Od fugi do fugi
Dzisiejszy recital Piotra Anderszewskiego we wrocławskim NFM przypominał w układzie pierwszą jego płytę, tyle że miejsce VI Suity angielskiej zajęło 8 preludiów i fug z II tomu Wohltemperiertes Klavier.
I jeszcze jedna różnica: Wariacje op. 27 Antona Weberna zamiast na końcu pojawiły się pośrodku programu, jako ostre cięcie między Bachem a Beethovenem. A wszystko – jak to ostatnio na recitalach Anderszewskiego bywa – w ciemnej sali i bez przerwy (tylko z krótką techniczną dla solisty).
Zawsze mnie zdumiewało, dlaczego ten pianista grywa tylko jedną sonatę Beethovena – tę z op. 110. Ale inna sprawa, że w dzisiejszym programie to musiała być ta, z powodu skomponowania z Bachem. Bo z tymi preludiami i fugami jest trochę analogii – nie tylko dlatego, że, jak już nieraz wspominałam, Fuga gis-moll jest jakby zapowiedzią fugi z tej sonaty, ale też z powodu nastrojów, jakie pianista w tym cyklu zbudował, a które również w sonacie się pojawiają. Nastrojów melancholii, a nawet głębokiego smutku. I ten aksamitny, intymny dźwięk, o którym pisałam w związku z ostatnią Bachowską płytą (a który został, podejrzewam, wycyzelowany przez pianistę jeszcze podczas pandemii), pojawił się również w sonacie. Zarówno w niektórych fugach Bacha, jak w drugim wejściu fugi u Beethovena, dźwięk ten dotyka granic słyszalności i trochę się obawiałam, że jeśli ktoś w publiczności miał słabszy słuch, mógł go po prostu nie dosłyszeć, mimo jego wyjątkowej urody. Jako że Anderszewski jest znany z tego, że za każdym razem gra inaczej, to tym razem szczególnie zdumiewająca była Fuga dis-moll czy Preludium gis-moll. Inna sprawa, że solista nie miał dziś najlepszego dnia (warunki biometeorologiczne były raczej niekorzystne), bo trochę „szył” zwłaszcza w Preludium F-dur czy Fudze E-dur, ale zrobił to jak prawdziwy artysta, tj. tak, że kto nie zna w tych utworach każdej nutki, ten mógł nic nie zauważyć – a to też jest sztuka.
Ta szczególna, miękka, ale selektywna barwa dźwięku pasuje też bardzo do Weberna. Ale u Beethovena miała też wpływ na zmianę wymowy formy utworu. Coś jest w tym końcowym powrocie fugi niesamowitego, w obecnej interpretacji jest on cieniem, nostalgiczną reminiscencją tego, co było przedtem. Nagła zmiana nastroju i powrót energii wydaje się tu więc czymś trochę sztucznym triumfem, jakby naciąganym, rozpaczliwie i wbrew wszystkiemu, happy endem.
Bisy były tylko dwa, za to wielkiej piękności: Sarabanda z I Partity B-dur oraz Mazurek op. 50 nr 3 Szymanowskiego – niezwykle delikatny i subtelny, chciałoby się posłuchać ich więcej. Pianista rusza właśnie z dzisiejszym programem po Europie, ale w tylko jednym miejscu (Frankfurt nad Menem) włącza wybór Mazurków z op. 50. Mam nadzieję, że to zapowiedź dalszego rozwoju tego repertuaru – byłoby pięknie.
Komentarze
Wohltemperiertes Klavier. Zupełnym przypadkiem odkryłem dla siebie samego Samuiła Fejnberga. Odeski Żyd. Jego rodzice wyjechali pod koniec XIX wieku do Moskwy, dzięki czemu ukończył tamtejsze konserwatorium, został profesorem muzyki, kompozytorem i wybitnym wykonawcą Bacha. Za Stalina pozwolono mu nawet dwa razy wyjechać z koncertami za granicę do Wiednia i Brukseli. Jako pierwszy w Sowietach wykonał The Well-Tempered Clavier, którego pisząc te słowa właśnie słucham. W 1941 roku odeskich Żydów mordowała głównie rumuńska armia z pomocą Einsatzgruppe. Strzelano lub palono żywcem. Lepiej niż w boga wierzyć jest w Bacha. Przynajmniej go słychać.
https://www.tomektt.com/zapiski-o-swicie-czyli-dziennik-ciezko-ranny/dziennik-czasu-wojny-pazdziernik-2022/
Piotr Anderszewski jest jednym z niewielu pianistów, którego muzyki nie mogę słuchać jako towarzyszącej innemu zajęciu. Jest ona tak intensywna, bogata w szczegóły i jednocześnie subtelna, że wykonywanie przy niej innej czynności odczuwam jako swojego rodzaju profanację. Można jedynie siąść w fotelu i, popijając herbatę, zasłuchać się. Oczywiście jeszcze lepiej na sali koncertowej.
