Znane i niespodziane
Royal String Quartet tym razem nie na festiwalu, organizowanym przez siebie czy innych, ale na szeregowym koncercie w FN.
Zwykle na filharmonicznych koncertach kameralnych publiczność jest niewielka – tym razem sala była bardziej wypełniona, choć też było trochę wolnych miejsc. Muzycy uraczyli nas dwoma utworami bardziej znanymi i jednym, który zapewne zabrzmiał tu po raz pierwszy.
Młodzieńczy Kwartet d-moll KV 173 Mozarta został napisany przez zaledwie 17-latka. Kwartet g-moll op. 10 (jedyny zresztą) Debussy’ego jest dziełem 31-latka. Ale obaj mieli w momencie tworzenia tej muzyki swoje najważniejsze dzieła przed sobą. Jednak oba dzieła są dojrzałe i reprezentują charakterystyczny dla kompozytorów język. U Mozarta zaskakuje – choć nie do końca, bo wiadomo, że studiował fugi Bacha i chętnie sam nawiązujące do tego kompozytora utwory pisał – finał kwartetu, który jest właśnie fugą o temacie opartym na skali chromatycznej, tworzącej atmosferę niepokoju. Choć jeszcze bardziej niepokojąca od niego jest owa II część napisanego w zbliżonym czasie Kwartetu F-dur KV 168, którą zespół wykonał na bis na swoim grudniowym występie w Studiu im. Lutosławskiego.
U Debussy’ego nie zaskakuje nic – muzyka bardzo estetyczna, łagodna, wszystkie części oparte na tym samym temacie. RSQ wykonał oba utwory perfekcyjnie.
Były one zarazem ramami dla niezwykle ciekawej kompozycji, której, przyznam, wcześniej nie słyszałam – III Kwartetu smyczkowego Rueda Langgaarda. Ten duński twórca znany mi był głównie z symfonii, których napisał aż 16. To porządnie napisana muzyka, głównie neoromantyczna, ale też momentami wybiegająca poza epokę, jak w Muzyce sfer. Dziś wykonany kwartet jest nieco eklektyczny, ale w bardzo oryginalny i pełen finezji sposób. Taki trochę postmodernizm. Można go posłuchać tutaj, tutaj i tutaj. Finezyjnie i z wdziękiem zagrał go też RSQ – takiego właśnie wykonania ten utwór wymaga.
Piękny był też bis: Wyrzundzaj się dziwce moje, jedna z chóralnych Pieśni kurpiowskich Szymanowskiego. RSQ opracowało ich ponoć więcej.
Komentarze
Fuga z KV 173 – super. Druga z zaproponowanych niepokojących rzeczy, wspomniane Andante z KV 168, jakoś mnie mniej wciąga. Ale tamten finał – naprawdę coś!
Posłuchałem obydwu kompozycji w wykonaniu Hagen Quartett, bo mnie zachęciła okładka; kojarzy się z tą z płyty z Sonatami Mozarta Marii Joao Pires. Może trzeba próbować dalej.
@Frajde
Natomiast słucham kolejnych płyt Levita i trafiłem na kolejną wspaniałą rzecz, płytę „Life”, na której są jak to się chyba pisze: Geistervariationen, które tak się spodobały Pani w wykonaniu Erica Lu, (jeżeli dobrze pamiętam). No to dla mnie to jednak to jest „to” wykonanie, nawet IMO lepsze od Anderszewskiego; proszę spróbować jak przyjdzie ochota na tego Schumanna. Dla mnie genialne. A i tak to nie jest highlight tego albumu. Choćby od razu po WoO 24 świetnie wpasowany Rzewski, którego w ogóle do tej pory nie znałem, (w sensie kompozytora nie znałem), też super. No cudowna płyta. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy on coś słabego nagrał!
Dla fanów:
https://www.nporadio4.nl/concerten/df894e1c-860c-4e53-b577-6dab9370ea89/martha-argerich-speelt-sjostakovitsj
Jak się okazuje, MA nie tylko gra Beethovena…
@Gostek
Szukałem tego nawet, mignęło mi gdzieś, ale znikło. Wyjątkowa rekomendacja.
Szostakowicza, tego z trąbką, grała kiedyś i u nas, ale to było dawno, na drugich Chopiejach (2006 r.). Potem nagranie z tego koncertu ukazało się na płycie NIFC (jest też na Spotify).
