Anderszewski w Europie Środkowej
Janáček, Szymanowski, Bartók – wszystkie utwory napisane w przeciągu gdzieś dwóch dekad. Tak różne, ale wiele wspólnego.
Kapryśność oraz motywy ludowe w połączeniu z modernizmem – to je łączy. Ale spojrzenia są z całkowicie różnych stron. Najstarszy z tej trójki, Janáček, w II zeszycie cyklu Po zarośniętej ścieżce (co ciekawe, skompilowanym już po śmierci kompozytora; on sam trzech z tych pięciu miniatur nie chciał publikować) przemawia językiem jeszcze trochę tonalnym, postromantycznym, ale bardzo charakterystycznym dla siebie, odzwierciedlającym rytm i atmosferę studiowanych przez lata pieśni morawskich oraz melodykę i rytm języka. W tym samym mniej więcej czasie młodszy o prawie trzy dekady Bartók komponuje cykl 14 Bagatel op. 6, nowatorski, tryskający wyobraźnią, który niestety nie zdobył w swoich czasach takiego rozgłosu, na jaki zasługiwał. Melodie ludowe – jedna węgierska, druga słowacka – pojawiają się tu w paru bagatelach, opracowane w sposób, jaki miał stać się dla niego charakterystyczny (w cyklach utworów fortepianowych Dla dzieci i Mikrokosmos); kompozytor był już po szeregu wypraw folklorystycznych. Zaś młodszy od Bartóka o rok Szymanowski napisał 20 Mazurków op. 50 w latach 1924-25, czyli zaledwie kilkanaście lat później. To z kolei folklor całkowicie zmyślony: rytmy chopinowskie, harmonie góralsko-modernistyczne. Można powiedzieć, że kompozytor chciał być drugim Chopinem, ale po swojemu.
Powiem od razu, że też zupełnie się nie zgadzam z brytyjskimi recenzentami, którym nie podoba się interpretacja Janáčka; uważam wręcz, że Anderszewski całkowicie trafił w istotę tych utworów. U niego nie są po prostu melancholijne, ale mają w sobie niepokój; powtórzenia są niemal kompulsywne, a gdy pojawia się forte, jest w nim jakaś dzikość. Janáček pisał te utwory kilka lat po tragediach, jakie zdarzyły się w jego rodzinie: dwuletni synek Vladimir zmarł w 1890 r., a w 1903 r. – ukochana 21-letnia córka Olga (trzeci i czwarty z tych utworów są wcześniejsze, z 1900 r.).
Z cyklu Szymanowskiego pianista wybrał sześć i jest to wybór nieoczywisty – tylko parę z nich jest częściej grywanych, większość wykonywana jest rzadko, bo wydają się trudniejsze w odbiorze, mniej chwytliwe. I tu są skrajne emocje, od łagodności po szalone roztańczenie. Są grane, można powiedzieć z czułością; aż chciałoby się usłyszeć cały cykl – to pewnie nierealne.
Z czułością wykonane są też bagatele Bartóka, do których Anderszewski wrócił po wielu latach – chyba trzydziestu bez mała. Jak wspomniał po ostatnim recitalu w FN, było to trudne zadanie, bo co miniatura, to inny świat. To trochę taki worek, do którego młody Bartók powrzucał nieco eksperymentów (tu Frajde ma rację, że każda ręka z innego świata, bo w paru utworach jest tzw. politonalność – każda ręka gra w innej tonacji), trochę muzycznych sarkastycznych żartów, parę – jak wspomniałam – opracowań melodii ludowych, no i strzępki swojej świeżo zakończonej historii miłosnej – jak wspominałam i w zalinkowanym wpisie, i parę dni temu w związku z finałowym walcem. W sumie „motyw Stefi” pojawia się w trzech ostatnich utworach (w przedostatnim niestety Anderszewski go nie oddzielił). Sama nie wiedząc, dziewczyna patronowała dużemu zwrotowi w muzyce – Bartóka i w ogóle.
