Z miłości do kameralistyki

Spędziłam intensywny weekend w Krzyżowej – ale cóż to za intensywność w porównaniu z dwoma tygodniami pracy i kameralnego koncertowania, które przeżyli uczestnicy festiwalu Krzyżowa Music.

Po raz pierwszy udało mi się tu dotrzeć choć na parę dni, bo wcześniej musiały mi wystarczyć warszawskie koncerty pofestiwalowe, o których pisałam tutaj i tutaj. Nie będę się tu oczywiście rozpisywać o tym, że Krzyżowa to miejsce specjalne, tylko dam link. Jak widać, Krzyżowa Music to jeden z mnóstwa projektów z różnych dziedzin, jakie mają tu miejsce. To kolejny w Polsce festiwal (po Ensemble Festival w Książu, który w tym roku przeniósł się do Radziejowic), który wykorzystuje format słynnego Marlboro Music, choć jest krótszy – tamten trwa siedem tygodni. Edycja w Krzyżowej, która właśnie się skończyła, była ósmą. W największym skrócie: to raj kameralistyki – zarówno dla muzyków, którzy uwielbiają ją grać, jak dla słuchaczy, którzy uwielbiają jej słuchać. Miejsce oderwane od świata (pod tym względem z kolei podobnie działa Centrum Pendereckiego w Lusławicach), gdzie można skupić się przede wszystkim na muzyce. Dla słuchacza takiego jak ja bycie tam na miejscu też jest czymś specjalnym, kiedy towarzyszy się powstawaniu muzycznych kreacji, a przy tym czuje się genius loci. W tym roku na sympozjum wspominano tu Bronisława Hubermana – nie tylko wielkiego skrzypka, ale też jednego z pierwszych zwolenników zjednoczonej Europy (Paneuropy, jak wówczas mówiono). On także przyjaźnił się z właścicielami Krzyżowej, rodziną von Moltke. Podobnie jak Rudolf Serkin, współtwórca Marlboro Music.

Na stronie Marlboro można znaleźć wszystkich muzyków, jacy przez ponad 70 lat tam się pojawili; można też sprawdzić, w wykonaniu jakich utworów wzięli udział. Są tam wielkie nazwiska – różne znaczące współprace między muzykami tam się nawiązały. Młodzi zaczynali tam swoje kariery. Współtwórcy festiwalu w Krzyżowej również tam bywali – z Viviane Hagner, szefową muzyczną, na czele. I tutaj pojawiają się znane osoby, choć zgodnie z ideą wtapiają się w muzyczny tłum i grają razem na równych prawach, np. zwyciężczyni poprzedniego Konkursu im. Wieniawskiego Veriko Tchumburidze, ale też np. zwycięzca tegorocznego Konkursu im. Sibeliusa Inmo Yang i wielu laureatów różnych konkursów, współpracowników ważnych zespołów, słowem choć młodych, to wyróżniających się (nie jest łatwo tu się dostać). Ale też są tacy, którzy przyjeżdżają co roku, starsi i doświadczeni, w tym wiolonczelista Adrian Brendel, syn Alfreda, Alexey Stadler – dużo młodszy brat słynnego Sergeya, znany skrzypek Kolja Blacher, syn kompozytora Borisa, dawny koncertmistrz Filharmoników Berlińskich. Cenieni pianiści Till Fellner czy wspomniany tu ostatnio Adam Golka (swego czasu laureat Gilmore Young Artist Award), który był również uczestnikiem Marlboro, a z Polski m.in. koncertmistrz NFM Radosław Pujanek.

Na pewien czas przed festiwalem wybierany jest wszechstronny repertuar, a później dobiera się do niego muzyków (nie zawsze się zgadzają). Nie wszystkie dzieła wykonuje się na koncertach – albo dlatego, że nie bardzo wychodzą, albo po prostu się nie mieszczą, stąd nagłe powiększanie ilości planowanych występów: podobno w poprzedni weekend było aż pięć jednego dnia; ja trafiłam na trzy w ostatnią sobotę, w tym trzeci, o godz. 23, wyskoczył w ostatniej chwili, ale gdyby nie wykonano tego pięknego Kwintetu Vaughana Williamsa, bardzo byłoby szkoda. A tego samego wieczoru wysłuchaliśmy jeszcze m.in. Kwintetu fortepianowego Respighiego czy Kwartetu fortepianowego Richarda Straussa (wspaniałe utwory, nie znałam ich, podobnie jak wcześniej wspomnianego), o Brahmsie czy Mozarcie nie mówiąc. Od paru lat są tu kompozytorzy-rezydenci; w tym roku była to Greczynka mieszkająca w Niemczech Konstantia Gourzi.

W sumie idea piękna, ale nie jest za łatwo ją sfinansować. Zrzucają się na nią instytucje niemieckie i grupa zamożnych seniorów, którzy podczas festiwalu mieszkają na terenie centrum, chodzą na wszystko i oklaskują. Można też przyjechać z zewnątrz – koncerty są za darmo, można przy wyjściu wpłacić do koszyczka jakiś datek.

Po festiwalu część muzyków rusza w trasę – w tym roku koncertów będzie trochę więcej niż w poprzednich, pandemicznych latach. Jutro Warszawa, pojutrze Poznań, później parę koncertów w Niemczech.

PS. Parę wspaniałych wieści dotyczących naszych muzyków. Po pierwsze, Andrzej Szadejko ze swoim Goldberg Baroque Ensemble otrzymali nagrodę Opus Klassik w dziedzinie „Najlepsza premiera światowa” za płytę z Oratorio Secondo gdańskiego kompozytora Johanna Daniela Pucklitza, wydaną w serii Musica Baltica w tym roku przez niemiecką firmę MDG.

Sukces odniosła również pianistka Aleksandra Świgut, która na Konkursie im. Griega otrzymała II nagrodę oraz nagrody publiczności i orkiestry. Pojutrze wystąpi o 18:30 w Pałacu na Wodzie w Łazienkach w ramach Festiwalu Romantycznych Kompozycji, gdzie będzie grała Chopina i Dobrzyńskiego na instrumencie historycznym.