FN na urodziny Lutosławskiego

110 rocznica minęła w środę. To trochę okrągła data, więc koncertów jakby nieco więcej, bo i we wrocławskim NFM, i od jutra kolejny Łańcuch.

Kiedyś co prawda było Forum Lutosławskiego, które wymyślił Kazimierz Kord, ale to było już dawno. Dziś – ciekawy program z utworem jubilata w centrum wieczoru.

Gwiazda jednak wystąpiła na początku koncertu. Julia Fischer nauczyła się Koncertu skrzypcowego Karłowicza; ciekawe, czy jeszcze go gdzieś zagra. Może i tak, bo jest to dzieło piękne, no i od czasu do czasu odkrycia są na świecie lubiane. Artystka zagrała je – by tak rzec – zamaszyście, z energią, ale też pięknym dźwiękiem (grywa m.in. na guadagninim i chyba to był ten instrument), z liryczną komponentą, gdzie trzeba. Nie jest to koncert łatwy, ale nie dało się tego w tym wykonaniu odczuć. Podobnie bis – Kaprys 17 Paganiniego – zagrała leciutko, jakby nigdy nic.

Nietypowy był układ dzisiejszego programu: na początek drugiej części IV Symfonia Lutosławskiego. Pisałam niedawno, przy okazji wykonania NOSPR pod batutą Esy-Pekki Salonena, o różnych interpretacjach tego utworu: elegijnych i dramatycznych. Andrzej Boreyko był pośrodku: nie było tak intensywnego narastania napięcia, jak w wykonaniu Maksymiuka, było ono raczej konsekwentnie budowane. Dęte blaszane nie są tak dobre jak w katowickiej orkiestrze, ale drzewo i smyczki spisały się naprawdę dobrze. Za każdym razem odkrywam w tej symfonii coś nowego – to świadczy o tym, jak bogaty jest ten niezbyt długi przecież utwór.

Na koniec – barwna orkiestra i chór, przyrodnicze nastroje, czyli II Suita z „Dafnisa i Chloe” Ravela. Ciekawe, że także Salonen swego czasu zrobił takie zestawienie z Lutosławskim. Tyle że dzisiejsze wykonanie było w wersji pierwotnej, z chórem, który wnosi dodatkowy koloryt. Kocham to dzieło: Lever du jour (czyli nie tyle poranek, co przebudzenie dnia) to najpiękniejszy z możliwych muzyczny opis wschodu słońca, niemal słyszy się, kiedy ono pojawia się triumfalnie na niebie; potem kapryśna Pantomime i na koniec Danse générale – prawdziwy szał tańca w nieregularnych rytmach. Jeden z tych samograjów, które zawsze są długo oklaskiwane, i nie inaczej było tym razem.