Altstaedt w podwójnej roli

Już się obawiałam, że ten wspaniały artysta jest kolejnym wybitnym instrumentalistą uwiedzionym przez dyrygenturę, ale okazuje się, że w obu rolach się wyróżnia.

Jako wiolonczelistę znamy go już, grywał w Polsce nie raz. Swego czasu zachwyciliśmy się – także w Filharmonii Narodowej – jego wykonaniem wszystkich pięciu sonat Beethovena z Alexandrem Lonquichem. Napisałam wtedy: „Mam nadzieję, że kiedyś te sonaty nagrają. W każdym razie moim zdaniem powinni”. No i nagrali komplet utworów wiolonczelowo-fortepianowych Beethovena, ale dopiero dwa lata temu, wydała to Alpha, można posłuchać na Spotify. Co ciekawe, jest to nagranie na instrumentach historycznych – także Lonquich tym razem użył fortepianu Grafa, a Altstaedt zagrał na wiolonczeli Guadagniniego.

Ale to muzyk wszechstronny, który pięknie gra też koncerty Lutosławskiego czy Wajnberga (nagrania obu są na YT). We Wrocławiu w NFM w piątek będzie grać właśnie Lutosławskiego. A wczoraj i dziś w FN pokazał się z jeszcze innej strony, a nawet paru stron.

Koncert C-dur Haydna wykonał z dyrygenckiego podwyższenia, zwrócony do publiczności, ale w momentach tutti odwracał się do orkiestry. Orkiestra FN, jak wiadomo, nie zajmuje się na co dzień HIP, więc trochę dziwnie to chwilami brzmiało: choć skład był niewielki, to znalazły się w nim aż trzy kontrabasy, kiedy w tym układzie wystarczyłby jeden, góra dwa. Ale muzycy starali się, jak mogli, co łatwe nie było zwłaszcza w finale, który Altstaedt poprowadził w iście ekspresowym tempie. Jego wykonanie było absolutnie stylowe, a zarazem z fantazją. Z kolei w Czterech tańcach transylwańskich Sándora Veressa (ostatnio przypomina się tego kompozytora, ucznia Bartóka) usiadł na miejscu pierwszego wiolonczelisty i z tego miejsca prowadził zespół i grał solówki, ale miały też swoje koncertmistrzyni Maria Machowska i pierwsza altowiolistka Marzena Hodyr. W tym utworze grał już oczywiście całkiem inaczej.

Dopiero w drugiej części wystąpił po prostu jako dyrygent. Od strony publiczności miło było patrzeć na jego zgrabne, precyzyjne ruchy (dyryguje bez batuty, trochę jakby rzeźbi w powietrzu). Z drugiej strony, czyli orkiestry, przypadkiem miałam relację, że świetnie im się razem pracowało, że jest to artysta skromny i uduchowiony, nie silący się na nic, myślący tylko o muzyce, a przy tym elastyczny i otwarty. II Symfonia C-dur Schumanna zaczęła się pechowo kiksem, ale później już było lepiej, a szczególnie dużo miały tu do powiedzenia instrumenty dęte drewniane, zwłaszcza w pięknej wolnej części. W sumie wygląda więc na to, że i w tej roli Altstaedt może odnieść sukces.