Po tanecznych Ogrodach

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Koncert zamykający Ogrody Muzyczne w Studiu im. Lutosławskiego musiał zostać opóźniony o dobrych kilka minut – publiczność wypełniła salę, ale chętni wciąż stali w kolejce.

Trochę mi się smutno zrobiło, kiedy sobie pomyślałam, na ilu dobrych koncertach w tym miejscu niestety tak nie jest… Ale ten koncert też był może nawet nie tyle dobry, co bardzo sympatyczny.

Hyuka Lee pamiętamy z Konkursu Chopinowskiego w 2021 r., na którym otrzymał wyróżnienie, a pięć lat wcześniej został najmłodszym w historii zwycięzcą Konkursu im. Paderewskiego w Bydgoszczy. Za półtora tygodnia wystąpi w Dusznikach – przede wszystkim jako zeszłoroczny triumfator Konkursu im. Marguerite Long. Ostatnio ponoć pomieszkuje w Warszawie na Powiślu (nawet nauczył się trochę polskiego, podobno z Internetu); tak mu się bardziej opłaca, bo ma dużo koncertów w Polsce i w ogóle w Europie.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Tym razem wystąpił jednak nie sam, lecz w duecie z młodszym o 7 lat, czyli dziś 16-letnim bratem Hyo, który już też zaczyna kosić nagrody i wygląda na to, że będzie z niego również niezły pistolet. Muszą grać razem od dawna i dużo ćwiczyć, bo są znakomicie zgrani, a przy tym zbliżeni poziomem. Dzisiejszy koncert był lekki, łatwy i przyjemny (no i częściowo taneczny): dwa utwory Piazzolli, suita na tematy z Porgy and Bess Gershwina w opracowaniu Percy’ego Graingera, Karnawał zwierząt Saint-Saënsa i Danzón nr 2 Arturo Márqueza. Plus trzy bisy: Tarantela Szostakowicza, Taniec węgierski nr 5 Brahmsa i w końcu brawurowe Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego. I właściwie nie szkodzi, że nie do końca czują klimat latynoski czy bluesowy, że przykładowo Kury i kogutyKarnawału w ogóle takowych nie przypominały czy że Lutosławski był trochę zamazany – przy całym entuzjazmie młodych pianistów i wrażeniu dobrej zabawy i tak odnosiło się pozytywne wrażenie.

Zakończenie festiwalu wiązało się z wręczeniem zeszłorocznej Złotej Konewki za najlepszą projekcję (otrzymał ją koreański musical na temat Marii Skłodowskiej-Curie, którego niestety nie widziałam, a powtórzono go i w tym roku) i ogłoszeniem nagrody za ten rok. Publiczność przyznała ją wieczorowi baletów Béjarta z Opery Paryskiej; na tej projekcji sala była zresztą chyba najbardziej pełna. Akurat na niej byłam i faktycznie, kultowe Ognisty Ptak (z niesamowitymi ptasimi ruchami głównego bohatera) i Bolero (z wielką pracą wykonaną przez solistkę), a pomiędzy nimi jeszcze Pieśni wędrownego czeladnika Mahlera w wykonaniu dwóch tancerzy, robią wielkie wrażenie. Byłam też w sobotę na Traviacie, także z Paryża, z fantastyczną Pretty Yende w roli głównej. Ogólnie jednak w tym roku nie odwiedzałam festiwalu zbyt często – albo byłam akurat poza Warszawą, albo byłam na innych imprezach, albo konkretne projekcje mnie akurat nie interesowały lub też widziałam je wcześniej (jak np. film o Ennio Morricone). Nowością tegoroczną było umieszczenie projekcji filmowych w kinie Wisła. Przed ostatnim seansem, czyli rzeczoną Traviatą, sala została zapytana, czy woli, żeby w przyszłości projekcje odbywały się w kinie, czy jak dawniej w namiocie festiwalowym, i więcej rąk podniosło się za namiotem. Faktycznie, namiot miał swoją atmosferę, a zwłaszcza – zgodnie z nazwą festiwalu – kwiaty ustawione wokół, wśród których można było przejść się w przerwie. Zawsze coś innego. Ale w kinie odbiór jest chyba jednak lepszy.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj