Ekologiczny Haendel
Po paroletniej przerwie pojawił się nowy spektakl wyreżyserowany przez Natalię Kozłowską, jak zawsze z pomysłem i przesłaniem: Acis i Galatea w Polskiej Operze Królewskiej.
Miałam być dziś na pierwszej obsadzie, ale trafiłam na drugą – dwa spektakle premierowe z poprzedniego weekendu musiały zostać przestawione na wczorajszy czwartek i pojutrzejszą niedzielę. Jednak druga obsada w przypadku tego spektaklu nie oznacza gorszej – tak mówią ci, którzy widzieli obie. Tak więc tych śpiewaków, których słuchałam dziś, będzie też można posłuchać w niedzielę. A potem spektakl ma być grany jesienią, kiedy to planowany jest festiwal dzieł Haendla.
W odróżnieniu od niezbyt udanego spektaklu sprzed dwóch i pół roku w ramach Festiwalu Oper Barokowych, który został pokazany we wcześniejszej wersji włoskiej, ten jest wersją angielską, nieco krótszą, nawiązującą do brytyjskiej formy maski. Niezwykle zwięzłą jak na Haendla, bo trwającą dwie godziny (z przerwą). Reżyserka wcześniej na konferencji prasowej zapowiadała, że spektakl będzie poruszał kwestie ekologii, a także przemocy. I rzeczywiście tak było. Pierwszy akt, opowiadający o beztroskim życiu pasterzy i wielkiej miłości nereidy Galatei i pasterza Acisa, jest pełen barw i roślinności, oddanej nie dosłownie, lecz w sposób stylizowany (scenografia Marianny Oklejak, ręcznie malowana z pomocą zespołu), a i pasterze występują w barwnych kostiumach (Paulina Czernek) jak dzieci-kwiaty. Nie dziwi więc, że Polifem pojawia się jako pan w garniturze (to zresztą łączy ten spektakl ze wspomnianym wyżej), reprezentujący całkowitą sprzeczność z wartościami, którym hołdują pasterze. Mimo garnituru zachowuje się jak dresiarz: wchodzi po chamsku na scenę, usuwa wszystkie niepotrzebne kwiatki (a z tyłu pojawia się pustynia i kominy fabryczne), hałasuje, no i przemocowo traktuje Galateę.
Nie muszę więcej opowiadać, i tak jest tu trochę spojlerów, wspomnę jeszcze tylko, że piękne też są efekty projekcji świetlnych (Marek Zamojski). Śpiewacy – wszyscy młodzi obiecujący: Sylwia Stępień jako Galatea, świetne tenory Łukasz Kózka (Acis) i Aleksander Rewiński (Damon) oraz związany już z tą sceną od jakiegoś czasu bas Paweł Michalczuk (Polifem). Do tego pięcioosobowy zespół wokalny i Capella Regia Polona pod kierownictwem Krzysztofa Garstki. Bardzo warto.
PS. Wspominaliśmy tu ostatnio o czeskim filmie Il Boemo o historii życia Josefa Myslivečka – okazuje się, że nie dotarły do mnie wiadomości, że ten film już był właśnie pokazywany w ubiegłym tygodniu w warszawskich Multikinach (było tylko parę pokazów), a na stronie nazywowkinach.pl w zakładce Aktualności można sprawdzić daty projekcji w kraju – teraz np. codziennie leci w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. W Warszawie będzie też parę razy w Iluzjonie, a potem w Muranowie i Elektroniku. Ponoć jest też dostępny w sieci, ale taki film lepiej oglądać na dużym ekranie. We wtorek w południe ma być grany w Multikinie na Ursynowie, więc wybiorę się i postaram opisać.
Komentarze
Orlando Figesa ,,Europejczycy” kolejami żelaznymi stoją. Giacomo Meyerbeer uwielbiał tworzyć opery jeżdżąc pociągiem ( Wagner go nie lubił za pochodzenie, co się dobrze składa, bo ja Wagnera nie lubię tak w ogóle). Z kolei ( nomen omen) Rossini po pierwszym zachwycie pociągów jak diabeł święconej unikał. Chopin zachwycony był połączeniem Londyn – Edynburg, zamiast trzech dni w kolasce zażył dwunastu godzin wygodnego przedziału… Półtora wieku później Krzysztof Penderecki wyznał, że najlepiej mu się komponuje w samolotach.