A kilka lat temu grała Trio e-moll w tej okropnie nieakustycznej sali w Muzeum Polin: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2018/02/18/martha-zagrala-z-przyjaciolmi/
Tutaj Trio, w innym składzie niż w Warszawie: https://www.youtube.com/watch?v=KgVvUHxKb58
@Zympans
Jestem pod wielkim wrażeniem Pana pamięci! Aż sama musiałam sobie przypomniec, że faktycznie zachwycałam się tu „Geistervariationen” Erica Lu. I nigdy już później do nich nie wróciłam. A, mam, mam, tę płytę Levita. Ale dla mnie z tej płyty, to przede wszystkim Rzewski. Legendarne jest przywiązanie Levita do tego kompozytora, nie tylko muzyczne, ale też rodzaj manifestu politycznego artysty, który otwarcie deklaruje swoje lewicowe poglądy. Uczestnictwo Levita w życiu politycznym było (od jakiegoś czasu nie śledzę jego rozwoju ideowego) dla niego bardzo ważne,
Posłucham tych wariacji Schumanna zatem, ale myślę, że dopiero w niedzielę.
Od jutra bowiem będę strzygła uszami w innym kierunku, mam nadzieję, że też odrobinę po Pana myśli i nie chcę, żeby mnie cokolwiek muzycznie rozpraszało, gdyż jutro już nowa płyta, właśnie Piotra Anderszewskiego!
Dzisiaj recenzja w „Guardianie” Andrew Clementsa, bardzo pozytywna. Co ciekawe, zgadza się z Lebrechtem w niższej ocenie Janácka, nagrywanego przed laty, w odróżnieniu od Szymanowskiego i Bartóka, nagrywanych ostatniego lata. Nie wiem, nie wiem. Z koncertów bardzo lubię tego Janácka i poczekam na recnezję Pani Kierowniczki, która mam nadzieję wcześniej, czy później pojawi sie tu 😉
Też czekam na tę płytę PA, singla słuchałem od razu, jak się pojawił. No i rzeczywiście widzę, że Clements napisał o Janacku z albumu: „impersonal”. Nawet by mnie to nie zmartwiło, (bo ja tak w ogóle grę PA odbieram), gdyby nie uzasadnienie, że akcenty zbyt ciężkie, że zmiany nastrojów brzmiące na wymuszone. No zobaczymy. Akurat i tak nastawiałem się głównie na nieraz wspominane tutaj przez PK Bagatele Bartoka.
Faktycznie, w ogóle o Levicie New York Times pisał ostatnio tak: „In the past, Levit has been accused of opportunistic political posturing” – że pozer, oportunista? Ciekawe. Odkryłem go dosłownie z tydzień temu i się zasłuchuję, a tu takie rzeczy! Dalsza część zdania korzystniejsza: „but his philanthropic projects have been virtually apolitical — and too substantial to dismiss.” A to wszystko zresztą z okazji jego najnowszej, grudniowej płyty, nagranej, błyskawicznie zresztą, w reakcji na wydarzenia z października i to co dalej. A wątek filantropijny, to że kasa z niej na organizacje walczące z antysemityzmem. Ale teraz to już w ogóle zrobiło się wszystko tak ponure, że aż dziwnie się słucha tej płyty, biorąc pod uwagę, czego się dowiadujemy przez ostatni miesiąc. Ona w ogóle jest dość niekomfortowa w materiale, choć na niezmiennie wysokim poziomie pianistycznie, muzycznie. A rzadki to materiał, bo Mendelssohn; nawet w części mnie nie przekonuje tak jak rzeczy, które pisał nie na fortepian. Ale kilka melodii w uszach zostało.
Mająca chyba szansę trafiać do nas szczególnie, bo zaczynająca się od akordów znanych z op. 41 no. 1, pieśń Op. 102, No. 1 wydaje się być jakoś tam reprezentatywna dla całości albumu:
https://youtu.be/6noDFJJaImI?si=45Kt6Fagf6cg_FV8
https://open.spotify.com/track/2suyouEKLRTOYjgChfHFUE?si=d9881cc0da314612
Levit w swoich pozamuzycznych działaniach zawsze był szczery, co wielu osobom się nie podobało, a już zwłaszcza tym, którzy nie podzielali jego poglądów, dość wyrazistych, przyznam. Dalej angażuje się politycznie; udziela wywiadów. Tylko przez jakiś czas nie było go na Twitterze/X, ale od pewnego czasu wrócił. Jest też na Insta: https://www.instagram.com/igorpianist/
Mendelssohna nagrał po 7 października: https://www.classical-music.com/news/igor-levit-new-mendelssohn-album-reacts-to-october-7-attacks-on-israel-and-rise-in-anti-semitism
W kontraście do tamtych strasznych wydarzeń, jest to muzyka łagodna, przyjemna, by tak rzec – mieszczańska, opisująca pewien ład (który został zburzony; kompozytor na szczęście tego nie doczekał). Utwory nietrudne, często grane w szkołach (nie wiem, jak teraz), bo też i pomyślane chyba trochę dydaktycznie, dla muzykowania domowego. Dlatego też rzadko pojawiają się na estradach, może z wyjątkiem wirtuozowskiej Prząśniczki grywanej na bis:
https://www.youtube.com/watch?v=HCjTMLxM6t8
Jeśli dziś premiera nowej płyty PA, to jest to dzień co najmniej dwóch muzycznych wydarzeń – bo wieczorem w FN też nas czeka gratka. 🙂
Już nie chciałem wczoraj w nocy pisać, że słucham, żeby nie wyjść na jego największego tutaj fana, bo takowym nie jestem, ale te Bagatele to naprawdę coś wyjątkowego! Teraz jak sobie o tym myślę, to jak PA gra bardziej modernistyczne rzeczy, to w ogóle jakoś nie mam tego poczucia, że jego muzyka jest „impersonal”, czy bardziej: nie zastanawiam się nad tym, bo to mi wtedy pasuje. Czyli może jest tak, że u niego ten modernistyczny nerw słyszę i tam, gdzie bym go akurat nie chciał, i dlatego wtedy coś nie podchodzi. Nie wiem, czy to dobry trop, ale z jakichś przyczyn jego Romantyzm, to nie jest do końca mój Romantyzm, kiedy np. ten Bartok tak. Czy on ma w ogóle jakąś konkurencję w tym repertuarze? Wypuścili wideo z ostatnią z Bagatel. Spektakularny ten Walc:
https://youtu.be/4CJmWZP1hB8?si=dThNVPhuw7D4Dedp
A Kate widzę, że może być jutro też online!
