Dzień chóru
Dokładnie 70 lat temu swój pierwszy występ dał Chór Filharmonii Narodowej. Dziś uczcił to specjalnym koncertem – choć to oczywiście już całkiem inny zespół.
Na jego czele stali zawsze świetni fachowcy – różnie można mówić o ich stylu bycia i, że tak powiem, polocie, ale każdy z nich był profesjonalnie na wysokim poziomie. Obecnie szefem jest Bartosz Michałowski, który prowadził dzisiejszy koncert – porządna szkoła poznańska. Szczególną zaletą jego rządów jest otwartość i pomysłowość w dziedzinie doboru repertuaru.
Koncepcja dzisiejszego koncertu opierała się na dwóch filarach: pierwszym było pokazanie trzech twarzy Krzysztofa Pendereckiego, drugim – Magnificat Johanna Sebastiana Bacha. Przy czym jeśli chodzi o Pendereckiego, to tych twarzy było właściwie więcej, a był też ciekawy jednorazowy eksperyment: zestawienie młodzieńczych Psalmów Dawida z odpowiednimi psalmami z Psałterza Mikołaja Gomółki.
Najpierw jednak był Penderecki późniejszy i tak sobie go dziś trochę inaczej słuchałam: zastanawiając się, czy nie wiedząc, że to jego, rozpoznałabym tę muzykę. Chyba nie w każdym wypadku. Veni Creator pochodzi z 1987 r., czyli już po Czarnej masce, a przed Ubu królem, i nie ma w nim oddźwięku żadnego z tych dzieł, nie przypomina również Polskiego Requiem, jest samoswoje i dlatego ciekawe. Z Missą brevis jest trochę inna sprawa, ponieważ powstawała na przestrzeni 20 lat. Najwcześniejszy jest fragment Benedicamus Domino, z 1992 r., który też wyraźnie odbiega stylem i jest może najbardziej archaizującym fragmentem. Z 2002 r. jest Benedictus, w którym pobrzmiewają echa Siedmiu bram Jerozolimy i Credo, ale w kameralnej formie a cappella wrażenie jest zupełnie inne. Sześć lat później w Sanctus jeszcze było trochę podobnie. Na koniec powstały pozostałe części. W Kyrie jeszcze są te słodko-cerkiewne brzmienia, ale Gloria jest już zupełnie inna: zaplatane w kanon głosy i wędrujące harmonie przywiodły mi na myśl raczej skandynawską muzykę chóralną; w tym momencie właśnie pomyślałam, że mogłabym nie rozpoznać kompozytora słuchając tej części osobno. Wreszcie Agnus Dei, które kompozytor szczególnie ponoć lubił, a ja też mogłabym przypisać je innemu kompozytorowi, tak dalece nie kojarzy mi się to z Pendereckim. Ciekawe wrażenie.
Eksperyment połączenia Gomółki z młodym Pendereckim interesujący, ale tym bardziej wzbudził we mnie chęć posłuchania po prostu Psalmów Dawida w całości (więc robię to właśnie pisząc). Jaki to świetny utwór. Zupełnie inny, jeszcze przed największymi wzlotami, ale jest w nim, zwłaszcza w dalszych częściach, wspaniała energia. W zasadzie tego utworu z poprzednimi nie łączy nic poza znakomitym operowaniem chórem. Podsumowując, muzyka chóralna Pendereckiego jest niezwykle wymagająca i Chór FN wszystkie te wymagania spełnił dziś z nawiązką.
Już w Psalmach dołączył zespół instrumentalny (który ma w tym utworze równoważną rolę), a w drugiej części – orkiestra, choć w kameralnym składzie, by dopasować się do brzmienia bachowskiego. Tylko z początku było trochę zachwiań w trąbkach czy oboju. Chór w Magnificat ma zaledwie pięć fragmentów, a właściwie cztery, bo dwa ostatnie są połączone, i pozostałe części należą do solistów. Z tymi było jednak nierówno. Pierwsza sopranistka, Dorota Szczepańska, wypadła w sumie najlepiej, podobnie bas Artur Janda. Druga sopranistka, Magdalena Pikuła, ma ładną barwę, ale głos mały, więc zespół ją zagłuszał. Kontratenor Jakub Borowczyk niestety trochę prześlizgiwał się po dźwiękach, a tenor, Karol Kozłowski, także nie zawsze się wyrabiał w swojej szybkiej, zamaszystej arii. W sumie jednak wykonanie zostało przyjęte owacją na stojąco; niemały w niej udział mieli dawni członkowie chóru, którzy przybyli na koncert.
