39. urodziny SV
Pierwszy raz po pandemii odbyły się w pełnym wymiarze, a nawet z dopożyczonymi muzykami na I Symfonię Mahlera, którą, jak się okazuje, ta orkiestra zagrała po raz pierwszy.
Urodziny odbyły się tradycyjnie w Operze Narodowej – u Waldemara Dąbrowskiego, który był współinicjatorem powstania zespołu (przypomnę: SV powstała z muzyków Polskiej Orkiestry Kameralnej osieroconej przez Jerzego Maksymiuka po jego wyjeździe do Szkocji; pierwszym dyrektorem artystycznym był Sir Yehudi Menuhin, a wszystko to działo się przy Centrum Sztuki Studio, którego Dąbrowski był wówczas dyrektorem). Orkiestrę prowadził jej pierwszy gościnny dyrygent, Aleksandar Marković. W tym roku mija dokładnie 20 lat, odkąd wygrał katowicki Konkurs im. Fitelberga ex aequo z Litwinem Modestasem Pitrenasem. Z SV współpracuje od pewnego czasu, a oficjalnie jej pierwszym gościnnym dyrygentem jest od tego sezonu.
W programie nie zabrakło oczywiście utworu Krzysztofa Pendereckiego, wieloletniego dyrektora i przyjaciela orkiestry. Tym razem było to Adagietto z Raju utraconego, a Arkadiusz Krupa wykonał swoją partię na rożku angielskim (pięknie) stojąc przed orkiestrą jako solista.
Paweł Mykietyn napisał specjalnie na tę okazję nowy utwór orkiestrowy pt. Ash. Nie wiem, czemu taki tytuł; może miał symbolizować jakieś wypalenie, można było takie wrażenie odnieść, ale niekoniecznie. Utwór statyczny, w którym wypływają na powierzchnię coraz to kolejne dźwięki kolejnych instrumentów. W pewnym momencie zamiast tych leżących płaszczyzn pojawiają się piony akordowe, a później stopniowo wraca początkowa tkanka. Trochę to transowa muzyka, można przy niej odpłynąć, nie jest wyrazista, jest jakby samym tłem (sam kompozytor określa go jako „bez konturów”). To już kolejna współpraca kompozytora z tą orkiestrą; datuje się ona od dawna, od młodzieńczego 3 for 13, który to utwór wykonywali muzycy SV, po – ostatnio – świetną, nagradzaną muzykę do filmu IO.
Wreszcie Mahler – orkiestra rzadko jak dotąd wykonywała dzieła tego kompozytora, a I Symfonii w ogóle nie grała. Jak na taką okoliczność, a także na to, że była przygotowywana stosunkowo krótko, ale intensywnie, wyszło naprawdę nieźle. Pierwsza część bardzo wiosenna, scherzo-ländler rubasznie wiejskie, podobnie słynna III część z klezmerskimi akcentami (autor omówienia w programie napisał, że początkowy marsz oparty jest na melodii Bruder Martin, tymczasem jest to oczywiście Bruder Jakob, czyli Frère Jacques), a burzliwy finał zatriumfował na koniec.
Po koncercie był tort urodzinowy, ale wcześniej odznaczono kilkoro zasłużonych muzyków Glorią Artis, m.in. będących już na emeryturze skrzypków Grzegorza Kozłowskiego Pawła Gadzinę, Zbigniewa Wytrykowskiego i grającego wciąż Łukasza Turczę, altowiolistę Włodzimierza Żurawskiego, wiolonczelistę Jerzego Klocka. A potem Sinfonia Varsovia Brass zagrała wspaniałą fanfarę, jak się okazało, nie tylko dla kolegów, ale też z całkiem innej okazji: dyrygent po podziękowaniu orkiestrze i wyznaniu, ile dla niego znaczy, skorzystał z podniosłego momentu i oświadczył się swojej narzeczonej, która przyjechała z nim. Bardzo romantycznie, w sam raz na pierwszy dzień wiosny.
I jeszcze jedno. Ogłoszono dziś, że na dniach wreszcie podpisana zostanie umowa z wykonawcami budowy na Grochowskiej i czeka nas w końcu prawdziwy początek robót.
Komentarze
@Frajde
Miałem okazję zwiedzić miejsca popularne w czasie zarazy. Bezludna Florencja, martwe Cannes, Wersal na zapisy i co drugie miejsce w La Scali. Wszystko w maskach i z testami. Teraz orzech nie lada w związku z koncertem Zimermana w Amsterdamie. Gdzie stanąć? Miasto zrobiło się nieznośne. Godzinę dalej pociągiem ceny nadal są odwrotnie proporcjonalne do standardu – widać spryciarze tacy jak ja dawno już wpadli na mój pomysł. Pozostanie chyba jechać z Antwerpii pociągiem i wrócić do domu po koncercie.