Tu może jeszcze jako bonus dorzucę uzupełnienie tej historii: Stefi była utalentowaną skrzypaczką, a przy tym musiała mieć wiele uroku, bo kochało się w niej kilku kompozytorów; wyszła za mąż też za kompozytora niemieckiego Waltera Schulthessa, z którym zamieszkali w Szwajcarii – i też oczywiście dla niej pisał utwory. Koncert poświęcił jej również Willy Burkhard, o którym tu ostatnio rozmawialiśmy. Co do koncertu Bartóka, ukończył go mniej więcej wtedy, gdy Stefi napisała mu, że nie chce się już z nim spotykać – trochę się nie dziwię, bo zachowały się jego listy do niej, w których był zupełnie nieznośny w swoim besserwisserstwie (a przy tym był ateistą, a ona była religijna) – ale partyturę od niego przyjęła, choć nigdy utworu nie wykonała. Leżał w jej papierach i dopiero po jej śmierci w 1956 r. został odkryty; skrzypkowie natychmiast się w nim zakochali, z Dawidem Ojstrachem na czele, i grany jest do dziś. Rzeczywiście to piękny utwór i szkoda by było, gdyby przepadł.
Komentarze
Co do Bartóka, to mam gdzieś jego biografię i o ile pamiętam, to raczej łatwo się zakochiwał w młodych paniach. Najpierw chyba zakochał się w 15 czy 16 letniej dziewczynie. Zaprosił ją do domu swojej matki, a kiedy zapytano go czy zostaną na obiad, okazało się, że to już jego żona! No to zostali! Nie wiem czy to tylko anegdota, ale zostało mi to w pamięci.
Po parunastu latach rozwód, bo Bartók zakochał się w pannie chyba 18 czy 19 letniej, a sam był po 40. No, ale mamy nadzieję, że to już TO! A skąd! Potem była jeszcze jedna żona, a kiedy była Stefi to nie jestem pewna. Pomiędzy żonami?
Jak to kobiety potrafią inspirować! Jak on dawał radę między podróżami po Węgrzech (a może to przez nie?), nauczaniem muzyki (tam poznawał panny!), żonami, rozwodami, socjalistycznymi wstrząsami na Węgrzech, przeprowadzką do USA…wydarzeń na więcej niż jedno życie. Kobiet też!
To tyle plotek. Jeśli coś pomyliłam, proszę dementować.
No to troszeczkę zdementuję 😉
Stefi była jego pierwszą miłością. Márta, pierwsza żona, była jego uczennicą i kiedy ją poznał, miała 14 lat. W 1909 r. wzięli ślub i rzeczywiście miała wtedy 16 lat. Urodził im się syn, Béla junior. Jej zadedykował m.in. operę Zamek Sinobrodego, można w tym widzieć jakiś podtekst… 😉
Rozwiedli się w 1923 r. Ditta Pasztory, w której się wtedy zakochał, również była jego uczennicą, a Márta, zawsze ustępująca ukochanemu mężowi, postanowiła go uwolnić z własnej inicjatywy (wiemy to z listów). Ditta miała wtedy 20 lat i była drugą i ostatnią żoną Bartóka. Nie było żadnej innej. Grali razem genialną Sonatę na dwa fortepiany i perkusję, a po jego śmierci w Stanach wróciła na Węgry i nagrywała utwory fortepianowe Bartóka. Mieli syna Petera.
W „socjalistycznych wstrząsach” 1919 pod rządami Béli Kuna brali udział jeszcze razem z Mártą, ale nie angażowali się politycznie, tylko on organizował w Muzeum Narodowym sekcję poświęconą muzyce ludowej, a ona była jego asystentką. Lansował też naukę śpiewu w szkołach ludowych. Jak to się mówi, serce miał zdecydowanie po lewej stronie. To w tych czasach powstał Cudowny mandaryn. Po upadku Kuna i nastaniu Horthyego zaczął już myśleć o wyjeździe z Węgier. Ostatecznie wyemigrował dopiero w 1940 r. – chciał wcześniej, bo był zagorzałym antyfaszystą, ale ze względu na matkę nie wyjeżdżał, dopiero gdy zmarła w grudniu 1939, zdecydował się ostatecznie.
Dziękuję za poprawki i szczegóły. Była jeszcze Klára Gombossy (15 lat), on miał wtedy ponad 30. Nie wiem który był to okres jego życia, chyba małżeństwo z Mártą). I też była z nią współpraca muzyczna! (panna Klára nie chciała go za męża, mimo, że się deklarował chęcią rozwodu i ponownego ślubu).
A Ditta to Edith, ale to już jedna osoba.
Bártoka znam najbardziej jako ojca etnomuzykologii i chyba najbardziej lubię jego Bagatele, Tańce rumuńskie no i utwory dla dzieci (te są prześliczne i łatwe w odbiorze, ja mogę słuchać ich cały czas).
A opery Zamek Sinobrodego nigdy nie słyszałam, tylko historię znam jako francuską bajkę (Perrault).Trzeba to nadrobić. W 2015 była wystawiona w Nowym Jorku.
