Po tanecznych Ogrodach

Koncert zamykający Ogrody Muzyczne w Studiu im. Lutosławskiego musiał zostać opóźniony o dobrych kilka minut – publiczność wypełniła salę, ale chętni wciąż stali w kolejce.

Trochę mi się smutno zrobiło, kiedy sobie pomyślałam, na ilu dobrych koncertach w tym miejscu niestety tak nie jest… Ale ten koncert też był może nawet nie tyle dobry, co bardzo sympatyczny.

Hyuka Lee pamiętamy z Konkursu Chopinowskiego w 2021 r., na którym otrzymał wyróżnienie, a pięć lat wcześniej został najmłodszym w historii zwycięzcą Konkursu im. Paderewskiego w Bydgoszczy. Za półtora tygodnia wystąpi w Dusznikach – przede wszystkim jako zeszłoroczny triumfator Konkursu im. Marguerite Long. Ostatnio ponoć pomieszkuje w Warszawie na Powiślu (nawet nauczył się trochę polskiego, podobno z Internetu); tak mu się bardziej opłaca, bo ma dużo koncertów w Polsce i w ogóle w Europie.

Tym razem wystąpił jednak nie sam, lecz w duecie z młodszym o 7 lat, czyli dziś 16-letnim bratem Hyo, który już też zaczyna kosić nagrody i wygląda na to, że będzie z niego również niezły pistolet. Muszą grać razem od dawna i dużo ćwiczyć, bo są znakomicie zgrani, a przy tym zbliżeni poziomem. Dzisiejszy koncert był lekki, łatwy i przyjemny (no i częściowo taneczny): dwa utwory Piazzolli, suita na tematy z Porgy and Bess Gershwina w opracowaniu Percy’ego Graingera, Karnawał zwierząt Saint-Saënsa i Danzón nr 2 Arturo Márqueza. Plus trzy bisy: Tarantela Szostakowicza, Taniec węgierski nr 5 Brahmsa i w końcu brawurowe Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego. I właściwie nie szkodzi, że nie do końca czują klimat latynoski czy bluesowy, że przykładowo Kury i koguty z Karnawału w ogóle takowych nie przypominały czy że Lutosławski był trochę zamazany – przy całym entuzjazmie młodych pianistów i wrażeniu dobrej zabawy i tak odnosiło się pozytywne wrażenie.

Zakończenie festiwalu wiązało się z wręczeniem zeszłorocznej Złotej Konewki za najlepszą projekcję (otrzymał ją koreański musical na temat Marii Skłodowskiej-Curie, którego niestety nie widziałam, a powtórzono go i w tym roku) i ogłoszeniem nagrody za ten rok. Publiczność przyznała ją wieczorowi baletów Béjarta z Opery Paryskiej; na tej projekcji sala była zresztą chyba najbardziej pełna. Akurat na niej byłam i faktycznie, kultowe Ognisty Ptak (z niesamowitymi ptasimi ruchami głównego bohatera) i Bolero (z wielką pracą wykonaną przez solistkę), a pomiędzy nimi jeszcze Pieśni wędrownego czeladnika Mahlera w wykonaniu dwóch tancerzy, robią wielkie wrażenie. Byłam też w sobotę na Traviacie, także z Paryża, z fantastyczną Pretty Yende w roli głównej. Ogólnie jednak w tym roku nie odwiedzałam festiwalu zbyt często – albo byłam akurat poza Warszawą, albo byłam na innych imprezach, albo konkretne projekcje mnie akurat nie interesowały lub też widziałam je wcześniej (jak np. film o Ennio Morricone). Nowością tegoroczną było umieszczenie projekcji filmowych w kinie Wisła. Przed ostatnim seansem, czyli rzeczoną Traviatą, sala została zapytana, czy woli, żeby w przyszłości projekcje odbywały się w kinie, czy jak dawniej w namiocie festiwalowym, i więcej rąk podniosło się za namiotem. Faktycznie, namiot miał swoją atmosferę, a zwłaszcza – zgodnie z nazwą festiwalu – kwiaty ustawione wokół, wśród których można było przejść się w przerwie. Zawsze coś innego. Ale w kinie odbiór jest chyba jednak lepszy.