Przypomniały mi się niedzielne koncerty w Royal College of Music przy Albert Hall w Londynie. Bilet kosztował tyle co piwo w pobliskim pubie. Artyści znamienici i jeszcze bardziej znamienici. Publiczność przynajmniej w części ta sama co na koncertach przy świecach w St Martin-in-the-Fields, tam bilety chyba za dwa piwa były. Kiedyś za sąsiadkę miałem pewną czarnoskórą panią z dłońmi zniszczonymi ciężką, fizyczną pracą. Tak się złożyło, żeśmy sobie we wzruszone oczy w pewnym momencie spojrzeli. Pani była w wieku emerytalnym i stać ją było na londyński koncert. Kochała muzykę.
P.S
Falangi turystów z rydwanami walizek do czterech zaprzężonych kółek. Mieszkania na doby, na godziny hotele, życie w sekundę. Atrakcje żywe i martwe natury. Barcelona, Wenecja, Amsterdam, Paryż. I tylko nie Radom.
Przepraszam Radomian, ale tak mi się ułożyło:)
Radom też spoko 😉
Polecam w tym roku AIRSHOW w sierpniu. Wkręca w tematykę nawet ludzi kompletnie zielonych. Dźwięk silników odrzutowych z dopalaczami, tego trzeba posłuchać. Innym punktem zaczepienia są pokazy grup akrobacyjnych .Coś pięknego. Jak były w Radomiu włoskie Frecce Tricolori to latali miedzy innymi do Nessun Dorma 😉 https://youtu.be/Kmhm1Ljz7c8?t=1194
No, ale to akurat koncept Włochów, a nie Radomia 🙂 Bardzo ładne.
Dzień dobry.
Nie przekonuje mnie jako osobę z publiczności, która płaciła za bilet argument, że ponieważ symfonię wykonywali po raz pierwszy i przygotowania były krótkie, więc koncert można uznać za niezły. Jest dokładnie odwrotnie i jeśli prawdą jest niedostateczna ilość prób, należałoby użyć słowa – lekceważenie. Lekceważenie kompozytora i publiczności. Nie jest to z mojej strony wytykanie wpadki, a raczej wytykanie reguły. Większość ostatnich koncertów Sinfonii Varsovii jest zwyczajnie słaba. Zdarzają się nieliczne wyjątki, zwykle wtedy, kiedy koncert prowadzi dobry dyrygent (np Marek Janowski – koncert z symfoniami Schuberta i Beethovena był bardzo przyzwoity). I te wyjątki to dowód na to, że potencjał w tej orkiestrze jest. Liczne występy muzyków, liderów sekcji w kameralistyce czy solo potwierdzają klasę tych artystów. Dlaczego więc ten potencjał jest zwyczajnie marnowany już kolejny rok przez brak regularnej współpracy z charyzmatycznymi dyrygentami, którzy mogliby nadać kierunek i pomóc tej zbiorowości świetnych artystów stać się jednym, harmonijnie funkcjonującym organizmem? Nie rozumiem tego widząc i słysząc co się dzieje obok.
Ostatnie lata to przecież wielki sukces Andrzeja Boreyki w podniesieniu poziomu Orkiestry Filharmonii Narodowej. To było niesamowite słyszeć skokową zmianę już podczas ich pierwszego wspólnego koncertu (Lutosławskiego Wariacje Symfoniczne i V Beethovena – ChIJE 2019), później na otwarcie sezonu (Święto Wiosny) i dalej, pomimo pandemii stabilny rozwój trwający nieprzerwanie aż do teraz: wspomnę tu ostatnie znakomite wykonanie Koncertu na orkiestrę Bartoka sprzed dwóch tygodni. Można zupełnie bez wstydu zabrać na piątkowy czy sobotni koncert symfoniczny znajomego np. z Zurychu i wysłuchiwać pochwał pod adresem zespołu, które wcale nie są tylko kurtuazją. Oczywiście, interpretacje to rzecz gustu, są lepsze i gorsze, ale sama jakość gry jest wysoka i co ważne forma zespołu jest niezwykle stabilna. Do najwyższej ekstraklasy orkiestrowej, w której jest może kilka zespołów z Europy (i jeszcze mniej z USA) trochę OFN wciąż brakuje, mieliśmy przykład maestrii orkiestrowej na Eufoniach gdy Wiener Symphoniker wykonywali V Mahlera, ale to już są naprawdę niuanse. Idąc na koncert Filharmonii Narodowej jestem spokojny, bo wiem, że w najgorszym razie wyjdę z niego zadowolony. Ot taki całkiem przyjemny czarny scenariusz.