Czyli naprawdę weekend się świetnie zapowiada.
Ten walc jest sarkastyczny i jest finałem historii zawodu miłosnego młodego Bartóka, który kochał się w swojej koleżance skrzypaczce, Stefi Geyer, ona jednak nie odwzajemniała jego uczuć. Przypisał jej w swojej muzyce motyw, który jest rozłożonym akordem idącym do góry. To, co gra prawa ręka w pierwszych kilkunastu taktach walca, to złośliwie wykoślawiony temat I Koncertu skrzypcowego, napisanego dla Stefi: https://www.youtube.com/watch?v=RQVWIrHfke4
W paru wcześniejszych bagatelach z cyklu jest też nawiązanie do tego tematu.
@PK
Ależ to ciekawe! Więcej takich anegdot muzycznych, tłumaczących jednocześnie strukturę muzyczną utworu, prosimy.
@ Zympans
A ja jeszcze nie posłuchałam… Rozmyślnie. Dziś słuchałabym sama, jutro będę mogła dzielić zachwyt. A może już nawet będę miała płytę prawdziwą i będę mogła też nacieszyć się książeczką.
Każda nowa płyta PA to dla mnie jak misteria w Eluesis. PA to hierofant, który zrywa kłos, a ja ulegam wtajemniczeniu, dlatego nigdy nie określiłabym jego muzyki jako bezosobowej. Jest osobna, jest prywatna, jest kameralna, ale to nie jest gra dla samej sztuki – ona ma swój cel. Ta muzyka jest, myślę, obrazem wnętrra PA, a celem jest odkrycie przed nami tajemnicy bogów. Pośrednictwo między światami. Tylko sztuka tak może i żadna inna dziedzina. Tyle że nie każdy może być hierofantem…
Tymczasem posłucham sobie wywiadu we France Musique sprzed paru dni i spróbuję coś zrozumieć 😉
https://www.radiofrance.fr/francemusique/podcasts/l-invite-e-du-jour/piotr-anderszewski-retour-aux-sources-4508991
W uzupełnieniu: „sztuka” miałam na myśli w szerszym rozumieniu tj.muzyka, literatura. sztuki plastyczne. Tylko te dziedziny mogą, w moim przekonaniu, poprzez działanie intuicji Artysty odkryć przed nami nie tylko intencje autora – tu kompozytora – one nawet już nie są tak ważne, bo zostawił nam autonomiczny tekst-partyturę, ale Artysta jest w stanie pokazać nam głębszą prawdę o świecie zarówno tym przeszłym jak i terażniejszym. I dzieje się to na poziomie nie tylko świadomym.
Chociaż znać intencje kompozytora jednak trzeba, dlatego cieszę się z tego wyjaśnienia walca Bartóka przez PK. A i smaczne to wielce 🙂 A potem można iść dalej.
Nie chcę się szczerze mówiąc odnosić, bo to ciężki temat, a też kończyłem jako drugi wydział Filozofię z takim właśnie postanowieniem, żeby się wtedy narozważać za wszystkie czasy i podobne rozkminy zostawić tam później już na zawsze za sobą na Krakowskim!
Nie wykluczam ogólnie, że PA taki jest w środku. Nie wiem po prostu jak to inaczej określić, jak mi jego gra brzmi. „Bezosobowo” mi jakoś pasuje. Też powiedziałbym, że czasem się „nieswojo” czuję jak go słucham. Tylko proszę tego nie traktować jako wyrażeń pejoratywnych czy w ogóle ocennych. Muzyk to jest wybitny.