Żył w okresie potężnych zawirowań politycznych i w cieniu I wojny światowej, kiedy tak dużo było zrywów wszędzie. A faszyzm rzeczywiście nakłonił go do zabrania się z Węgier prawie na zawsze. Zmarł w Nowym Jorku, ale potem przekazano jego prochy Węgrom i na wieczność spoczął w Budapeszcie w 1988. A Węgrzy, w moim skromnym doświadczeniu — są bardzo z niego dumni.
Pozdrowienia.
No tak, była ta Klára, do jej wierszy napisał op. 15, ona mu tłumaczyła słowackie pieśni ludowe. Ale nie byli razem. On się w niej podkochiwał, ale platonicznie. To było po I wojnie światowej.
Była jeszcze na 100% jedna panna, też muzycznie inspirująca. Jak tylko przypomnę sobie jej imię, to można sprawdzić. Biografia wraz z innymi książkami jest obecnie w pudle ze względu na malowanie. Nie dam rady tego teraz wygrzebać, ale chyba na imię miała Jelly i była świetną skrzypaczką. No, kompozytor miał naprawdę inspiracje w młodych damach – trudno się dziwić. A kto młodą panną był, to wie jaki to trudny czas i trudno się samej sobie zorganizować… trochę też inne czasy chyba.
Pozdrawiam.
Przy okazji: obszerny artykuł o niewesołych losach Bartóków w Stanach. Po węgiersku, ale od czego google translate 😉
https://ligetmuhely.com/liget/bartok-bela-es-pasztory-ditta-amerikaban/
Ciekawa i rzeczywiście dosyć smętna historia państwa Bartók. Dziękuję za artykuł, parę rzeczy było mi nieznanych. Naprawdę, on przeżył bardzo dużo i zmarł młodo (64 lata!). W powyższej notce źle ustawiłam akcent nad jego nazwiskiem: Bártok. Mea culpa!
Pozdrawiam.
Jelly d’Arányi. Ale tam raczej nie było romansu, tylko współpraca.
https://en.wikipedia.org/wiki/Jelly_d%27Ar%C3%A1nyi
Nawiasem mówiąc jak już jesteśmy przy upodobaniach kompozytorów do młodych uczennic, to Janáček też był niezłym numerkiem. Mając 27 lat ożenił się ze swoją 16-letnią uczennicą Zdenką. Mieli, jak już wspominałam, nieszczęśliwe życie – stracili oboje dzieci. Po praskiej prapremierze Jenůfy w 1916 r. nawiązał romans z wykonawczynią partii tytułowej Gabrielą Horváthovą, co zaowocowało nieudaną próbą samobójczą Zdenki i separacją małżonków. W rok później kompozytor był już po uszy zakochany w Kamili Stösslovej, młodszej od siebie o 38 lat (miała wówczas 26 lat i była już mężatką), która stała się jego muzą i przedmiotem obsesji do końca życia. Żadne z nich jednak się nie rozwiodło. On był z pewnością tym, który całuje, a ona nadstawiała policzek, choć zachowywała się raczej chłodno. Jednak to z nią pojechał na wycieczkę, na której się przeziębił i na skutek tego zmarł na zapalenie płuc, i to ona była przy jego śmierci.
https://en.wikipedia.org/wiki/Kamila_St%C3%B6sslov%C3%A1
Bardzo się cieszę, że Pani Kierowniczce podoba się Janáček! To mnie utwierdza w moich przeczuciach, bo tylko nimi mogę się kierować.
I cała jestem dumna, że udało mi się wysłyszeć w Bartóku coś co ma swoje uzasadnienie w teorii, czyli tonacji utworu i ma to swoją nazwę. Efekt jest nieziemski.
Natomiast biograficzna dyskusja Pań doprowadza mnie prawie do rozpaczy (no przesadzam 🙂 ), bo ja bardzo lubię, gdy kompozytorzy (malarze, pisarze) są jednak przyzwoitymi ludźmi. Czuję się wtedy bardziej spójna, podziwiając ich. A to ówczesne lovelasy jakieś były, którzy wykorzystywali swoją pozycję społeczno-zawodową do podbojów.
To o Szymanowskim nie piszemy… 😉
Bardzo to wszystko ciekawie się czyta!
Swoją drogą, będąc tu dość krótko zdążyłem już jednak zauważyć, że to nie pierwszy raz jak obydwie Panie zwracacie uwagę na te różnice wieku w relacjach w jakich znajdowali się muzycy, jakich tu słuchamy. Na pewno dyskutowane było to przy okazji Annabelle Whitestone i jej partnerów!
