i nastrojami. Pianista oczarował mnie szczególnie wykonaną jako pierwszą II Etiudą „Paysage”. Dawno nie słyszałam tych utworów granych tak, jakby solista nie myślał o wirtuozowskim popisie, bo cała ta wirtuozeria ma służyć muzyce.

Wieczorem Cyprien Katsaris z programem, którego pierwsza część poświęcona była Chopinowi i jego uczniom. Wyszedł jednocześnie w NIFC jego dwupłytowy album, w którym nie ma Chopina, lecz po kilka utworów każdego z wykonanych dziś (po jednym dziele) kompozytora: Adolfa Gutmanna, Carla Flitscha, Karola Mikulego, Juliana Fontany, Mathilde de Rothschild (nie wiem, czy ktoś to w ogóle wcześniej grał) i Thomasa Tellefsena. Z przyjemnością posłucham tego albumu bez odniesień, choć swoją drogą ciekawe, jak obecność dzieł Chopina w sąsiedztwie tych utworów gasi je, wykazuje, że żaden mu do pięt nie sięga. Cóż – prawo geniusza. Ale obrazek epoki bardzo ciekawy. Niepotrzebnie tylko pianista porwał się na Polonez As-dur Chopina (mimo licznych usterek nagrodzony oczywiście brawami, bo to przecież nie utwór, lecz manifestacja patriotyczna), sam nawet przepraszał, ale mógł dobierając utwór do Poloneza Gutmanna wybrać np. Poloneza A-dur. Cały program pianista poprzedził osobistym odniesieniem się do tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą: zagrał improwizację na tematach z dwóch Siergiejów – ukraińskiego Bortkiewicza (który właściwie był Polakiem z Charkowa) i rosyjskiego Rachmaninowa. Niestety choć nader dobrze znamy tego drugiego, to w ogóle – pierwszego.

Druga część kręciła się wokół Bizeta. Najpierw pianista zagrał jego opracowanie fragmentów Don Giovanniego (przypominało mi to trochę zajęcia, jakie miałam na studiach z tzw. czytania partytur), a potem małe potpourri fragmentów z Carmen: niektóre w transkrypcji samego kompozytora, inne – jak jazzująca Habanera – własne. A jak już było tak na luzie, to na bis było Miłość ci wszystko wybaczy. I my także wszystko temu pianiście wybaczamy, bo to wielka osobowość, i to w starym dobrym stylu, którego już coraz mniej.

Ps. Polecam w Dwójce poranną Cafe Muza – gościem będzie pianista, którego na pewno byłoby warto wreszcie usłyszeć na tym festiwalu. Już kiedyś miał wystąpić, ale to nie doszło do skutku z powodu nieporozumienia. A szkoda.