A co do kontekstu powstania tego Walca: tak, też bym czytał więcej takich historii wokół kompozycji, super ta anegdota o Bartoku!
Zatem PA przesłuchany. Na razie raz. I nie czytałam jeszcze książeczki, żeby się nie sugerować interpretacją Artysty.
Mam zupełnie przeciwne wrażenia do krytyków brytyjskich. Dla mnie, z tych trzech kompozytorów, Janáček jest grany w sposób najbardziej zaangażowany i bardzo osobiście. Może to wrażenie wynikać z tego, że jestem z tym Janáčekiem w wykonaniu PA osłuchana i zżyta, ale nie wydaje mi się, żeby to było tylko to. Jest to dla mnie PA nad wyraz poważny i bardzo szczery.
Szymanowski jest dla mnie najtrudniejszy do interpretacji. Jeszcze nie potrfię powiedzieć. Najtrudniej pisać o tym, co jest najbliżej…
Bartók natomiast, czy to pod wpływem tego, co napisała PK wczoraj, ale wydał mi się takim przekornym graniem. Momentami żartobliwym. Ta muzyka jest najbardziej różnorodna. Są też momenty kosmiczne, gdy dwie ręce grają tak, jakby były zupełnie z innych światów, jedna dyktuje rytm, a druga to szczemrząca rzeka z oddali. Musiałabym przesłuchać jeszcze raz, żeby to znaleźć. Tak, słucha się tego , jakby czytało się poemat, ale tak z przymrużeniem oka. Taka najbardziej narracyjna muzyka z tych trzech.
Ale we wszystkich tych utworach, dźwięk PA jest obłędny, selektywny, a jednocześnie tak melodyjny. Myślę, że to bardzo trudne tak zagrać modernistyczne utwory, by nie brzmiały jak rozwiązywanie zadania matematycznego. A PA to ma: umysł, żeby zrozumieć, wrażliwość , żeby poczuć i przekazać i bajeczną technikę.
Nie, nie sudiowałam filozofii, żałuję… Nie mam tak analitycznego umysłu, by ją móc studiować pełnowymiarowo. Rozwijam się jednak odrobinę w tym kierunku, mam nadzieję.
Kiedyś, gdy może spotkamy się przy okazji jakiegoś koncertu, to podpytam Pana więcej w tym temacie, bo mnie Pan zbił z tropu. Spotkałam kilka osób w ostatnich latach z tego kierunku i wszyscy bardzo zadowoleni. I wręcz dumni. Też sama „filozofia” trąbi wszem i wobec, jak są oblegani. I rzeczywiście są. A Pan tu pisze, że od kiedy stamtąd czmychnął nie pragnie do tego wracać 🙂
Jutro posłucham Levita i Schumanna.
Może akurat rozmawiała Pani z tymi absolwentami, którzy znaleźli potem państwowy etat. Albo jakiś w ngosie! Skoro tacy zadowoleni!
Czemu Pani żałuje?
Raczej jeszcze jakiś czas wizyty w FN ograniczam z powodów pandemicznych, zatem napiszę tu.
Przy całym moim życiowym idiotyzmie akurat przy okazji wyboru tego wydziału musiała się odezwać we mnie jakaś niewidywana ani wcześniej ani później przenikliwość. Bo musiałem zdawać sobie sprawę, że miałem wówczas, że w ogóle dużo ludzi ma, tendencję do feteszyzowania czynności rozmyślania. Do przypisywania czynności myślenia jakichś super mocy. Ja w liceum, ale sporej liczbie osób to się przydarza już po etapie edukacji. Niektórych ciągnie, żeby sobie nagle objaśnić rzeczy wokół religią, innych teoriami spiskowymi. Są i wreszcie ci, którzy chcą właśnie pofilozofować.
Przeczucie mówiło jednak: pod spodem to nic innego, jak dziecinny w sumie kłopot z pogodzeniem się, że sam mózg wyłącznie z racji tego, że jest mózgiem ludzkim, jednak nie daje magicznie dostępu do tajemnic. Bo nie daje. (I właściwie to jest clue. Reszty mógłbym nie pisać).
Wniosek brzmiał: wyżyć się w trzy lata i sprawę zamknąć, bo to droga donikąd.
A tutaj dalej już tl;dr
Znamiennym jest to, czemu tak mało osób, które nagle dopada ta kłopotliwa przypadłość, że chcą „zrozumieć” to, co wokół itd., rozważa wtedy nadrobienie fizyki czy algorytmiki z liceum, a zamiast tego sięga po Arystotelesa.