Janacek PA super działa na wyobraźnię. Próba grania tego w sposób sentymentalny mogłaby z tego zrobić nieudany Romantyzm. A tak jest to wciągające.
A też przygotowując się do piątkowego Bartoka 3 w wykonaniu Levita, słucham sobie nagrania Gezy Andy (nie wiem, czy dobrze odmieniłem) i coś tu zastanawia. PK pisze, że BB ateista. A tu druga część:
„Adagio religioso”.
Co też to oznacza? To nie jest dowcip? Nie kojarzyłem takiego tempa szczerze mówiąc, jeżeli to na poważnie.
I to jaka ta druga część wspaniała, w samym środku taka ptasia konwersacja, czy jak to ująć, kilkadziesiąt sekund wyciąłem, fantastyczne to jest: https://youtube.com/clip/Ugkx5EV3aBqzQ8c02iDDEGTKMFaGO0rTJZ_G?si=GpLa4ZvZwnq5CMrU
Tak, takie ptaszki i nocne nastroje pojawiają się wielokrotnie u Bartóka. Np. tu: https://www.youtube.com/watch?v=13AfuAIYU6o (mały smaczek: słychać tam również żabki, a Rana to po włosku żaba 😉 )
albo tu: https://www.youtube.com/watch?v=W5AdFRBZXL0 choć ta miniatura z Mikrokosmosu nazywa się po prostu Małe sekundy, wielkie septymy.
Określenie religioso nie dotyczy tempa, lecz charakteru, nastroju. To przecież coś w rodzaju chorału.
A z jego koncertów fortepianowych i tak najbardziej lubię Drugi 🙂 Trzeci jest miły, ale to nie ten kaliber.
Fajne, dziękuję, ostatnio słuchałem Mikrokosmosu w wykonaniu Andora Foldesa, (jak czytałem miał być jednym z ważniejszych wykonawców Bartoka swoich czasów w ogóle; a żeby Gezy Andy spróbować konkretnie koncertów), ale nie pamiętałem tej konkretnej miniatury. Bardzo nastrojowa.
W ogóle muzyka BB od kiedy jej próbuję wydaje mi się być super wielowymiarową, jeszcze nie skończy się dowcip, pojawia się naśladowanie ptaszka, potem od razu jednak coś pozostawiającego zupełnie bez skojarzeń, potem ładna zupełnie romantyczna melodyjka, ale o dziwo bezwysiłkowo to w całości brzmi. Nie czuję tu też zmanierowania. Ale nie wszystko jeszcze znam. A zaczęło się u mnie od Pani zwrócenia uwagi na Bagatele ileś miesięcy temu. Arcydzielne są.
No jasne, źle powiedziałem, ale to jakoś się mówi na to oznaczenie naraz tempa i nastroju? Zbiorczo? Bo zawsze o tym mówię „tempo” w sumie, to niedobrze w takim razie, w oczywisty sposób jest to bez sensu. Niedokształcenie niestety.
No tak, z tym że ta część też nie jest tak do końca poważna, więc doszukiwałem się w tym jakiegoś haczyka wiedząc już co nieco o jego humorze i przekonaniach! Ale no dobrze, nie można mieć wszystkiego. Nawet u BB!
Z ostatniej chwili: https://wyborcza.pl/7,75410,30654098,polskie-radio-zegna-sie-z-dyrektorka-dwojki-koniec-ery-malgorzaty.html#S.TD-K.C-B.1-L.2.duzy
Niejedna koleżanka czy kolega odetchną z ulgą.
A co do Piotra Kędziorka, zdania pewnie będą podzielone.
Tu można przeczytać ten komunikat bez prenumeraty, która jest konieczna na GW:
https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/malgorzata-malaszko-stasiewicz-radiowa-dwojka-koniec
I Hawryluk też zrezygnował z funkcji. Mam nadzieję, że nadal będzie pracował. Ostatnio Dwójka zirytowała słuchaczy, w ramach chyba pokuty prowadząc dość nachalną promocję WOŚP (dyskusja na Facebooku). Nikt niczego nie ma do WOŚP, ale dlaczego akurat w Dwójce? Wobec ogromnych zmian poza tym Dwójkę należy reformować, może jednak pytając słuchaczy?
Nie, Hawryluk znikł ze stron PR. Całkiem lubiłem jego audycje.
Ze strony Dwójki. Podobnie jak Małaszko. Zdaje się, że będzie kopniak w górę.