Pokonywanie przestrzeni i czasu inspiruje. Przed erą kolejową dwieście kilometrów oznaczało co najmniej dwa dni drogi dyliżansem, zamienionych w kilka godzin pociągiem. Ludzie rodzili się, żyli i umierali nigdy nie opuszczając swoich miejsc, jak nie przymierzając Kant Królewca. Tanie wagony z drewnianymi siedzeniami sprawiły, że podróże stały się dostępne dla szerokiej publiczności. Pamiętam swoją pierwszą w życiu podróż takim wagonem trzeciej klasy z Ostródy do Torunia. Piękny był. Teraz mamy samoloty trzeciej klasy i takież lotniska. Dolecieć można wszędzie w kilkanaście godzin. Czar prysł. Na chwilę jednak, bo marsjańska doba dłuższa od naszej o niecałe trzy kwadranse. Lot powrotny to jak na dzisiejsze możliwości prawie trzy lata, ale jak widać z powyższego przykładu nie ma czym się martwić. Potrzebny będzie tylko kompozytor. Kto wie, może on już jest i brzdąka sobie gdzieś paluszkami o łóżeczka szczeble dźwięki pierwsze?
P.S
Na dzisiejszym koncercie w Auditorio de Tenerife muzycy z Caramelo de Cuba zaczęli sobie naszym Fryderykiem i bardzo ten Buena Vista Chopin Club wszystkim się spodobał. Bębny bębnami ale fortepian był porządny:)
O! Znów na Teneryfie. Piękna wyspa i miły klimat. Poza paskudnym turystycznym południem oczywiście.
A propos Pendereckiego, byłam wczoraj w FN na występie francuskiej trębaczki Lucienne Renaudin Vary, która grała jego Concertino, a także Koncert Haydna z kadencjami autorstwa Pendereckiego. Fajna dziewczyna, może Alison Balsom to to jeszcze nie jest, ale ma tylko 24 lata. I niezła też w jazzie (na bis Over the Rainbow). Dyrygent Paweł Kapuła, też młody zdolny, oprawił to wszystko w muzykę francuską: Ma Mère l’Oye Ravela, Pawanę Faurégo i Morze Debussy’ego, w którym się wyżył.
Pomyśleć, że pojutrze mijają już trzy lata od śmierci Pendereckiego. Trudno uwierzyć.
W ubiegłym tygodniu słyszałam zupełnie przypadkowo na kanale Mezzo bis z pewnego konceru. Zaskoczył mnie zarówno utwór ( którego nie znałam) jak wykonawczyni.
Lucienne Renaudin Vary, Bertrand Chamayou – Szostakowicz Agios Granada
Jeśli chodzi o Alison Balsom, to bardziej lubię brzmienie trąbki Tine Thing Helseth 🙂
Tine Thing Helseth – J. S. Bach: Trumpet Concerto in D after Vivaldi, 2nd movement
O, kadencje Pendereckiego…. jest jakieś nagranie?
„Albert Herring” Brittena w Poznaniu doskonały!Dziękuję PK za polecenie!
@TomekT.T
Fragment dotyczący współczesności dość kontrowersyjny. Jaka będzie cena, którą przyszłe pokolenia zapłacą za to, że podróżowanie jest dostępne dla szerokich mas, szybkie, a dodatkowo, już od strony ideologicznej, stało się produktem, takim jak inne materialne dobra w kapitalizmie… Nic nie stoi na przeszkodzie, by dalej kontynuować XIX-wieczną romantyczną tradycję.
Siedzę sobie teraz w Mokum (nazwa Amsterdamu w jidysz), akurat relatywnie blisko żydowskiej dzielnicy. Jestem w tym mieście któryś raz i mimo, że za każdym razem coraz bardziej oddałam się od centrum (w pierścieniu kanałów nigdy nie mieszkałam), mam wrażenie, że jest coraz gorzej. To urocze miasto jest coraz bardziej zadeptane i chyba też brudne. W piątek zrobiliśmy sobie godzinną przechadzkę z hotelu do Musikgebouw. Szliśmy przez całe centrum. Nawdychałam się tyle trawy, idąc tylko po ulicy, że byłam już mocno na haju, wchodząc na koncert. Trochę wyolbrzymiam :śmiałe: . Miejscowi? Nie sądzę. Weekendowi imprezowicze, co tłumami poprzylatywali ! W sobotę zwialiśmy stąd nad morze i wieczorem do Haarlemu, żeby nie brodzić wśród tej chaotycznej , rozwrzeszczanej hordy.