To taka wizja, że siadał sobie starożytny Grek myśliciel na schodkach, albo lepiej: uczony duchowny w średniowieczu nad świętą księgą, i dumał i dochodził do czegoś ważkiego w wyniku tego dumania. Dumał, patrzył na braci uprawiających marchew i nagle dochodził do wniosku, że „skoro wszystko ma swoją przyczynę, to musi być pierwsza przyczyna, która nie ma już swojej przyczyny. Zatem Bóg”. Ta wizja jest atrakcyjna, bo każdy tak może, a nie trzeba się chrzanić z jakimiś liczbami zespolonymi.
Problem w tym, że w przeciwieństwie do takiego Akwinaty czy jego kolegów my powinniśmy wiedzieć już z liceum, że na poziomie (co najmniej) cząstek świat jest niedeterministyczny. A przynajmniej, że od stu lat nie udaje się mechaniki kwantowej skutecznie podważyć. I nagle robi się łyso.
Abstrahując od tego, jakie to może mieć konsekwencje dla podobnych religijnych rozważań, (tzn. doświadczenie uczy, że ogólnie to żadne: coś dointerpretowują i nim się obejrzymy wracamy do gnojenia kobiet), chodzi o to, że samo myślenie bez aparatu naukowego, w tym matematycznego, to już od dobrych stu lat nie jest żadne nadzwyczajne narzędzie nauki. A że nasze intuicje, np. właśnie newtonowskie, potrafią być wręcz przeszkodą w jej rozwoju.
I współczesna filozofia, jak wynika z moich obserwacji, zdaje sobie z tego sprawę. I częściej dziś już komentuje odkrycia matematyczne, fizyczne, informatyczne, niż tak zupełnie samodzielnie coś odkrywa. Czemu w takim razie miesiącami czytać Dionizego Areopagitę, zamiast wykładów Feynmana?
No i rzeczywiście, na trzecim roku już w pewnym sensie można było żałować, że się nie poszło zamiast tego na wspomniane kierunki od razu. Mój kolega podjął równolegle studia na Fizyce np. już po roku czy dwóch. Część decyduje się chyba robić pracę na Kognitywistyce. Ale niektórym właśnie takich całych trzech lat było trzeba, żeby zejść na ziemię – np. mi.
Ale jak kogo ciągnie do historii filozofii, estetyki, etyki, logiki, filozofii polityki, społecznej, marksizmu: to wciąż pewnie jest „ten” adres, obok „Artes Liberales” i podobnych.
A ja znam trochę osób (m.in. wicedyrektor NIFC, czyli szef Chopiejów), które zaczynały studia od fizyki, ale po roku odpadli – on akurat poszedł na teorię muzyki, inna koleżanka – na matematykę.
Różnie to bywa.
@Dorota Szwarcman studia fizyki czy filozofii? Hmmm….
@ Zympans
Być może entuzjazm osób z filozofii, z którymi rozmawiałam i rozmawiam, wynikał z tego, że byli to wciąż studenci i jeden doktorant, który jest zresztą obecnie kadrą.
Jednak czuję w początku Pana wypowiedzi pewne rozżalenie, że nie da sie po filozofii pracować godnie. Tu się jeżę i jeżę, czy temu ma służyć Uniwersytet, a zwłaszcza kierunek filozofia? Zdobyciu zawodu?! Tak niestety myśli współczesny świat, stąd m.in. wszystkie np. informacje o kompetencjach, które zdobędzie student, ale ja wolę się jednak cofać do początków tej szacownej instytucji.
No tak, jeśli chodzi o filozofię starożytną i zdecydowanie średniowieczną, działo się to z natchnienia bogów, czy Boga (oczywiście różnych w tych epokach). Potem do tego, nawet tak późno, zdaje się wrócił nawet Heidegger, poprzez Waltera Friedricha Otto. Dalej z Panem polemizować o tym, dlaczego nie wybierać filozofii, jeśli szuka się prawdy, nie potrafię, bo brak mi wiedzy. I nie zgadzam się, że jest to droga donikąd.
Żałuję, bo uważam, że studiowanie filozfii bardzo porządkuje myślenie, uczy precyzji, pokory. Czytałam ostatnimi laty różne rzeczy od Platona, przez Kanta (z ledwością), po Wittgensteina. Natomiast, nawet jeśli rozumiem wywód, gdy go czytam, nie potrafię niestety zapamiętać. Po prostu mój umysł pracuje inaczej (szczęśliwie mam pewną łatwość w innej nauce).
Zaglądam często na stronę filozofii na UW i widzę to przegięcie w kierunku filozofii języka, kogdnitywistyki. O tym są często wykłady gościnne, seminaria.