Warto zwrócić uwagę na to:
Redaktor naczelny Polskiego Radia Paweł Majcher podziękował Małgorzacie Małaszko-Stasiewicz i Jackowi Hawrylukowi za dotychczasową pracę. Napisał, że „ich zaangażowanie, wytrwałość, konsekwencja i kreatywność sprawiły, że Dwójka stała się bardzo interesującą oraz docenianą, nie tylko w kulturalnej przestrzeni, anteną”.
Tak jakby to oni wymyślili Dwójkę w takim kształcie. A w rzeczywistości Dwójkę kulturalną wymyślił Adam Sławiński na początku lat 90. Później kontynuowali to Elżbieta Markowska, Edward Pałłasz, znów Markowska, którą zawezwali z emerytury. Potem już był pierwszy PiS.
Podczas ostatnich ośmiu lat Dwójka niby zachowała pewien repertuar, pewną „substancję”, ale wiele straciła, nie mówiąc o niepisanej cenzurze. I oczywiście prezentowała pisowską „politykę historyczną” i kulturalną.
A na Facebooku: https://pl-pl.facebook.com/photo/?fbid=1880976749005381&set=ecnf.100012792222898
Z facebooka wychodzi że będzie „emerytura”. Pytanie co z audycjami p.Hawryluka?
Taaa, akurat miałem włączony PR2 i tak opowiadali i opowiadali o tym WOŚP jak o mesjaszu objawionym 😉
Jacka Hawryluka szkoda by było na jakieś managerskie stanowisko – trochę na muzyce się jednak zna i nie sadzi takich andronów jak niektórzy ulubieńcy WW 😉
A tak (już) na marginesie: we wpisie jest o brytyjskich recenzentach w liczbie mnogiej, ale akurat recenzja z nowego numeru Gramophone to nic jak tylko peany na cześć PA, pan Peter J Rabinowitz oczarowany. Jakkolwiek nie wiem czy on sam Brytyjczyk, największy (chyba) brytyjski tytuł jednak Janacka PA zachwala, więc nie jest tak źle z ich krytyką, niektórzy wciąż mają ucho:
„As always, Anderszewski’s focus is astonishing. Whether it be the stinging rhythms of Bartók’s second Bagatelle or the exquisitely graded dynamics of his secretive account of Janáček’s Andante, whether it be the resilience of the quirky gestures in Janáček’s Allegro or the perfect balance of the superimposed voices that weave through the fourth of Szymanowski’s Mazurkas (by comparison, the 1946 recording by dedicatee Arthur Rubinstein sounds blurry), the level of detail is apt to leave you speechless. For most pianists, attaining that kind of exactitude requires a Faustian bargain in which the soul of the music (if not of the performer) is sacrificed. Not so here. As you’d expect from a pianist who treated The Well-Tempered Clavier as a series of character pieces, detail is always in the service of the music’s spirit.”
Reszta tutaj: https://www.gramophone.co.uk/review/bartok-marzurkas-janacek-on-an-overgrown-path-piotr-anderszewski
Pan Rabinowitz to raczej popada w rozegzaltowaną grafomanię.
Przy okazji kasowania „r” z „Marzurków” mogliby na pewno darować nam też tego Fausta, ale i na to nie mamy chyba co liczyć, a że w ogóle stara się wyszukanie każdy element opisać, to tak, zapewne jeżeli wyda kiedyś książkę to nas czekających w kolejce po autograf nie znajdzie
Tytuły w Gramophone sugerują, że to Bartók napisał te marzurkas 😉
Kiczowata egzaltacja to niestety przypadłość wielu piszących/mówiących o muzyce. . Ona też najbardziej mnie irytuje u wielu dziennikarzy Dwójki (nie, nie będę wymieniał nazwisk), połączona z gadulstwem i natrętnym wyprowadzaniem czego się da z życiorysu kompozytora.
Dla fanklubu 😉 W poniedziałkowym „Newsweeku” będzie wywiad z PA. W sieci już jest, ale trzeba mieć dostęp.
Dziękujemy. Wiemy, wiemy 😉
A cóż to za pluralis majestatis 😉 Może ktoś z fanów nie wiedział.
No właśnie, ja na przykład nie miałem pojęcia 😀
Ach, no to przynajmniej odrobinę Cię Ścichapęku sprowokowałam do pojawienia się tutaj 😉
Może tylko dodam, że nowa płyta PA podoba mi się ogromnie! Nawet sobie porównuję te Bagatele z dawniejszą philipsowską rejestracją Zoltána Kocsisa (skądinąd świetną), ale – mówiąc najkrócej – ZK gra, a PA czaruje 🙂 To zachwycające nagranie potwierdza tylko moje koncertowe wrażenia.
