Troje pianistów
Dwoje po południu z {oh!} Orkiestrą Historyczną, jeden wieczorem sam – ale za to jaki…
Drugi na tegorocznym ChiJE występ orkiestry Martyny Pastuszki ukazał szefową w paru rolach – w jednym z utworów wyłącznie dyrygenckiej (można powiedzieć, że zdała egzamin). Od skrzypiec dyrygowała pierwszymi dwoma utworami. Najpierw Symfonią C-dur op. 11 Józefa Elsnera, powstała już gdy Wojciech Bogusławski ściągnął go ze Lwowa do Warszawy, ale jeszcze zanim komukolwiek się przyśniło, że będzie nauczycielem najwybitniejszego polskiego twórcy, bo w 1805 r., na 5 lat przed przyjściem Chopina na świat. Dzieło to siedzi jeszcze w klasycyzmie, przypominając trochę Haydna, ale bardziej trochę cięższe rzeczy w rodzaju np. Gosseca, bo ma w sobie element pompatyczności. Takie ambicje trzydziestokilkulatka.
Potem Mozart, i to jedno z najpiękniejszych jego dzieł – Koncert C-dur KV 467. Jako solista – Pedro López Salas, laureat nagród na różnych konkursach, w tym bydgoskiego Paderewskiego. Ma 26 lat, wygląda, jakby miał dobrych kilka lat mniej, gra śmiało, tym bardziej, że do dyspozycji dostał erarda z 1858 r., więc instrument, który jest o wiele donośniejszy od tych z czasów Mozarta, ale nie tak donośny jak współczesny fortepian, więc można sobie na nim poszaleć. Sprawiał bardzo sympatyczne wrażenie, a na bis pozostał przy Mozarcie: zagrał finał z Sonaty C-dur KV 330.
Za to po przerwie byliśmy świadkami zjawiska, które nie wiadomo, jak adekwatnie określić. Był to zdecydowanie performans, nie w sensie wykonawstwa muzycznego, ale rozumiany jako wydarzenie na swój sposób parateatralne. Aleksandra Świgut do poczciwego Koncertu a-moll Griega przeistoczyła się w postać między rusałką a trollem (oczywiście nie internetowym, lecz takim ze skandynawskich legend) – za pomocą ubrania, fryzury i makijażu, ale także poprzez podejście do wykonywanej muzyki. Rzucała się na klawisze z taką energią, że biedny erard chyba w swojej ponadpółtorawiecznej historii nie przeżył takiego ataku. Jeszcze brutalniej było na bis – w transkrypcji W grocie Króla Gór. Była to niewątpliwie pewna kreacja i nawet widziałam, że wielu osobom taki populistyczny Grieg się spodobał, a solistka chyba odegrała tę rolę z poczuciem humoru.
Wieczorem w FN – zupełnie inny świat. Cóż za odpoczynek słuchać kogoś, kto niczego nie udaje, niczego nie odgrywa, niczego nie maskuje, tylko gra z szacunkiem i czułością dla każdej nuty, a jest w stanie zagrać każdą, bo technicznie jest perfekcyjny. Vadym Kholodenko ułożył program z takich utworów, które wymagają zarówno precyzji, jak i szerokiej gamy emocji. Suita B-dur HWV 434 Haendla – to ta, która zawiera arię z wariacjami, wykorzystaną także jako temat przez Brahmsa. Muzyka po prostu koronkowa. Sonata cis-moll Haydna, grywana zwykle raczej lunatycznie, u Kholodenki nabrała kontrastów, choć i momenty refleksji były bardzo wyraźne. Sonata e-moll op. 90 Beethovena – to intensywna, mocna pierwsza część i łagodna druga, o temacie bliskim prostej piosence – pianista wspaniale oddał tę uroczą naiwność. Migotliwe, świetliste Traces Overhead Thomasa Adèsa poprzedziły dwa mocne, wirtuozowskie dzieła Liszta na finał: Après une lecture de Dante i Tarantellę. Artysta zdecydował się na dwa bisy: pierwszym była Etiuda es-moll op. 10 nr 6 Chopina w opracowaniu Godowskiego na lewą rękę, drugiego, współczesnego, nie rozpoznałam. [uzupełnienie – to było Postludium Artema Liakovycha, młodego ukraińskiego kompozytora i pianisty] Ogólnie ten artysta współczesnej muzyki się nie boi i w ogóle żadnej.