Jeśli mi coś jeszcze przyjdzie do głowy, to jutro dopiszę, bo dziś już późno, a, gdy zdecyduje się Pan uczestniczyć w życiu miejskim, to bardzo polecam, a już zwłaszcza dla filozofa, film Wendersa „Perfect days”, z którego właśnie wróciłam (będzie w dystrybucji Gutka, chyba od maja). Wspaniałe, niespieszne kino, które subtelnie pokazuje jak żyć. I jeśli się jest wrażliwym, można z tego filmu wyjść bardzo uspokojonym i wręcz odmienionym. Muzyka też jest odrębnym bohaterem, ale nie taka jak ta, której tu słuchamy, inna, mi bliska, bo z mojej przeszłości i chyba przeszłości wielu tutaj.
Przesłuchałam dziś, nie raz, „Geistervariationen” Erica Lu. Igora Levita i PA. Ale to jest dopiero szeroki temat…, nad którym się muszę jeszcze zastanowić do jutra wieczora myślę, bo tę muzykę interpretować bez biografii Schumanna zupełnie nie sposób. Ale dziękuję, za inspirację, cieszę się, że do tego wróciłam.
@ tadpiotr – fizyki 🙂
Filozofów to mam nawet w rodzinie. Pracowali jako redaktorzy 😉 ale nie tylko oczywiście. Mój szwagier jest logikiem (szkoła Ingardena jeszcze) i wciąż miewa wykłady dla studentów. Siostra poszła w inną stronę, jak wiadomo, ale przez lata pracowała – jak i on – w redakcji filozofii PWN.
Czwarty raz w ten weekend słuchałem sobie PA czytając wpis i komentarze : )
@Frajde
Równolegle zrobiłem magisterkę w dziedzinie o większym wzięciu, nie mam powodów być rozżalonym.
Ale ma Pani rację, że mogłoby być nas stać na to, żeby ludzie mieli możliwość robić na państwowym etacie dziwne rzeczy. Niezbyt sprecyzowane. Być może nawet zupełnie nonsensowne, ale ciekawe.
No ale nas „nie stać” na program szczepień przeciwko HPV od kilkudziesięciu lat, bo nasi milionerzy muszą mieć na nowe bmki, więc umiera tu już chyba najwięcej (?) kobiet na raka szyjki macicy w Unii. O czym my mówimy.
Wracając, proszę może po prostu odłożyć gdzieś na bok tę myśl. Może kiedyś Pani inaczej na nią spojrzy, a może mi przypomnianą uznam sam za brednię, kto wie. Że właściwie to czemu ma nam lepiej przyrodę wyjaśnić i przewidywać jej zachowania dialog między dwoma natchnionymi brodaczami sprzed 2k+ lat, którzy nie wiedzieli, co to prąd, czy DNA, niż naukowcy z MISMaPu.
Swoją drogą, słynni myśliciele zadziwiająco dużo czasu spędzali na dłubaniu w zwłokach, obserwowaniu jak rodzą się kozy, kombinatoryce, czy wymyślaniu rachunku różniczkowego, jeżeliby rzeczywiście przyjąć, że to ich czysty, intuicyjny, wytężony namysł nad bytem miałby mieć jakiś uprzywilejowany dostęp do prawdy.
A Wendersa strasznie lubię, miałem to obejrzeć już dawno temu, słuchałem sobie rozmowy z nim i z obsadą tuż po pierwszych pokazach w Cannes, ale poczekam do onlajnu; to zatem trafiona rekomendacja, szczególnie, że dodatkowo interesuje mnie wszystko co z Japonii i okolic. Dzisiaj jednak u mnie był Bruno Dumont!
A Geistervariationen też znów tutaj zatem uruchomiłem. Tak, trzeba o Schumannie dowiedzieć się czegoś więcej! I wiadomo na kogo liczymy!
O Schumannie, o „Geistervariationen”
Posłuchałam znów dziś jeszcze raz tego zestawu pianistów, o których wczoraj i mogę już coś napisać.
Nie sposób myśleć o tym utworze bez tła jego powstania. Schumann pisał go na skraju szaleństwa. Miał urojenia, zatem jego umysł był wyjątkowo wyostrzony na bodźce, chłonny i jednocześnie, jak sobie wyobrażam, niesamowicie twórczy. Tak, to wydaje się być sprzeczne, ale myślę, że podobnie jak w stanach halucynogennych, które niektórzy artyści celowo w sobie wywoływali za pomocą różnych środków, umysł osoby nieświadomie „ześlizgującej się” z rzeczywistości pracuje w zdwojony sposób.
Jednocześnie targała nim olbrzymia rozpacz, rozpacz człowieka, który traci kontakt z rzeczywistością i nie jest w stanie kontrolować swoich zachowań.
Zatem, by to zagrać, trzeba spróbować wczuć się w to, jak musi przeżywać swoją rzeczywistość człowiek, którego życie tak boli, że chce z niego zrezygnować (pisząc te wariacje rzucił się do Renu).