Nawet dubeltowo, Droga Frajdo 🙂
Ja z kolei porównywałam Janáčka z innymi pianistami, żeby zrozumieć, o co chodziło Lebrechtowi czy Clementowi. Nawet znalazłam jakieś nuty, z czego zresztą nic mi nie przyszło, bo PA chyba gra z innego wydania, tak dużo tam różnic.
PA gra tego Janáčka po prostu wstrząsająco. Ten wywiad z „Nesquika” jest taki sobie (tj. mam na myśli pytania), ale PA mówi w nim, że jest (w tych utworach z płyty) wiele emocji, mówi m.in. o rozpaczy. Dla mnie drugi utwór (Allegretto) jest żywym obrazem rozpaczy w różnych stadiach: jak w żałobie początkowo próbujemy żyć dalej w jakiejś szarej melancholii (ten piękny, miękki dźwięk…), ale nagle coś sobie przypominamy i zdajemy sprawę z ostateczności tego, co się stało – jest tam taki moment nagłego crescenda i akordy fortissimo, które brzmią jak krzyk rozpaczy, jak walenie głową w ścianę. I znów powrót do melancholii. Niesamowite.
I jak ktoś się czepia, że niby są za głośne momenty, to w nutach jest tam właśnie fortissimo, a nie forte.
Aż przesłuchałam sobie znów Janáčka, żeby usłyszeć, jak słyszy PK, bo absolutnie zgadzam się, że jest on wyjątkowo przejmujący. To w zasadzie suma autonomiczynych utworów, bo każdy ma inny nastrój, a jednak połączonych. Nie potrafię przypisać do tych emocji konkretnych treści. Na pewno w „Alegretto” czuję zmaganie, kompozytora i pianisty, bo PA to właśnie, w moim przekonaniu, wyróżnia z tłumu innych pianistów, że zawsze czuje się, że on czuje, że za każdym razem jego gra jest przeżyciem.
Sam zresztą o tym mówi, że przypomnę jeszcze raz tekst, który już tu kiedyś linkowałam:
„Uczenie się utworu muzycznego po to, by się nim podzielić, przedstawić go publiczności, to proces polegający na doprowadzeniu się do stanu, w którym ten utwór będzie ze mną złączony emocjonalnie, duchowo, ale też fizycznie; będzie tworzył ze mną całość, stanie się częścią mojego ciała. Muszę być w stanie nosić tę muzykę ze sobą: na ulicy, w tramwaju czy w samolocie, przenosić ją z Londynu do Frankfurtu czy Tokio, do sali koncertowej, ze specyficzną akustyką, nieraz inspirującą, kiedy indziej suchą i bezduszną, na fortepianie którego najczęściej nie znam i który może wydawać się wrogi. Muszę nosić ją o 8 wieczorem lub, jeśli to będzie poranny koncert, o 11 rano. Nosić ją ze sobą, nie pozwalając, aby te wszystkie okoliczności oderwały ją ode mnie. To tak, jakbym przenosił część swojego ciała, własną rękę lub stopę. Ta muzyka musi stać się częścią mnie i właśnie poprzez to wcielenie jestem w stanie przekazać ją publiczności.”
https://wydawnictwoproby.pl/z-zapiskow-pianisty-i/
I dlatego myślę ma tak wąski repertuar. Nie sposób odczuwać setki utowrów, każdego wieczora innych. Na szali jest szczerość i co się z tym wiąże przejmowanie się losem słuchacza, nawet nie tyle szacunek, lecz prawdziwa troska o to, czy uda się słuchaczowi wrócić po koncercie do swojego wnętrza i znaleźć je odmienionym… PA nie jest pianistą, który gra, żeby promować siebie. Myślę, że on odczuwa to miejsce, w którym go życie postawiło i powołanie, które realizuje jako rodzaj służby, służby wspólnocie słuchających i przeżywających, dlatego jego twórczość jest tak wyjątkowa.
A PK w „Polityce” sześć na sześć 🙂 Dobrze, że jest blog, bo w formacie recenzji płyty niewiele słów można napisać. Ciszę się, że Pani tę płytę też odczuwa jako bardzo osobiste granie.