Tylu znakomitych pianistów naraz w publiczności na koncercie chyba nie widziałam. Przyszli Kate Liu, Eric Lu, Bruce Liu i Lukas Geniušas. No i prof. Lidia Grychtołówna, zawsze chętna nowych wrażeń.
Komentarze
Trudno nie zazdrościć recitalu wieczornego. Nie ma go online, a miałem nadzieję.
Traces Overhead to w ogóle nie wiem, co to jest, więc już próbuję. W wykonaniu drugiego z sensacyjnych nastolatków, obok KC, a mianowicie Yunchana Lima – grał to w jakimś konkursie przed Cliburnem.
Natomiast jak popołudnie się udało tak średnio na jeża, to chętnie się podzielę dzisiejszym znaleziskiem. Piszącego fugi Griega nie znałem. Tu w wykonaniu Pletniowa, którego dzisiaj też pierwszy raz. Już sam nie wiem, która najładniejsza, wyślę ostatnią, siódmą, piękna rzecz:
https://youtu.be/SRSwtXQIkb4?si=hxxT1GPkfZRA_4VW
Też to wszystko przypomina, że trzeba będzie spróbować jednak dostać się na występ Liu z Lu, żeby potem nie żałować.
No ciekawostka przyrodnicza, też pierwsze słyszę. W spisie dzieł tych fug nie ma. Ładne są zaiste. Pewnie jakieś młodzieńcze ćwiczenia.
Tutaj Traces Overhead w wykonaniu Kholodenki: https://www.youtube.com/watch?v=dI2USQ2DBtw
Tym bardziej prawdopodobne, że młodzieńcze ćwiczenia, że Internet mówi, że są z 1861-62 r. No i też tak szkolnie brzmią. Ale mi to nie przeszkadza. Czy wydają się być bardziej, czy mniej inspirowane, wciąż są bardzo ładne. Szczególnie mi przypadła do gustu ta ostatnia.
Ale też że tak mało znajduję fajnych fug fug po Bachu, to jak już na jakąś wreszcie nową trafię, to z automatu mi się bardziej podoba niż dajmy na to kolejny odkryty walc. Ostatnio w ogóle zakochałem się w tym krótkim, pełnym repetycji, niby prościutkim Beethovenie, od pierwszego słuchania. To nowa płyta ASO, dla mnie w całości wyjątkowa, ale właśnie szczególnie ta ostatnia kompozycja najmilszą niespodzianką, dla mnie to brzmi jak po prostu, no, właśnie fuga, nawet może trójgłosowa, (choć wciąż się uczę w ogóle słuchać środkowych głosów, tak już abstrahując od konkretnej kompozycji), pod nazwą Allegretto:
https://youtu.be/Md1_wV_iw5M?si=__aHbdUNlaTwBu_m
Jeżeli z tą Griega się pospieszyłem nazywają ją „piękną rzeczą”, jak to bywa z wyżej wymienionych powodów, to tutaj nie mam wątpliwości: zasłuchuję się od tygodni.
A Traced Overhead to faktycznie taka obrazowa muzyka, za NYTimes:
„“Traced Overhead” (1995-96), Mr. Adès explained, was inspired partly by images from sacred paintings of angels ascending toward the heavens in shafts of light. In it he tries to evoke upward-swirling figurations and downward-cascading waterfalls simultaneously, and somehow pulls it off. The music quivers with spiraling riffs, piercing contrapuntal lines and pungent cluster chords that ecstatically leap about the keyboard.”
Coś jest na rzeczy z tym światłem. Zatem może nie tylko świetna, ale nawet i świetlna kompozycja.