„Królewskie” zakończenie festiwalu

„Królewskie” nie dlatego, że jakieś uroczyste czy pompatyczne, ale dlatego, że grała Royal Philharmonic Orchestra pod batutą Vasilya Petrenki.

46-letni Petrenko był kolejnym Rosjaninem, który wystąpił na tym festiwalu – i on ostro się wypowiedział już 1 marca, że zawiesza swoją działalność w Rosji (ma stanowisko dyrektora artystycznego Państwowej Akademickiej Orkiestry Symfonicznej) i nie wróci, póki nie zostanie przywrócony pokój na Ukrainie, a napaść swoich rodaków na ten kraj nazwał największą porażką moralną tego stulecia. W RPO jest szefem muzycznym. Ma obywatelstwo brytyjskie.

Jego młodzieńcza energia dała o sobie znać już w uwerturze do Parii Moniuszki. Jakbyśmy słyszeli zupełnie inny utwór, mocny, dramatyczny, może trochę nawet przesadnie, ale robił wrażenie. Nie rozpoznaliśmy tej upupionej poczciwiny, jaką nader często robi się z tego kompozytora, a niesłusznie.

Koncert f-moll Chopina z Bruce’em Liu. Co ja zrobię, nie wzięło mnie to. Że ma wspaniałą technikę, to już wiem (niestety dzięki niej czasem się prześlizguje nad muzyką, nawet połyka dźwięki np. w II części), ale jakoś brakło mi w tym wyrazu. Przyznam się bez bicia: były momenty, kiedy się wyłączałam. Może to było zmęczenie dwoma tygodniami festiwalu, a może – i to bardziej prawdopodobne – po wysłuchaniu tego samego utworu w wykonaniu Kate Liu, która miała własną, precyzyjną koncepcję tego dzieła i włożyła w nie swoją moc, takie prześlizgiwanie, nawet i najbardziej efektownie, nie może wciągnąć. W sumie stosunkowo najlepszy był mazurkowy finał – Bruce najlepiej się czuje w rzeczach lżejszych, żartobliwych. Przy okazji, wielkie brawa dla waltornisty: tak świetnie zagranej solówki jeszcze nie słyszałam. Były dwa bisy. Jeden dowcipnie pomyślany: najpierw pianista usiadł sam i zagrał temat Là ci darem la mano, po chwili dołączyła się orkiestra i zagrali finałowego poloneza z Chopinowskich Wariacji B-dur. Na drugi bis była quasi-jazzująca quasi-improwizacja (Romek z NY twierdzi, że jest to czyjś utwór, zapisany – słyszał już to w wykonaniu Bruce’a na Florydzie) na temat Dla Elizy. Trochę to było tak, jakby skończyła się szkoła i zaczęły wakacje. (W rzeczywistości Bruce’a czekała jeszcze ciężka praca: składanie autografów po koncercie – kolejka ustawiła się aż do wejścia do filharmonii).

Za to w drugiej części było poważnie – wypełniła ją II Symfonia Sibeliusa. Tak się nieszczęśliwie składa, że nie przepadam za tym twórcą i choć dzieło było dobrze wykonane, słuchałam go z trudem. W swoim słowie w książce programowej dyrektor festiwalu dał do zrozumienia, że takie właśnie zakończenie tej imprezy jest aluzją do walki naszych wschodnich sąsiadów o wolność. Szkoda w takim razie, że wybór nie padł na dzieło ukraińskie. No, ale Finowie też stają okoniem do Rosji wstępując do NATO i wykonanie akurat fińskiego utworu w tej chwili też było wymownym gestem ze strony rosyjskiego dyrygenta.

No i skończyły się dwa tygodnie święta. Ale ruszają kolejne festiwale. Będzie co robić i czego słuchać.