Magnificat, ale tylko pierwsza część, w wykonaniu zespołów Johna Eliota Gardinera i pod jego batutą, był też utworem rozpoczynającym program muzyczny w Opactwie Westminsterskim podczas dzisiejszej koronacji Karola III. Ale nie o tym chciałam. I tu było wiele przyjemności dla miłośników muzyki chóralnej i nie tylko. Dwa słowa przy okazji o nowych utworach skomponowanych na tę okazję (w zamówieniach zachowany był parytet), których było w sumie osiem (w tym jeden na wcześniejsze zamówienie od Karola, a jeden napisany przez trójkę kompozytorów). Moja refleksja: trochę to było sztuczne. Dzieła z dawnych czasów, od Byrda przez Purcella, Haendla, po Waltona i Elgara, są znakomite i w sposób naturalny pasujące do sytuacji. Dziś kompozytorzy jakby nie wiedzieli, co właściwie pisać, żeby było miło i przystępnie, a zarazem podniośle. „Poważkowi” twórcy niespecjalnie się chyba w tym czują (może stosunkowo najlepiej Roxanna Panufnik); najbardziej naturalnie odnaleźli się… twórcy muzyki filmowej, którzy po prostu spróbowali wejść w swoje stałe klimaty, bez pretensji do stworzenia arcydzieła. Takie czasy widać.
Komentarze
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=vcruxKT5YMM
Żałobny początek tygodnia…
Lubię ten utwór. Pamiętam, jak p. Tadeusz Strugała prowadził go na Wratislavii, wiele lat temu. Długi, ale słucha się go tak, jakby przyglądać się płynięciu rzeki. Poruszający.
Ale ładna metafora… „słucha się go tak, jakby przyglądać się płynięciu rxeki”. Woda koi, wycisza.
Bo to Requiem właśnie takie jest.
OT:
10 maja w Multikinie „Hamlet” w reżyserii Warlikowskiego https://multikino.pl/wydarzenia/opera/kinomaestro-pl-sezon-2022-23-hamlet-z-opera-national-de-paris (zmiana daty)
18 maja w Nowym Teatrze „Bachantki” w reżyserii Warlikowskiego. Wstęp wolny. https://nowyteatr.org/pl/kalendarz/bachantki
Przepraszam, Bachantki są 21 maja o godz. 18. My bad.
Menachem Pressler, RIP.
Zabraklo Mu kilku miesiecy do setki 🙁
Lady Annabelle Whitestone juz trzeciego meza/partnera odprowadzila do grobu… Pierwszym byl Rubinstein:
http://www.scena.org/columns/lebrecht/071219-NL-piano.html
Pod poprzednim wpisem już rozmawialiśmy o tej stracie 🙁
Wrzuciłam tam linki do paru dokumentów o nim. Obejrzałam je, są świetne, polecam.
No tak, nie nadazam… Sorry.
A swoja droga, za kogo sie teraz zabierze Lady Annabelle (ma dopiero 78 lat)?
jrk
Skoro juz tak na smutno, to:
https://www.nytimes.com/2023/05/08/arts/music/grace-bumbry-dead.html
RIP
Kolejna legenda…
A co do Annabelle, to rzeczywiście będzie teraz miała kłopot 😈
Nie przepadam za Panią Annabelle, , czego dawałam już tutaj wyraz, którą znam oczywiście tylko z tych romansowych historii. Zatem będę odrobinę złośliwa. Może Ivo Pogorelić… Trzeba teraz odwrócić relację wieku 🙄
@Frajde
Proszę wybaczyć, ale to zupełnie bez znaczenia, czy Pani przepadała za Annabelle czy też nie. Ważne, że przepadali za nią Rubinstein i Pressler, że była ich muzą i opromieniała swoją obecnością ich ostatnie lata. Spróbujmy przyjąć taką perspektywę – dzięki niej odeszli jako szczęśliwi ludzie i artyści, My jako odbiorcy ich sztuki też na tym zyskaliśmy
Presslerowi pomagała też wejść na scenę 🙂
@ zos
Pewnie, że to bez znaczenia, czy ja za nią przepadam. Nie jest jednak dla mnie bez znaczenia, co musiała czuć Nela Rubinstein, gdy została pozostawiona po całym życiu, zapewne pełnym wyrzeczeń i trudów…
Uważam, że osoba, która się tak zachowuje tj. Annabelle, musiała być zapatrzoną w siebie wielką egoistką (to i tak delikatne określenia).
A a propos Neli, można zobaczyć, jak piękny mazurek według jej przepisu upiekł na Wielkanoc Jacek Dehnel 😉
https://www.instagram.com/p/Cqz0bR7ovOY/
Gdyby się ktoś zgorszył, to w komentarzu do tego zdjęcia Agata Młynarska napisała: „Ciocia byłaby dumna! Również z powodu ornamentyki. Miała szalone poczucie humoru i dystans”
A tu boska Maria Joao Pires z Menahem Presslerem:
https://www.instagram.com/p/CsBFPXWA-Sl/
A czym się tu gorszyć, chyba tylko tym, że ta cała blacha tylko na dwóch… 😉
Piękny ten komentarz Pires:
„Menahem Pressler will forever stay in our memories as the most wonderful musician, and a truly great teacher. He never sacrificed musical expression and phrasing for anything. From the chamber music lessons he gave me, I will always remember his clear advice. His respect for the composer and the score was very strict, but at the same time, he understood how we should act as interpreters—being present without destroying the source of the music”.