Zazdroszczę jednak bardzo Pani Kierowniczce, że może tak głęboko czytać i jednocześnie na pewno głębiej przeżywać tę muzykę. Wzięłam dzisiaj rano obie płyty PA tj. WK i tę pierwszą z sonatą Beethovena op. 110. Porównuję Fugę gis-moll i Fugę z sonaty i szukam, szukam podobieństwa. I tak bardzo mi żal, że z trudem słyszę… że brak mi tego podłoża teoretycznego, znajomości nut. Muzyka dotyka mnie w swojej warstwie emocjonalnej. Mogę odczytywać jej nastroje. Pocieszam się, że to też jest wartościowe, a reszta może kiedyś…:-) Pięknie Pani napisała o zmianie nastrojów w sonacie Beethovena. Ujmuje mnie w muzyce PA to, że jego interpretacje prowokują do wyjścia gdzieś poza, czy jest to namysł nad własnym wnętrzem, światem otaczającym, czy, zapewne dla każdego różną, rzeczywistością duchową. Zmieniają się kompozytorzy i czasy wykonywanych utworów, a muzyka tworzona przez PA nie przestaje być nośnikiem sensów. Myślę, że to dlatego, że jest przez niego tak głęboko przemyślana.
Mam nadzieję, że dojadę do Krakowa i uda mi się, choć w jakiejś mierze, doświadczyć tej transcendencji.
Tu można posłuchać, co artysta powiedział wczoraj przed koncertem:
https://www.youtube.com/watch?v=4bjbq-BvyxA
Samuił Feinberg – tak, piękna postać.
Podobieństwo, które mi się narzuca między wspomnianymi fugami, jest oczywiście bardzo fragmentaryczne i polega na podobnym rytmie i sposobie prowadzenia głosów. Fuga Bacha jest oczywiście bardzo rozbudowana, dwutematyczna; Beethoven jakby niecierpliwi się tą formą, przyspiesza ją. Zresztą wszystkie fugi Beethovena, z tą z Hammerklavier i z Wielką kwartetową, nie trzymają się bachowskich reguł, wychodzą poza nie. Choć Beethoven lubi też stosować tzw. inwersje, augmentacje i dyminucje (tj. odwrócenia, zwolnienia i przyspieszenia) tematu, ale też stosuje je w sposób nieortodoksyjny, No i dobrze – w końcu jest Beethovenem, nie Bachem.
Koncert krakowski może być jeszcze bardziej udany, bo – jak słychać w podanym wyżej linku – wrocławski był znów pierwszym po przerwie, i to dziewięciomiesięcznej. Krakowski będzie drugi, więc już po „pierwszych kotach za płoty” 🙂
O, dziękuję bardzo! To jest właśnie ta wiedza, której mi brakuje, i która sprawia, że można bardziej świadomie rozumieć, co dzieje się w utworze. Teraz jeszcze muszę nauczyć się to słyszeć i będę pewnie odrobinę radośniejsza, w poczuciu, że pojmuję więcej:-)
Wysłuchałem dziś w radio Nowy Świat cytatu z Hanny Krall o członku Sonderkommando w Auschwitz, który poradził znajomej sopranistce śpiewać razem ze swoimi córkami po wejściu do komory. ,,Szybciej i łatwiej umrzecie”. ,,Czyli nie wykąpię dziewczynek” odpowiedziała. Hanna Krall nie pisze polsku. Od dawna. Może od ,,Zdążyć przed panem bogiem?” Nie wiem. Gdzieś ją ta bujna nasza polszczyzna dawno opuściła. Pisze nie po ludzku, pisze w żadnym znanym języku. Jej język ma rytm i logikę obcą temu co dotychczas poznane, oswojone. Jest trudna w tłumaczeniu, ale wykonalna, czego byłem świadkiem w serbskiej wersji ,,Tańca na cudzym weselu”. Z każdego języka można sklecić tych kilka zdań. No właśnie, sklecić. Tylko po co? Z muzyką jest lepiej, znacznie lepiej. Daje nadzieję.
Wczoraj Anderszewski zagrał w Krakowie i chyba inaczej niż w Wrocławiu ,a na pewno dzień miał znakomity. Jeśli nawet gubił nuty to nie miało to żadnego znaczenia ani wpływu na nasze emocje. Jego Bach zaskoczył totalnie. Niektóre fugi czy preludia pobrzmiewały czystym romantyzmem, inne wprost jazzowo. Możdżerem po prostu. Bajka. Beethoven szeroko rozlany porywający słuchaczy.