Muzyka jednak pozostaje tu egalitarna. Na sali koncertowej Musikgebouw nie było ani tych tłumów z ulicy (to dobrze), ani tej różnorodności amsterdamskiej społeczności (to smutne). Nawet nie bardzo międzynarodowe towarzystwo, ale co cieszy, inaczej niż często w Berlinie, międzypokoleniowe. Biali, zapewne protestanci. Tę różnice między salą koncertową, a ulicą daje się bardzo wyraźnie odczuć już wsiadając do tramwaju po koncercie. Nie wiem, co o tym myśleć…
Grał na Graffie i dyrygował Krystian Bezudeinhout i Concerto Copenhagen. Głównie Mozart i Beethoven. Przyjemny koncercik, nawet stojak. Nie byłam jednak tak poruszona, jak na koncercie tego artysty na ostatnich Chopiejach. Mimo że maleńka orkiestra, to i tak go czasem zagłuszała (dyrygował, więc fortepiano był ustawiony tyłem do publiczności, co pewnie dołożyło się do tego, że było za cicho). Będę jednak chciała jeszcze słuchać tego artysty, bo podoba mi się, że tak konsekwentnie podąża swoją drogą. A w Mokum jeszcze parę dni posiedzę i będę się przyglądać dalej.
Przepraszam za te rozważania socjologiczne, ale w Amsterdamie, to się samo narzuca i wydaje mi się najciekawsze. I smuci mnie i frapuje, bo nie wiem, czy to jasno podkreśliłam, a nie chcę, żeby ktoś źle odczytał, że sala koncertowa była tak, uwaga, niepolityczne słowo, rasowo jednorodna, gdy cała społeczność Amsterdamu jest tak ciekawa i różnorodna. Cieszy mnie natomiast brak masowych turystów tam.
@ tadpiotr – znalazłam coś takiego: https://www.youtube.com/watch?v=jSbRvC2QVOg
@ nowowiejska – cieszę się 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=u6wh3hJwRc4
Dzień dobry 🙂
@PK: wielkie dzięki! A tyle znalazłem o nich
https://www.oleedvardantonsen.com/index.html?31735
To jeszcze pozwolę sobie dla tych, którzy już byli na Vermeerze w Amsterdamie i podzielili się tu swoimi wrażeniami, gdy pytałam i dla tych, którzy może jeszcze będą. Olbrzymią zaletą tej wystawy, jak i jej podobnych, jest to, że ma się przegląd bardzo dużej części twórczości malarza w jednym miejscu. Można porównywać te same postaci, wykonujące podobne czynności np. piszące list, grające na różnych instrumentach. To jest wzruszające.
Można porównać obrazy przynależące do różnych gatunków tematycznych, w których specjalizował się Veermer : przestrzeń miasta, wnętrza, portrety itp.
Można się cieszyć, że widzi się obrazy, do których, być może, nigdy w życiu już się nie dotrze ( te spoza Europy).
Jednak… Jest tak jak w rejsie luksusowym wycieczkowcem, gdy każdego dnia zawija się do innego portu i schodzi jedynie na kilka godzin na ląd, dogłębnie poznać i kontemplować piękna w tych warunkach nie sposób.
Na wystawie jest, w moim przekonaniu, dziki tłum. Momentami przed każdym obrazem kłębi się po trzydzieści osób. Dużym błędem, moim zdaniem, jest zezwolenie na robienie zdjęć. Nie szkodzi to obrazom, ale bardzo przeszkadza. Zwłaszcza, że stało się tak powszechne. To jest coś, czego nie zrozumiem…. Trzymanie aparatu pomiędzy sobą a obrazem jest oddzielaniem się od sam na sam z obrazem, jakby czynnością, która ma pomóc w opanowaniu strachu przed własnym przeżyciem…
Zatem to nie są warunki dla kogoś, kto kocha kontemplowanie sztuki, kto spędza czasem przed jednym obrazem godzinę, by zrozumieć perspektywę, poprzyglądać się, jak mienią się farby w świetle (tak ważne u Vermeera). Na tej wystawie można się zapoznać i trzeba potem do tych obrazów wrócić, godząc się oczywiście ze swoimi ograniczeniami, że może da się wrócić jedynie w jedno lub, jeśli jest się szczęśliwcem, kilka miejsc, gdzie wiszą Vermeery. Vermeer wymaga ciszy, intymności, by przemówił. Całe życie mieszkał i tworzył w maleńkim Delft. Nie ma już podobnej temu miastu kameralności we współczesnych muzeach, ale można pielgrzymować w mniej lub bardziej sprzyjającym czasie.