Przypominam, że dziś transmisja koncertu PA z Lugano 🙂 Czas w Lugano chyba taki sam jak w Polsce.
https://www.rsi.ch/rete-due/concerto-osi/B.-Bart%C3%B3k-L.-van-Beethoven–1844283.html
Dzięki za przypomnienie, oczywiście wyleciało mi z głowy 😉
Trochę dziwne to wykonanie. Bardzo kanciaste. Pasuje bardziej do I czy II Koncertu. Może chciał, żeby było bardziej folkowo? Oczywiście tak też można, why not.
Mam to szczęście (lub nie), że słucham tego koncertu nieuprzedzonym uchem i też nic o jego powstaniu nie czytałam. Nigdy go nie słyszałam na żywo, czy to w wykonaniu PA, czy kogoś innego.
Dla mnie mieni się on przede wszystkim wieloma kolorami np. takie częste i dość gwałtowne zmiany tempa. Wydaje mi się bardzo różnorodny, ale również niespójny. Kojarzy mi się z występami cyrkowymi lub figlarnymi zabawami dziecięcymi. Zwłaszcza „Alegretto”, ale nawet „Adagio religioso”, choć początkowo nieco podniosłe pod koniec jest już raczej radosne.
PA grał bardzo ekspresyjnie, podobało mi się to i również takie zdecydowane stawianie akcentów. Może to właśnie ta kanciastość, o której PK pisze :smile:.
W sumie w moim guście jest np. wykonanie Andrása Schiffa.
https://www.youtube.com/watch?v=D6eLJ24CIyo
Ten koncert jest łagodniejszy i subtelniejszy od poprzednich. Taki trochę obraz nostalgii za ojczyzną. I trudno uwierzyć, że tę pogodną muzykę Bartók pisał praktycznie na łożu śmierci.
Też właśnie niezbyt czaję to „religioso”, dla mnie to wciąż podejrzanie brzmi. Znacznie lepiej dziś było słychać fortepian niż parę dni temu u Levita w Elb, to pierwsza rzecz, jaka zwróciła moją uwagę. A „kanciasto” w znaczeniu, że były kontrasty tam, gdzie można by stopniować środki? Bo tego specjalnie nie czułem, a przynajmniej pierwsza część zrobiła na mnie na pewno fantastyczne wrażenie. Chociaż teraz jak się zastanawiam, to może faktycznie sporo forte i w niej było, ale to trzecią część szczególnie mocno obił. Levit grał zupełnie inaczej. Ale PA też w porównaniu do niego gra dla mnie, jak ostatnio o tym gadaliśmy, „impersonally”, więc się tego spodziewałem. Wolę brzmienie Levita, jak trzeba użyć metafor to jest dla mnie cieplejsze, głębsze. Tego właśnie mi przeważnie u PA „brakuje”. Jak dołożymy do tego pomysł, że sporo forte, to robi się tak metalicznie. Ale muszę powiedzieć, że z drugiej strony w tym kontekście fajnie rąbał na dole lewą ręką na początku trzeciej części bodajże, aż brzęczało, jak młotkami nie w strunę a w rurę, to akurat było nawet zabawne, czegoś takiego jeszcze nie słyszałem. Fajne.
No i Sarabanda z Partity no. 1, wspaniała. Akurat wczoraj słuchałem jego płyty z trzema Partitatmi, kokretnie zresztą tej pierwszej. Robi na niej bardzo ciekawe rzeczy, w Allemande od samego początku gra moim zdaniem jeden głos więcej niż zazwyczaj się słyszy, wyraźnie zaznaczone trójdźwięki schodzące w dół, a przynajmniej ja słyszę 3+3+3+4, ale może ktoś dosłyszy jeszcze wcześniej po jednym dźwięku:
https://youtube.com/clip/UgkxUZPWU62mIEh5tgSBZD7hu41ClTU3hLJZ?si=2LtybKq97yKSfK9q
PK, Schiffa posłucham z przyjemnością jutro i się odniosę. Może Bartók czuł, że miał szczęśliwe życie i chciał się pogodnie żegnać z tym światem…
Tak teoretycznie jak Pan Zympans, to analizować struktury utworu niestety nie potrafię i nie jestem nic a nic obiektywna, ale to wiadomka. Gra „impersonally”, z którą się diametralnie nie zgadzam, pozostanie ością niezgody między nami 🙂
To, że PA gra jeden głos więcej w jednym z tańców Partity jest moim zdaniem możliwe, bo pamiętam z wywiadów około WK, że mówił wówczas , że, żeby odtworzyć zamysł Bacha ręce muszą się „rozdwoić i roztroić, pracować niezależnie od siebie”. Bach to jednak grał na klawesynie.
