Jubileusz EWCM

Wspaniała, twórcza inicjatywa niemiecko-polska święci właśnie 20-lecie. European Workshop for Contemporary Music pod dyrekcją – jak zawsze – Rüdigera Bohna, wystąpił dziś w Studiu im. Witolda Lutosławskiego.

To jest zresztą niemal stałe miejsce tych koncertów, bo ten skład najlepiej tu brzmi. Przed koncertem parę słów wygłosił dyrektor festiwalu Jerzy Kornowicz, który zwrócił uwagę, że z tego zespołu młodych muzyków powstały już kolejne formacje, i wymienił Kwartludium oraz Spółdzielnię Muzyczną. Co do tego drugiego to prawda; Kwartludium powstało jednak trochę wcześniej i w momencie powstawania EWCM żywo się do niego włączyło jako współanimatorzy (jego członkowie grali w nim parę lat). Tutaj trochę wspomnień. W Niemczech, jak się okazuje, także wyrosły z EWCM nowe zespoły wykonujące muzykę współczesną, jak Trio Catch i Ensemble Garage (członkinią tego drugiego jest znakomita polska pianistka Małgorzata Walentynowicz).

Obejrzeliśmy też krótki przedjubileuszowy reportaż filmowy o zespole, nakręcony w zeszłym roku przy okazji kolejnego występu na Warszawskiej Jesieni. Wygląda na to, że niemieckie szkolnictwo muzyczne ma zbliżone problemy do polskiego w dziedzinie wykonawstwa muzyki współczesnej. Muzycy są kształceni, by wykonywać Czajkowskiego czy Brahmsa. Ale gdy pracują z takim artystą jak Bohn, pełnym dobrej energii i kreatywności, zaczynają się nową muzyką fascynować.

W ciągu tych 20 lat młodzi muzycy (kolejne, wciąż zmieniające się składy) grywali bardzo różne dzieła. Dzisiejszy koncert był na swój sposób jednostajny – jego zwieńczeniem był Mouvement (- vor der Erstarrung) Helmuta Lachenmanna, utwór, którym EWCM rozpoczęło działalność na pierwszym koncercie. Ten powrót do klasyka przypomniał mi przygody Jesienne z innym jego dziełem: orkiestrowym Klangschatten – mein Saitenspiel, wykonanym w 1979 r. i również opierającym się na cichych szmerowych brzmieniach (jak większość zresztą twórczości tego kompozytora), kiedy to grupa złośliwców próbowała go zakłócić, a Lachenmann obecny na koncercie tak się zdenerwował, że wyszedł na scenę i zaczął coś tłumaczyć; nikt go nie zrozumiał, więc wyszedł za nim Józef Patkowski, przetłumaczył jego słowa i zarządził powtórne wykonanie (był wówczas przewodniczącym komisji programowej festiwalu).

Dziś już nikt w ten sposób na taką muzykę nie reaguje, wszyscy się wsłuchują, Mouvement zresztą ma też pod koniec część dynamiczną, kiedy brzmienia są bardziej intensywne, a napięcie wzrasta. Inne pozycje programu były bardziej jednolite, jak (were the ruins still there) Naomi Pinnock, którego powolne, ciche współbrzmienia przypominały kontemplacyjnym nastrojem utwory Mortona Feldmana (tyle że były bardziej ustrukturyzowane, z powtórzeniami fraz), czy też spokojne, ale różnobarwne in dreams begin melodies Pawła Malinowskiego. Nie brakło również podobnej narracji w krótkim Plakacie Tadeusza Wieleckiego, napisanym specjalnie na ten wieczór, ale jest tam i burzliwie, a oprócz instrumentów, w tym nietypowych (metalowe wiadro i szufelka, kawałek rynny i kratka ściekowa), rozbrzmiewa tam głos samego kompozytora mówiący po polsku i głos żeński powtarzający te słowa po niemiecku (chwilami równocześnie). Wychodząc od frazy Wszyscy ludzie będą braćmi przechodzą do Wszystkie boty, Wszystkie trolle i Wszystkie awatary („będą braćmi” dopowiedziane jest symbolicznie poprzez grę). Gdybyż to tak było…

Przedłużenie koncertu, a także mała uroczystość po, sprawiły, że kolejne wydarzenie, w sali UMFC, zostało przesunięte o kwadrans – poczekano na spóźnialskich i dzięki temu zagrano całość bez przerwy i w ogóle bez przerw na oklaski, co zresztą wypadło bardzo dobrze. Wystąpił belgijski zespół muzyki współczesnej Nadar Ensemble, który swoją nazwę wziął od tej nietuzinkowej postaci. Utwory, choć połączone, były zróżnicowane zarówno pod względem zawartości, jak wymowy. Po Mechanisations Craiga Scotta, w którym trójka muzyków walczyła z automatycznym wydobywaniem dźwięków z ich instrumentów przez mechanizmy, bolesny wręcz utwór fabric of sorrow Iranki działającej w Stanach, Golnaz Shariatzadeh, która jest artystką interdyscyplinarną. Lamentacyjnym dźwiękom towarzyszyła na ekranie animacja grafik, których fragmenty możemy obejrzeć tutaj, jak również parę słów komentarza – i ten utwór odnosi się do obecnej, tak strasznej dla Iranek rocznicy. W chwilę później już słuchaliśmy between you and me, o którym duet autorek, Adriana Minu i Christine Cornwell, mówi, że to utwór o intymności. I na koniec znów dźwięk i obraz – sarkastyczny PEndeSZATch Rising Piotra Peszata, gdzie mamy i akcenty autotematyczne (dotyczące muzyki współczesnej), i polityczne, z pewną nienawistną twarzą migającą na ekranie, pomiędzy podobnymi nienawistnikami…