Z Sinfonią Varsovią tak dobrze nie ma. Ich koncerty wiążą się z dużym ryzykiem rozczarowania. Zresztą ten przykład z festiwalu Eufonie jest znaczący. Dzień po wiedeńczykach występowała SV (dyr. Robert Kruzik) z Preludiami Liszta. Idąc na ten koncert nawet wtedy nie miałem zamiaru porównywać ich do Wiener Symphoniker, ale z innym wykonaniem preludiów Liszta, które wciąż miałem dobrze w pamięci, bo 8 października w tej samej sali wykonywała to Filharmonia Narodowa i Andrzej Boreyko. Naprawdę, kto mnie zna, ten wie, że byłem podekscytowany tym, że będzie wspaniała okazja jeden do jednego przyjrzeć się różnicom w interpretacji, brzmieniu, precyzji obu stołecznych orkiestr. I bardzo szybko, bo po kilku taktach zrozumiałem, że moje podekscytowanie jest zupełnie niepotrzebne, bo gra miejskiej orkiestry jest zwyczajnie o kilka klas gorsza i nie ma czego porównywać.
Sukces FN to niejedyny przykład, że ukierunkowana ciężka praca przynosi efekty. Inny, może nawet jeszcze bardziej spektakularny to rezultat pracy Jarosława Szemeta z Filharmonią Śląską. Jak widać – można!
Niestety, wczorajszy koncert SV, to było podobne rozczarowanie jak z tymi preludiami na Eufoniach. I naprawdę, nie piszę tego, by się wyzłośliwiać czy hejtować, tylko by dać sygnał, że coś w obecnym modelu pracy Sinfonii Varsovi nie działa i pora na zmiany, bo zwyczajnie szkoda drzemiącego w muzykach potencjału. Chciałbym, żeby koncerty SV były ucztą i rozkoszą. I niech to będą moje życzenia urodzinowe dla orkiestry. Wierzę, że jest to możliwe do spełnienia.
No, nie zgadzam się tym razem z Jakóbem. Naprawdę, tak źle nie było. Co więcej, dawno nie słyszałam np. tak dobrego kontrabasu na początku III części (a jego rola jest kluczowa), świetne też były dęte – w ogóle sekcja dęta w SV jest znakomita, moim zdaniem lepsza niż w FN. Smyczki trochę się przetasowują, jedni odchodzą, drudzy przychodzą, muszą sobie na nowo brzmienie wypracować, a ponadto było wiele osób, które na co dzień w tej orkiestrze nie grają.
Na wspomnianych koncertach Eufonii akurat nie byłam, więc nie jestem w stanie nic powiedzieć, ale SV wciąż jest przecież orkiestrą praktycznie bez siedziby, sala prób na Grochowskiej jest mała, muszą wciąż koczować. I przy tym wciąż nie mają stałego dyrygenta, było parę przymiarek, ale, jak zły los zadecydował, niemożliwych do zrealizowania.
Bardzo ciekawy (i darmowy!) koncert pasyjny SV szykuje się w sobotę na Kamionku: https://www.sinfoniavarsovia.org/wydarzenia/koncert-pasyjny-na-kamionku/
@Jakób et al
SV wydaje się być od jakiegoś czasu w stanie przejściowym – skład oryginalny w większości odszedł, a nowy jakoś się nie może dostroić (z braku lepszego słowa). Jakby stracili kierunek.
Na koncercie z Markiem Janowskim nie czuło się straty kierunku. No, ale nie mają kogoś takiego na co dzień.
To znaczy – może powinni mieć stałego dyrygenta, który by im ten kierunek nadał. Czasami odnoszę wrażenie, że stają się bardziej instytucją kulturalną (edukacja, popularyzacja muzyki) niż orkiestrą.
No, trochę tak.
Chociaż mieszkam po prawej stronie Wisły (a do tego jestem rówieśnicą Sinfonii Varsovii), jak mam iść na koncert, to najpierw patrzę na repertuar S1, a potem FN. Nie chcę przez to powiedzieć, że SV deprecjonuję: po prostu jest ona słabiej obecna na mojej prywatnej mapie. A bardzo bym chciała, żeby to się zmieniło: mam nadzieję, że budowa nowej sali koncertowej zainspiruje SV do poszukiwań i wydobycia z orkiestry pełni jej możliwości. Bo to, że są one niemałe, pokazał chociażby świetny cykl „Sinfonia Varsovia kameralnie”, który bardzo lubiłam przed pandemią.
A SV to dla mnie też wyjątkowe wspomnienia. W 2015 roku, podczas konkursu chopinowskiego, byłam na recitalu Charlesa Richard-Hamelin, jeszcze w starym gmachu weterynarii. Połączenie tego wnętrza z kunsztem kanadyjskiego pianisty – to było coś!
O tamtym recitalu dowiedziałam się oczywiście z tego bloga. 🙂