Moje radości z dziś to przede wszystkim krótkie chwile przed maleńkimi portretami z Waszyngtonu. Najpiękniejsze…. (i oczywiście zachwyt „Mleczarką”, który nie uległ zmianie). I zastanowienie nad technikami konserwacji. Nowojorskie obrazy są zupełnie inne kolorystycznie niż holenderskie, czy niemieckie. Wyglądają jak lekko przybrudzone. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że one też są wypieszczone ( a nie z brudnym werniksem), tylko mamy tu do czynienia z różnymi szkołami konserwacji. Zaciekawiło mnie to.
Bardzo przepraszam za kolejny OT… , ale cieszę się, że na my blogu często doświadczamy wspólnych momentów szczęścia.
Tłumu przed słynnymi obrazami nigdy się nie uniknie. W Prado nie wolno robić zdjęć, a przed Ogrodem rozkoszy Boscha zawsze pełno ludzi. Tak jak przed Nachtwacht Rembrandta.
Ale oczywiście specjalne wystawy przyciągają jeszcze więcej ludzi niż zwykle.
W odróżnieniu od koncerów – tam publiczność jest bardzo zróżnicowana ( na niekorzyść) Kiedy byłam 27 lutego, było sporo rodziców z małymi dziećmi. Najmłodszy niemowlak w wózku. Jestem temu absolutnie przeciwna.
Ale oczywiście ważne jest, że można było zobaczyć w tym samym czasie większość prac Sfinksa z Delft 🙂
Kiedy chciałam być sama z obrazami Vermeera w Hadze, wchodziłam tam pół godziny przed zamknięciem muzeum. W Prado czekałam na czas lunchu ( wtedy wszyscy przecież chcą jeść) i szłam oglądać w spokoju Boscha i Velazqueza .
Dziś dzieci prawie nie było. Pół godziny przed zamknięciem, to jest dobry pomysł:-) W Prado nigdy nie byłam, ale faktycznie słyszałam, że dla Hiszpanów czas posiłku, to jest świętość.
Dobrze wiedzieć, ja zaniedługo się tam wybieram 🙂
Kiedy byłam w Prado kilka lat temu, myślalam że dobrze jest pójść wtedy kiedy otwierają muzeum. Błąd ! wszystkie japońskie , chińskie i wszelkie inne wycieczki, przyjeżdają właśnie rano. Uratowała mnie przewodniczka, która podeszła do mnie proponując pokazanie mi hight lights.
Skorzystałam z tego i to była doskonała decyzja. Kobieta po historii sztuki pokazała mi w ciągu 3 godzin to co najważniejsze.
Świetnie się obie rozumiałyśmy dlatego zaprosiłam ją na lunch na terenie muzeum. Wtedy widziałam te wszystkie wycieczki podążające do swoich autokarów.
Więc my znów poszłyśmy zobaczyć w spokoju te kilka szczególnych obrazów .
Ja byłam już wiele lat temu na wycieczce objazdowej po Hiszpanii – Madryt, Toledo, Granada, Sevilla i wreszcie tydzień koło Malagi – i w Madrycie spędziłam szalony dzień biegając właśnie po Prado i po Muzeum Królowej Zofii (do Thyssena wtedy już nie miałam czasu iść). Tym razem mam nadzieję, że uda się zaliczyć na spokojnie.
@basia.n … sporo rodziców z małymi dziećmi. Najmłodszy niemowlak w wózku. Jestem temu absolutnie przeciwna.
Może coś źle zrozumiałam? Mnie się wydaje, że jeżeli dzieci nie płaczą, nie zachowują się głośno, nie biegają (no, ten w wózku na pewno nie biegał), nie ma powodu, żeby nie było ich na wystawie.
@nowowiejska
Na tego typu światowej wystawie dzieci zajmują tylko miejsce, którego tak bardzo brakuje ! No i niestety w większości zachowują się głośno.