Eric Lu
Nie wiem, jak to się stało, że tak podobał mi się Eric Lu. Może to z powodu tego, że w Trybunale (a tam go po raz pierwszy słuchałam) słucha się wybiórczo i nigdy nie wybrzmi całość. Okazuje się, że to bardzo mylące.
Jest w tej grze rzeczywiście bezbrzeżny smutek, ale tylko to. Wszystkie wariacje zagrane są podobnie. Muzyka nie niuansuje tych emocji, które myślę, że w tej partyturze są.
Wydaje mi się, że Eric Lu jest jeszcze po prostu za młody, by to grać. Nie przeżył dość, by nie opierać się tylko na jednej emocji. Ale potencjał ma naprawdę bardzo duży, zatem chyba musimy jeszcze poczekać
Igor Lewit
Dużo bardziej przekonujące. Czułam, że pragnie on oddać to zmaganie kompozytora. Zwłaszcza w pierwszej wariacji, w dysonansie rytmu dźwięków dwóch grających rąk.
Ale nic nie poradzę na to, no przepraszam, nic nie poradzę, że za najgłębiej przemyślane, najwnikliwsze, przejmujące, a może i w pewien sposób przeżyte uważam wykonanie PA… Tak czuję.
Jest tu i rozpacz i olbrzymi zamęt, którego pozbawiony jest tylko temat, a potem niepokój aż do ostatniej nuty. Jest strach i jednocześnie chęć uchwycenia się choć skrawków tej rzeczywistości w porządku, jaki daje zapis nutowy.
To jest najbardziej intymny Schumann. Clara nie zgadzała się na publikację tej partytury. Kiedyś, w szczęśliwym momencie krótkiej rozmowy po koncercie, PA powiedział, że pojechał specjalnie do Bonn-Endenich, by spróbować lepiej zrozumieć Schumanna…
Myślę, że spodobają się Panu „Perfect Days”, Japonii , a konkretnie Tokyo, jest tam dużo. Mi się bardzo spodobały, też dlatego, że dość jednoznacznie, w kluczowym aspekcie, przywołują mi na myśl „Siddharthę” Hessego, o której tu już kiedyś wspominałam, ale nie jst to dziwne, bo jesteśmy w tym samym kręgu myśli wschodniej.
A dziś sobie jeszcze pomyślałam, że PA jest w jakimś sensie podobny do głównego bohatera filmu (choć na pierwszy rzut oka, to się może wydać niedorzeczne, bo wykonują tak różne zawody 🙂 ).
Myślę, że nie zdradzę zbyt wiele z filmu, gdy powiem, że wyczuwam podobne przeżywanie świata, radość z małych rzeczy, uważność, świadome narzucanie sobie ograniczeń, które sprawia, że to, co codzienne, to, na co nie zwróciłoby się normalnie uwagi, zaczyna się mienić najróżniejszymi barwami. W odróżnieniu do przelotnych błyskotek, które się nieustannie zmieniają i doświadcza się ich tylko powierzchownie. To jest oczywiście m.in. moja aluzja do wąskiego repertuaru PA. Niech PA się w tym względzie nie zmienia, niech się nie zmienia…
I, gdy się obejrzy film, to się zrozumie, że właściwie jest on tak uniwersalny, że nie chodzi o to, kto jaki zawód wykonuje, ale o to, jak się przeżywa swoje życie.
I ja kiedyś odwiedziłam Endenich:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2009/10/07/miasto-beethovena-i-schumanna/
Dziękuję PK za przypomnienie tego wpisu. Ciekawie poczytać o tym domu poprzez Pani spostrzeżenia. Swoją drogą to dość upiorne, by tak smutne miejsce w życiu Schumanna nazwać właśnie jego imieniem. Rozumiem, że taka prosta identyfikacja ma przyciągnąć tam turystów, ale nie dziwię się pani przewodnik, że jej przykro, że wszyscy chcą słuchać tylko o chorobie kompozytora. Myślę, że to choroba współczesności. Mało osób potrafi podziwiać zwyczajność (vide „Perfect days” wyżej), a są tak przesyceni natłokiem informacji i wrażeń, że tylko coś co odbiega od normy budzi ciekawość. Podobne odczucie mam za każdym razem, gdy widzę tłumy przed obrazami van Gogha, a zwłaszcza tymi z czasów kliniki.
Szkoda tylko, że link do starego albumu w Googlach już nie działa. Są oczywiście zdjęcia w siecie, ale zawsze ciekawej patrzeć oczami, kogoś, kogo się zna i szanuje 🙂
A propos zdjęć, czy PK była na wystawie Moi Vera (Moshego Vorobeichica) w Muzeum Warszawy?
https://muzeumwarszawy.pl/wystawa/moi-ver/
Bylam dzisiaj. Pomyślałam sobie, że po zjawach Schumanna, poszłam poobcować z innymi duchami, ludzi, których już niestety tu nie ma.
