Tylko po ukraińsku

Wróciłam właśnie z koncertu w Operze Narodowej (w Salach Redutowych) na zakończenie kursu ukraińskiej muzyki wokalnej. Kurs był inicjatywą dyrektorki Akademii Operowej, Beaty Klatki.

Prowadziła je oczywiście Olga Pasiecznik, stała wykładowczyni Akademii Operowej, ale także znany nam dyrygent Andriy Yurkevich, pianista Lech Napierała, a wymowę ukraińską (wszyscy śpiewali w oryginale) konsultowała Kvitka Sozanska, która na koncercie zagrała jeden utwór na bandurze – Wiosenną fantazję bandurzystki i kompozytorki Halyny Menkush.

Kilkanaścioro śpiewaków, którzy wzięli udział w kursie i koncercie, to nie tylko Polacy i Ukraińcy, ale też, w ramach europejskiej sieci akademii operowych enoa, dwoje gości z belgijskiej Chapelle Musicale Reine Elisabeth (to ta sama uczelnia, z której pojawiło się kilkoro skrzypków na Konkursie im. Wieniawskiego). Pianiści pochodzili tylko z Ukrainy i Polski. Wszyscy Ukraińcy płci obojga (z oczywistych względów były głównie dziewczyny, ale też baryton Nazar Mykulyak) ubrali się w piękne wyszywanki.

Jeśli chodzi o repertuar, dominował styl romantyczny albo postromantyczny, nawet w przypadku kompozytorów bliższych dzisiejszym czasom. Pieśni to oczywiście mały wycinek twórczości; trudno byłoby zorientować się np. kim był Borys Latoszynski jako muzyk na podstawie tych dwóch rzeczy, które tu usłyszeliśmy. Byli oczywiście znani już nam klasycy, czyli właśnie romantycy: Mykoła Łysenko i Stanisław Liudkewycz, z późniejszych Wasyl Barwinski (działał we Lwowie, w latach 30. zesłano go do łagru), Kyryło Stecenko, Jakiw Stepowyj (Jakymenko). Nieznane mi wcześniej były nazwiska Władysława Zaremby (mimo polsko brzmiącego nazwiska to naprawdę kompozytor ukraiński z końca XIX w.), Denysa Siczynskiego (XIX w.), Romana Medentsi, Płatona Majborody i jego brata Heorhija (XX w.), Denysa Bonkowskiego (XIX w.), Kostiantyna Dankewycza (XX w.) i Witalija Kyreiko (zmarły kilka lat temu). I jeszcze dwie kompozytorki: Liudmyła Aleksandrowa (XIX w.) i Stefania Turkewycz (XX w.), które wyemigrowała na Zachód i może dlatego stylistycznie jej pieśń się odróżniała jako trochę odważniejsza. Mimo czasowego rozrzutu bowiem była to jakby wciąż ta sama muzyka, niosąca tę samą rzewność i nostalgię, tę samą inspirację ludowymi melodiami. Cóż, jak się spojrzy na dzieje Ukrainy, można zrozumieć, dlaczego tak było. Oczywiście pisywało się tam również inaczej w ostatnim wieku, ale pieśń jest też szczególnym gatunkiem.

Głosy naprawdę mogły się podobać. Z pań – mezzosopranistki Justyna Khil i Zuzanna Nalewajek, sopranistka Sylwia Ziółkowska oraz sopranistki ukraińskie: Solomiia Pavlenko i Mariana Połtorak. Z panów: bas-barytony Grzegorz Pelutis (niespodziewanie świetna góra skali) i Jan Kubas, kontratenor Jakub Foltak (znany nam z Polskiej Opery Królewskiej), barytony Adrian Janus i Aleksander Kaczuk-Jagielnik, a także wspomniany wcześniej baryton ukraiński. Pianiści też stanęli na wysokości zadania.

Wiersze Tarasa Szewczenki recytował Olgierd Łukaszewicz – niestety strasznie manierycznie, ale wybaczam, bo na koniec wygrzebał coś specjalnego: przeczytał fragment tego zdumiewającego tekstu (a Nazar Mykulyak – tłumaczenie ukraińskie). Symbolicznie zabrzmiała później wykonana zbiorowo Modlitwa Andrija „Panie nieba i ziemi” z opery Zaporożec za Dunajem Semena Hulaka-Artemowskiego, o której dotąd tylko słyszałam.

PS. Szykuje się na lato nowy festiwal, którego inicjatorem jest Tomasz Konieczny. Po raz kolejny (bo były już próby) Wagner powróci do Opery Leśnej w Sopocie. Na razie krótko, ale w przyszłości miejmy nadzieję, że dłużej. Więcej wiadomości tutaj.