Dawno minął czas, kiedy rodzice uczyli dzieci jak należy się zachowywać w publicznych miejscach. A niemowlak popłakiwał…
Oczywiście zabieranie dziecka „zwyczajnie” do muzeum jest słuszne i potrzebne, pod warunkiem, że rodzice uczą i pilnują zachowania dzieci.
@basia.n
Potrzebujemy wielu definicji: np. co to jest – obiektywnie! – „tego typu światowa wystawa” a co „zwyczajna”? Od jakiego wieku możemy się spodziewać, że dzieci będą się dobrze zachowywać? W końcu dorośli też nie zawsze cicho rozmawiają na wystawach.
Zgadzam się, że dzieci często przeszkadzają. Nie powiedziałabym jednak, że zajmują miejsce, bo to znaczy, że dorosły jest ważniejszy niż dziecko.
Oczywiście rozumiem, o co chodzi basi.n, ale nie lubię niepotrzebnych zakazów 🙂
@nowowiejska
To może wyjaśnię, że ta wystawa Vermeera jest unikalna, ponieważ już nigdy więcej nie będzie można zobaczyć tak wielu jego obrazów w jednym miejscu. Te bezcenne obrazy nie mogą już więcej być narażone na podróż. Dlatego przybywają na tę wystawę ludzie z całego świata ! Dlatego przedłużono godziny otwarcia muzeum do 21 wieczorem, a pomimo to nie ma już ani jednego biletu do jej zakończenia 4 czerwca.
To obiektywnie oznacza – ogromne wydarzenie na skalę światową !
I w tym wypadku z całą pewnością dorosły miłośnik malarstwa Vermeera jest jedynie ważny. Nie jest to miejsce dla dzieci.
Mam nadzieję, że ja dobrze zrozumiałem basię.n. I ma moje bezwarunkowe i bezinteresowne poparcie w kwestii swoich oczekiwań odnośnie standartów zwiedzania wystawy (wystaw!). Proszę wybaczyć, że pozwolę sobie nie rozwijać tematu.
Nie zgadzam się co do niechęci do obecności dzieci na wystawach sztuk plastycznych. Naturalnie w przypadku nieodpowiedniego zachowania powinna nastąpić ewakuacja (decyzją rodziców czy opiekunów). Ponieważ: nabywanie wrażliwości artystycznej odbywa się od bardzo wczesnego wieku, na pewno jest wskazana ekspozycja piękna i sztuki dziecięcym oczkom (i uszkom). Oczywiście, można to tak zorganizować, że są godziny dla rodziców z dziećmi i godziny dla dorosłych. Są ludzie mniej lub bardziej tolerancyjni. Widzę to w samolotach i bardzo współczuję rodzicom małych dzieciaczków, kiedy współpasażerowie traktują owych (czasem tylko spojrzeniami) jak trędowatych. A to jest bardzo trudna sytuacja dla rodziców.
Jak zwykle, wszystko sprowadza się do obustronnej tolerancji i dobrych manier. Wrzeszczące/płaczące skarby należy z wystawy zabierać natychmiast – to jest dobra maniera. Odrobina zrozumienia, kiedy rodzic uspokaja dziecko na wystawie (z sukcesem) to oznaka tolerancji, która jest często deficytowa. Sale koncertowe z godzinami i spektaklami dla najmłodszych to świetny pomysł. Natomiast płaczące dziecko na wieczornym koncercie – to bardzo zły pomysł i zła maniera – wychodzimy natychmiast i nie wracamy. I jeszcze żałujemy, że nam to przyszło do głowy. Nie spotykam się z wyjącymi dziećmi na koncertach, więc chyba większość rodziców tego nie robi.
Pozdrawiam.
Stanę po stronie Basi n., bo byłam wczoraj na tej wystawie. Tam panują warunki ekstremalne! Łatwo pisać, gdy się nie próbowało przedzierać w tym tłumie. Szczęśliwie, gdy byłam, była tylko jedna mama z niemowlakiem w chuście, który spał i jedni rodzice z dzieckiem w wózku, którzy spacyfikowali dziecko jakimś filmem w komórce. O żadnej edukacji dzieci na takiej światowej wystawie raczej nie ma co marzyć, bo dzieci zdołają zobaczyć, ze swoim wzrostem, najwyżej nogi tłumu, który stoi przed obrazem. Są specjalne zajęcia dla mam z dziećmi w muzeach i to całkiem sporo. Holandia jest nad wyraz liberalna w wielu kwestiach. Kwestia dzieci, szczególnie w Polsce mam wrażenie, jest nad wyraz drażliwym tematem.A są już i w Polsce miejsca, gdzie wprowadzono limit wiekowy dla wstępu dzieci np. kocie kawiarnie w Warszawie (12 lat), bo wiele dzieci nie potrafiło się zachować i krzywdziło zwierzęta.