A Szymanowski na bis- cóż za niedosyt, chciałoby się jeszcze I jeszcze. Wirtuoz nieprzewidywalny, sensualny do bólu. Nagrania nie oddają tych przeżyć.
Tak, choć i w nagraniu tego Bacha można było już docenić wyjątkowy walor jego dźwięku, o czym rozpisywałam się po wysłuchaniu płyty. Ale koncertu nic nie zastąpi.
Żałuję, że nie dojechałam do Krakowa. Także z powodu obecności tam łabądka 🙂
Koncerty Piotra Anderszewskiego to podwójne święto, z jednej strony ze względu na muzykę, a z drugiej możliwość spotkania zaprzyjaźnionych miłośników gry PA, zwanych tutaj Frędzelkami.
Repertuar wczoraj był taki sam jak we Wrocławiu. Różnicą było to, że była przerwa. I różnicą był oczywiście sam budynek filharmonii. Bardzo lubię tę krakowską. Po remoncie wyładniała, stała się bardziej funkcjonalna. Przejeżdżające tramwaje na Zwierzynieckiej mają swój urok. Przypominają, że tam za drzwiami toczy się zwykłe życie, gdy my tu w sali oddajemy się wzniosłym uczuciom.
Koncert, jak już napisałam wczoraj, był wspaniały. Grę WK Bacha Piotra Anderszewskiego odczuwam jako pewnego rodzaju napięcie. Rygorystyczna wręcz struktura w połączeniu z melodyjnością i przepięknym dźwiękiem. Te utwory tak nieziemsko toczyły się, porządkując mnie wewnętrznie i jednocześnie kojąc.
Webern jest dziwny. Nie jestemm osłuchana z dodekafonią, konstruktywizmem. Ale ten utwór był dobrym przerywnikiem, takim wyciszającym emocje, przed wielką formą sonaty, która była i pełna siły, i łagodności. Nic mi nie przeszkadza, że PA wraca do utworów, które grał przed laty. Myślę, że jest teraz zupełnie innym człowiekiem, to jest inna muzyka.
Wspólnie przeżywać ten koncert, to była prawdziwa przyjemność. Zwłaszcza radowała obecność Łabądka. Właśnie skubnęłam lokalną, krośnieńską czekoladę. Przepyszna!
Filharmonia Krakowska zamieściała na swoim FB zdjęcia z recitalu PA. Kto ciekaw, może ujrzeć przed tzw. stoliczkiem (miejscem, gdzie artysta podpisuje płyty), choć w tyle, nas – Frędzelki, bardzo roześmianą Agę, Bukę (Aldonę) i mnie, a Łabądek był w tym czasie w ukryciu, za kulisami:-). Bliżej, jak zauważam, stoi też inny sympatyk Dywanika – Jakób.
https://pl-pl.facebook.com/filharmonia.krakow/
Dziwne. Ostatni post jest z 8 listopada…
Po trzyletniej przerwie taki koncert to przeżycie właściwie mistyczne. Wiem, brzmi patetycznie, trudno…Bach transowy.I to potraktowanie Weberna i Beethovena attacca.Miód.
Wzrusza mnie niezmiernie radość Frędzelków z odzyskanego łabądka….i że mnie jeszcze rozpoznają, skoro w lustrze mam problemy…dzięki!!
Zdjęcia z F obejrzane.Zwłaszcza jedno przywodzi na myśl Małego Księcia,który pierwszy raz zobaczył różę……
Udało mi się w końcu wejść na zdjęcia, ale już nie powiększyć. Na tych małych znaczkach byłam więc w stanie dostrzec tylko Jakóba z przodu oraz podchodzące właśnie Kaję i Justynę Danczowskie.
A za łabądkiem tęsknię nieustająco 🙂
@PK
Można powiększyć w dwójnasób:
– przeglądając na FB, w prawym górnym rogu jest znaczek +
– można przeciągnąć na swój pulpit i wówczas powiększyć
A to ja z kolei nie rozpoznałam Pań Danczowskich, tylko spstrzegłam, że Pani z przodu ma przepiękną chustę, a to właśnie Pani Kaja Danczowska:-)
@
Łabądku, skojarzenie z Małym Księciem przeurocze:-)
Mały Książę wyrósł jak topola….
I vice Wersal….. Pani Kierowniczko….
To może do Rzeszowa? 25 11 Pławner będzie grał i machał.