Coraz bardziej wyrafinowane programy

Gdzie? Na Łańcuchu XXI. Dziś na występie NOSPR pod batutą Bassema Akiki.

Dziś, w odróżnieniu od koncertu z zeszłej soboty, nie wszystkie utwory powstały za życia Lutosławskiego. Choć nie jest to do końca jasne, bo zagrana jako prolog Passacaglia Albana Berga ma w programie podaną datę powstania 1911, czyli dwa lata przed urodzeniem patrona festiwalu, tale w źródłach, w tym w katalogu wydawcy (Universal Edition) podawany jest rok 1913. Pochodzi jeszcze z czasów młodości Berga i jest nieukończonym szkicem jednej z części symfonii, która ostatecznie nie powstała. Jak to szkic, urywa się w środku. Jest wyraźną zapowiedzią tego, co będzie się w jego twórczości działo dalej. W programie zostało zacytowane zdanie Lutosławskiego, że „nie znosi” muzyki Berga, bo jest mu obca, ale jednak oddziałuje ona nań „z kolosalną siłą”. I owszem, jest coś, co łączy Berga i Lutosławskiego: silne emocje.

Takie są też zawarte w Koncercie fortepianowym, w którym solistą był tym razem Andrzej Karałow. Pianista znakomity, u którego wszystko było na swoim miejscu, ale właśnie tych emocji było dużo mniej niż w ostatnich wykonaniach Krystiana Zimermana. Pamiętam, jak wracając do tego utworu w 2013 r. mówił, że dopiero teraz odkrył, jak wielki dramatyzm jest w tym utworze. Jednak oczywiście interpretacje mogą być różne.

W drugiej części dwa utwory symfoniczne powstałe w tym samym czasie (1977/78 r.), ale jakże od siebie różne. Symfoniami Zygmunta Mycielskiego zajmowałam się wiele lat temu, śledziłam ich prawykonania po części na bieżąco i napisałam o nich referat na sympozjum muzykologiczne. Najbardziej mnie zaciekawiła IV Symfonia. V Symfonię, którą usłyszeliśmy dziś, poznałam wówczas tylko z partytury, ale i w niej widać podobne sposoby procedowania. Mycielski uważał, że muzyka jest językiem; w swoich rozważaniach – w felietonach, w dzienniku – mówił o tym wręcz, dodając, że język muzyczny również posługuje się figurami retorycznymi. I można rzeczywiście zauważyć w tej muzyce zwroty, które jakąś analogią do figur retorycznych są. Wydaje się to jednak momentami przekoncypowane. Nie jest łatwo przekonać się do tej muzyki; odnosiłam wrażenie, że wykonawcy do końca przekonani nie byli. Trochę szkoda.

Z zupełnie innego świata jest Kontakion Ingvara Lidholma, jednego z czołowych szwedzkich twórców współczesnych, który zmarł kilka lat temu dożywszy niemal wieku. Dzieło powstało z przeznaczeniem na rosyjskie tournee Filharmonii Sztokholmskiej i odnosi się do liturgii prawosławnej, co w czasach sowieckich było trochę kulą w płot. Ale dzieło jest wyraziste i sugestywne. W dzisiejszym kontekście stało się też odniesieniem do obecnej sytuacji: kontakion to modlitwa za zmarłych, a melodia zacytowana (i grana przez trąbkę z kulis) jest tzw. melodią kijowską. Inny cytat, z chorału z Symfonii instrumentów dętych Strawińskiego, przypomina, że to również jest dzieło żałobne: zadedykowane zostało pamięci Claude’a Debussy’ego. Sam ten chorał zresztą był wcześniej jednym z krótkich utworów na fortepian, jakie kompozytorzy, w tym także Ravel i de Falla, opublikowali w piśmie La Revue musicale, w specjalnym numerze w hołdzie Debussy’emu właśnie.