Kate Liu znów z Mozartem

Dobrze, że przynajmniej sama, a nie z kolegą pianistą. Ale i tak mam niedosyt – wolę, kiedy przyjeżdża na recital i gra więcej.

Koncert d-moll KV 466 to dzieło szczególne, melancholijne i mroczne, choć z chwilami wytchnienia (i „happy endem”), przywodzące na pamięć dramatyczne sceny z Don Giovanniego. O ile więc pianistka rozpoczęła swoim charakterystycznym, niebiańskim brzmieniem, to później już zeszła na ziemię, a jej interpretacji nie brakło energii. To był Mozart trochę beethovenowski, zresztą obie wykonane kadencje, najpopularniejsze, są autorstwa Beethovena (Mozart do tego koncertu kadencji nie zostawił). W finale solistka dołączyła jeszcze minikadencję z krótkim cytatem z Sonaty d-moll op. 31 nr 2, nazywanej Burzą (oczywiście nie jest to nazwa nadana przez kompozytora), co pasowało do burzliwego charakteru tej części.

Orkiestra pod batutą Andrzeja Boreyki towarzyszyła solistce – można powiedzieć – z poszanowaniem. A ona zagrała jeszcze na bis coś (w końcu) po swojemu: Chopina Walc f-moll op. 70 nr 2, zupełnie odrealniony, oniryczny wręcz.

Przed koncertem była jeszcze uwertura Mendelssohna Piękna Meluzyna, wykonana subtelnie – bardzo to miły w słuchaniu utwór, ale jedno mnie tym razem uderzyło: charakterystyczny motyw w akompaniamencie na początku i na końcu utworu, który dwie dekady później został zapożyczony – świadomie lub nie – przez Wagnera w słynnym preludium do Złota Renu (w tym nagraniu zaczyna się pojawiać ok. 1:50). Ten sam Wagner, który pastwił się nad Mendelssohnem w swoim niesławnym antysemickim pamflecie, w tym samym czasie (może o rok później) podebrał jego motyw. Oczywiście to preludium jest zupełnie inne, nowatorskie, ale jednak…

Trzeba w ogóle powiedzieć, że orkiestra FN dziś wyjątkowo dobrze się spisała, także w VII Symfonii Beethovena – w tym wypadku nie ma co się dziwić, bo będzie to jeden z punktów programu tournee po Japonii i Korei, na które jadą już za kilka dni. Ja co prawda wolę Beethovena mniej masywnego, ale poza paroma drobnymi nieczystościami wszystko było na swoim miejscu. Ciekawe, że publiczność po symfonii wstała, a po koncercie fortepianowym nie…