Myślę też o Pani, bo Moi Ver był z Wilna, a o ile dobrze pamiętam Pani rodzina właśnie stamtąd pochodzi. Jest na wystawie cały pokój poświęcony dzielnicy żydowskiej w Wilnie.
To jest świetna fotografia awangardowa (studiował w Bauhausie) i jednocześnie bardzo wzruszająca, bo pokazuje głównie Żydów z terenów przedwojennej Polski i powojennej Palestyny. Mało jest okazji, by oglądać takie zdjęcia, bo głównie jednak dominują u nas wystawy związane z pamięcią Holocaustu. A to jest takie zwykłe codzienne życie, piękne portrety. Wystawa jest bardzo dobrze opisana. To współpraca Muzeum Pompidou w Paryżu, Muzeum Sztuki w Tel-Avivie i właśnie Muzeum Warszawy. Bardzo polecam! Trwa jeszcze do niedzieli.
Oczywiście byłam już dość dawno (nawet nie wiedziałam, że jeszcze trwa), choć nie wspominałam tu o tym. Nie, moja rodzina nie pochodzi z Wilna, ale moi rodzice tam się poznali, bo przyjechali do seminarium nauczycielskiego – mama spod Równego, ojciec z Łodzi. Kiedyś szperałyśmy tam z siostrą w archiwach w poszukiwaniu śladów (skutecznie). A wystawa Moi Vera super.
Jakoś mi to Wilno utkwiło w głowie, ale skoro Pani Rodzice się tam poznali, to początki są tam 🙂
Zatem częściowo korzenie mamy podobne, bo rodzina mojego Dziadka od strony Mamy (i daleko wstecz) też pochodzi z Łodzi, choć była rzymsko-katolicka, ale pewnie gdzieś się spotykali na ulicach, czy na targu, jak na tych zdjęciach na tej wystawie.
Jestem zaskoczona, jak łatwo się szuka w tych archiwach online w Łodzi. Z roku na rok coraz więcej dokumentów jest skanowanych. Mój problem polega jednak na tym, że te dokumenty są pisane po rosyjsku, pismem pisanym, nawet nazwiska. Drukowane bym jeszcze odczytała.
To cieszę się, że Pani wystawę też widziała. Proszę pisać w miarę możliwości o takich wydarzeniach, ja bym ją o mały włos ominęła, gdyby mi koleżanka nie przypomniała
A, to może ja tu napiszę o nowym festiwalu filmowym, który zapowiedział ostatnio sam Roman Gutek w Muranowie. Ale będą też koncerty filmowe! Już można kupować bilety. Tu link:
https://timelessfilmfestival.pl/pl/program/?_sekcja_2024=koncerty-filmowe
Ciekawy pomysł.
Z muzyką pod filmy: to nie jest tak, że tego w Warszawie nie było. W samym Muranowie bywają takie pokazy, więc to raczej rozwinięcie pomysłu, który od dawna realizują, ale na większą skalę. Mi by się np. osobiście nie chciało, ale jest to koncepcja niewątpliwie atrakcyjnie brzmiąca. Choć mogliby ją promować w bardziej bezpretensjonalnej formie.
Ale też tak w ogóle jak pana Gutka uwielbiam, tak akurat ten festiwal od kiedy go zapowiedział ponad pół roku temu niezmiennie wydaje mi się być z rodzaju inicjatyw po namniejszej linii oporu. To nie czasy, że pan Roman przewiezie w bagażniku przez granicę pożyczone kopie z jakiegoś pokazu i nam objawi niemieckie kino, którego nie znamy. Klasykę odrestaurowują teraz głównie Amerykanie, a że trudno uwierzyć, że organizatorzy tego festiwalu mogą sobie pozwolić na latanie co chwila do NY specjalnie na pokazy w tamtejszych kinach studyjnych każdej takiej odnowionej kopii, ostatecznie sprowadza się to do tego, że pokażą nam teraz w Warszawie to, co oglądają sobie przez VPN na amerykańskich streamingach przy obiedzie.
Natomiast dla Pani Frajde mam krótkie video w temacie: Four Favorites with Wim Wenders and Koji Yakusho z dzisiaj. Świeży, na zamówienie:
https://youtu.be/IK2Ml9r34So?si=mpeBE_ZG5ZVDGf4-
A też midici.tv mi zaproponowało wyimek z występu Marthy grającej super swingującego Bacha sprzed paru dni, bardzo kołysany, fantastyczna energia, w pewnym momencie to brzmi jak stride piano, koło 1:29:
https://youtu.be/vz4zFOCG_0A?si=FYIoQJJk6vgKm5tN
Z pewnym opóźnieniem dziękuję za japońskie filmowe polecajki. Nie znam, ale zapamiętam sobie.