Nie widzę problemu we wprowadzaniu dzieci w świat sztuki na różne sposoby. Mogą być zajęcia plastyczne w muzeum czy muzyczne w filharmonii. Niechętnie tylko widzę nieuznawanie dzieci jako ludzi którym też wrażenia artystyczne są bardzo potrzebne. Oczywiście nie mogę nic mówić na temat obecnej wystawy Vermeera bo jeśli dzieci faktycznie niczego nie zobaczą, to może lepiej przygotować dla nich świetne zajęcia na temat Vermeera czy jego małej uliczki?
Moje doświadczenia z dziećmi wychowanymi w PL są bardzo pozytywne. To szczegół, ale forma Pan/Pani w stosunku do osób obcych pomaga nieco właśnie w zachowaniu dobrych manier. Płynęłam kiedyś statkiem wycieczkowym w Krakowie i oprócz nas była tylko wycieczka szkolna kilku klas. Byłam zachwycona grzecznością dzieci (I i II klasa), ich uprzejmością. Brawo! I dla pań nauczycielek, które miały kilka par oczu dookoła głowy!
Pozdrawiam
Uważam, że są miejsca jak muzea, sale koncertowe, gdzie dorosły JEST ważniejszy niż dziecko, a są miejsca jak place zabaw, karuzele, gdzie dziecko jest ważniejsze niż dorosły. Szczęśliwie nie latam często samolotami, ale w Pendolino problem rozwiązano – jest wagon „strefa ciszy” i jeśli są tam dzieci, co się latem zdarza i są niegrzeczne, zapewne zwróciłabym uwagę. Akurat te, które latem widziałam były grzeczne i miały czujną mamę. A co powiedzieć na to, że dzieci w Warszawie ładują się w środkach publicznego transportu, kawiarniach z butami na siedzenie i rodzice nie reagują. Ciągle to widzę. Zatem uważam, że ten niemuzyczny temat jest szeroki i nie taki oczywisty.
A ja się na dzieciach już nie znam, tylko pamiętam, że jako dziecko byłem głupi, jak to dziecko. Problem jest w rodzicach, gdyby ktoś mnie pytał.
Ale o czymś innym chciałem – o ile Vermeer łatwo napisać i trudno powiedzieć (jeszcze nie słyszałem w wykonaniu rodaka wymowy zbliżonej do prawdziwej), to ten Kristian ma odwrotnie. On jest Bezuidenhout, jeśli łaska, pliz. Trudna języka, wiem. 🙂
Oczywiście, że to rodzice/osoby opiekujące się są odpowiedzialne za praktycznie wszystkie zachowania maluchów. (Na pociechę -? ) podam tylko, że najgorsze zachowania dzieci które widziałam (typu podawanego przez panią Frajde) nie były w PL ani nie w USA. Ale niestety w Europie!
Czy dobrze zrozumiałam, że na wystawie Vermeera są takie ogromne tłumy, że naprawdę nie ma się danego obrazu nawet na chwilę „dla siebie”?
@ Wielki Wódz, dziękuję za poprawę i przepraszam za pomyłkę
@Berkeley special, „dla siebie” w żadnym momencie się nie ma. Można odczekać, gdy przedni rząd się zwolni i wtedy wskoczyć do przodu i wówczas ludzie ustawiają się za. Dla mnie niekomfortowe, bo nie lubię czuć się osaczona:-) Oglądałam zazwyczaj pod dużym kątem z boku lub z tyłu, za trzema rzędami:-) Takich tłumów nie było nawet na Boschu w s’Hertgenbisch, ale Amsterdam jest łatwiej dostępny. Lepsza sytuacja w salach ze stałą kolekcją, ale też liczba ludzi, jakiej tam nie widziałam, a mamy dopiero marzec. Myślę, że ludzie po pandemii zaczęli jeszcze częściej podróżować.
