Stary młody zespół

Za głębokiej komuny w radiu często odtwarzano nagrania jugosłowiańskiego podówczas (dziś chorwackiego) zespołu Soliści z Zagrzebia. Dziś pojawił się w Warszawie – oczywiście trudno powiedzieć, że to ten sam zespół.

Powstał w 1953 r. przy tamtejszym radiu, założony przez włoskiego wiolonczelistę Antonia Janigra. Dziś na Zamku Królewskim wystąpił również pod dyrekcją wiolonczelisty, tym razem francuskiego – Marca Coppey. Było to więc pewne nawiązanie do początków zespołu, choć przez ten czas szefowie zmieniali się kilkakrotnie, ale zwykle byli to skrzypkowie, którzy prowadzili od instrumentu. Obecnym jest Sreten Krstič, wieloletni koncertmistrz Filharmoników Monachijskich, który dziś też siedział przy pierwszym pulpicie, a francuski gość dyrygował – trzy utwory normalnie batutą, jeden od wiolonczeli.

Fajnie się słucha młodzieńczych dzieł kompozytorów, którzy później znani byli z zupełnie innej muzyki. Ivo Malec był krajanem zespołu, urodził się w 1925 r. i zmarł zaledwie trzy lata temu, dożywszy 94 lat. Jako 30-latek wyjechał do Paryża, gdzie zetknął się z Pierre’em Schaefferem i stał się jedną ze sztandarowych postaci Groupe de Recherches Musicales, To jest przykład z początków lat 60., to późniejszy. Jest na tubie dużo jego dzieł, wzięłam parę nagrań z brzegu. Dziś usłyszeliśmy coś zupełnie innego: coś na kształt neoklasycznej sinfonietty, pod wymownym tytułem Exercice de style (baroque). Udowodnił w ten sposób, że i to potrafił. Bardzo zgrabny utworek i miły w słuchaniu, pierwszą część, Ricardo branden-borghese, mógłby napisać młody Tansman (a i coś z Koncertów brandenburskich rzeczywiście tam pobrzmiewały), druga (Siciliana) i trzecia (Toccatina) są jeszcze łatwiejsze w odbiorze. Dobrze, że Soliści wprowadzili to sympatyczne dzieło na estradę.

Marc Coppey pokazał, że jest też naprawdę dobrym wiolonczelistą, pokazując się w Koncercie C-dur Haydna, a po nim jeszcze – w Rapsodii węgierskiej Davida Poppera (z licznymi tematami wziętymi z Liszta). Akustyka Sali Balowej Zamku Królewskiego jest niestety dość hucząca, więc leciutki z natury koncert Haydna brzmiał przyciężko, choć grało zaledwie 11 osób (plus solista). Podobnie Uwertura na smyczki Lutosławskiego w tym kameralnym przecież składzie brzmiała głośno jak duża orkiestra; zwykle zresztą grają to większe zespoły, ale kameralne potraktowanie tego utworu to ciekawa koncepcja i interesująco byłoby posłuchać go w tej formie na normalnej sali koncertowej.

Zwieńczeniem występu było Divertimento Bartóka, bardzo przyzwoicie wykonane. Zaskoczyło mnie, że charakterystyczny fragment w finale z nostalgicznym tematem „cygańskim” skrzypiec solo (trochę w tym kontekście ironiczny) koncertmistrz zagrał rzeczywiście po cygańsku, z podjazdami. Nie słyszałam wcześniej takiej interpretacji, ale ma ona sens. Publiczność bardzo ciepło przyjęła muzyków, jedno tylko drażniło: oklaski między częściami. To zdaje się klaskała dyplomatyczna część widowni. Cóż, dobrze, że chociaż komórek nie było.