O Boszzz, w s’ Hertogenbosch oczywiście, piszę w komórce, a muszę uważać, bo Wielki Wódz czuwa 🙂
Ale, żeby tak nie marudzić, to wspaniała wystawa, dlatego tak jest. Wielkie szczęście, że mogłam tam być i też poczuć klimat tych ludzi, którzy są tak spragnini sztuki 🙂
@Frajde
Dobrze jest ogladać z boku lub z tyłu jak się ma odpowiedni wzrost. Ale mając 1.56 trzeba wyczekać na miejsce w pierwszym rzędzie 😀
Jeśli chodzi stałą kolekcję – liczba ludzi jest tam teraz tak wielka, ponieważ karty na wystawę Vermeera upoważniają również do jej obejrzenia. Dlatego i tam jest więcej ogladających niż zwykle.
Tak, to prawda – jestem wysoka… 🙂
Patrzyłam na „stałej”, czy ludzie mieli vermeerowskie opaski i tak różnie Ale, wiadomość dla @Berkeley special, de Hooch był wolny 😉 i bardzo Pani zazdroszczę, że do Waszyngtonu ma Pani blisko, bo te nowojorskie mnie nie ruszyły, ale waszyngtońskie – cudo!
Dziękuję za ten opis wystawy. Rzeczywiście jest popularna – bardzo. Co do bliskości do Waszyngtonu to mam, tak na oko licząc 4,500 km. Bliżej mam niż Pani na pewno, ale jednak jest to kilka godzin samolotem, pociągami i autobusami to ponad 3 pełne dni, bez postoju na odpoczynek. Dalej niż z Warszawy na samo południe Hiszpanii!
Jednak Galeria Narodowa w Waszyngtonie ma piękne kolekcje i bardzo warto je zobaczyć. Wejście jest bezpłatne.
Pozdrawiam.
Ooups, nie pomyślałam… 🙂 Taki dystans nawet w Europie już leciałabym samolotem jednak. To zacne, że nie płaci się za wejście, nie wiem, czy podobnie nie jest w National Gallery w Londynie.
A Pani Kierowniczka do Madrytu koncertowo , czy rekreacyjnie? 🙂
Tak, w Londynie też wiele wielkich muzeów jest bezpłatnych. W stolicy USA podobnie. Ale już w Nowym Jorku nie – natomiast trzeba wypatrywać bezpłatnych dni w miesiącu bo takie są, albo kupować sobie kartę członka wspierającego i mieć wstęp bezpłatny i różne zniżki etc.
Pozdrawiam. Życzę wszystkim miłych wrażeń z podróży. Ja sama jestem w podróży, ale bardziej w kierunku przyrody: fauny i flory.
Koncertowo 🙂
@PK wspaniale, będziemy zatem czekać na relację 🙂 .
@ Berkeley special
Tęskno mi do fauny i flory i często myślę, żeby uciec gdzieś w naturę, ale zawsze ostatecznie ląduję w jakimś mieście 😉 Inna sprawa, że wybór ma tam Pani przeogromny. Udanego wypoczynku i obserwacji.
@ Frajde: potwierdzam. W Londynie wchodzi się za darmo do tego i wielu innych muzeów – oczywiście dotyczy to kolekcji stałych, ale one są, jak wiadomo, nie w gałąź dmuchał. 🙂
Z ciekawością czytam tu Państwa dyskusję o wystawie Vermeera. Ja niestety zaspałam, bo pomyślałam, że zawsze będzie można ustawić się w kolejce po bilety na konkretny dzień – tak właśnie było w Londynie, np. podczas wspaniałej wystawy Leonarda w National Gallery (2012). Też była wyprzedana, ale codziennie przed wejściem ustawiały się długie kolejki po bilety. Mnie się udało ostatniego dnia i do dziś pamiętam to jako jedno ze swoich najsilniejszych przeżyć „wystawowych” – nawet mimo tłumów. Osobnym wspaniałym doświadczeniem okazały się rozmowy z innymi kolejkowiczami: towarzystwo różnorodne, ale zawsze wrażliwe, ze świetnym poczuciem humoru.
Dobrego wieczoru wszystkim!
Ja też ostatecznie zaspałam na Vermeera 🙁 Nawet akredytacji prasowych już nie przyjmują. Trudno.