Nie no ja też nie potrafię. Osoby, które się rzeczywiście znają, ale tylko czytają te komentarze, muszą (chciałbym powiedzieć, że mieć niezły ubaw, ale w rzeczywistości raczej) z politowaniem patrzeć na to, jak próbuję coś tu wymyślać.
No ale nie ma się co zrażać, tylko douczać. A propos pracy niezależnej rąk, to mogę się domyślać, że chodziło mu o głosy. U Bacha nie przypominam sobie specjalnie polirytmów i innych policosiów, ale znów – nie znaczy, że ich nie ma.
A co do wielu głosów, to znalazłem kiedyś taką super panią, Kimiko Ishizakę, która w otwartym dostępie zrobiła WTC obydwie książki razem z nutami, gdzie rozpisała każdy głos osobno. Jak człowiek posłucha dziesięć razy takiej fugi śledząc palcem za każdym razem inną melodię, to zrozumi, o co mogło chodzić PA: ręce dwie, ale np. cztery głosy osobno, pokazane każdy na swojej pięciolinii:
https://youtu.be/nPHIZw7HZq4?si=UMYypMQ1G72oixWr&t=6062
@PK, odsłuchałam na spokojnie Schiffa. Rzeczywiście jest nieco inny, bardziej subtelny i wygładzony. Jednak jeszcze wiele odsłuchań tego koncertu przede mną zanim będę w stanie powiedzieć, co mi się bardziej podoba.
Poczytałam też, że ten koncert to był prezent dla żony. Myślę zatem, że Bartók nie myślał o śmierci, ale o miłości do o tyle młodszej kobiety.
Inna interpretacja może być taka, że był przekorny i ze śmiercią się mierzył. Nie znam biografii tego kompozytora, nie wiem, czy był religijny czy nie.
Natomiast nie mam poczucia, żeby tam była nostalgia np za ojczyzną.
@Zympans
Nie wydaje mi się, żeby się tutaj z nas podśmiewali 🙂 Proszę zwrócić uwagę, że muzycy czasem są wąskimi specjalistami i potrafią przepięknie grać, ale nie potrafią mówić o tym, co robią. Tutaj mogą zatem poczytać wersję odwrotną, często piszą Ci, którzy grać nie potrafią, ale czują i potrafią to opisać. Myślę, że to uzupełnianie się.
Natomiast douczać trzeba się jak najbardziej. Ma Pan jakąś ulubioną stronę, z której uczy się Pan teorii muzyki?
Kimiko Ishizakę sobie zapamiętałam na potem, gdy będę miała więcej czasu, by analizować. Bardzo to pożyteczne.
@Frajde
Na jedną rzecz łatwo odpowiedzieć: końcówka wpisu, pod którym piszemy, na temat jego relacji ze Stefi:
„był ateistą, a ona była religijna”.
Co do teorii to mi się wydaje, że już nikt w nią nie wierzy, tzn. można studiować teorię, ale konkretnie muzyki zachodniej np. Bo serio to żadnych zasad nie ma, dźwięki można sobie układać dowolnie. A jeszcze okazuje się, że nie musi ich być tylko 12 w puli, nawet w muzyce popularnej, co pokazuje przykład Colliera, ale przecież sporo tego w muzyce tradycyjnej wokół nas.
A nazewnictwo i takie różne rzeczy, to przede wszystkim biorę z bloga, też w tym sensie, że jak czegoś nie kojarzę, to sprawdzam. Np. nazwałem „tempem” Adagio religioso. Było to idiotyczne, więc będę szukał, jak się określa całą taką zbitkę.
Ale żeby lepiej rozumieć, co się słyszy. No to jest ciężki temat, bo zależy, kto ile ma czasu. Dawałem rok temu korepetycje z kształcenia słuchu osobie lat dziesięć, no i to jest wymagające, przede wszystkim wymaga to skupienia, ciężkie to były przeprawy. Ale nie widzę innego wyjścia. Jakby miał zastosować wobec siebie samego, jako osoby dorosłej, jakiś trik, żeby to miękcej poszło, to może bym się zapisał do chóru?
Z Ishizaką mi chodzi o to, że jeden głos przeważnie wchodzi w WTC przed resztą, więc nawet nie znając się na muzyce, można śledzić palcem ten konkretny głos w nutach, bo tam są kropki po prostu, i skupiać uwagę tylko na nim. Nuty znikają, to słyszymy, że i jego nie ma. A jak znów wejdzie na pięciolinii, to znaczy, że to ten, który się znów pojawił w głośnikach.
A potem można spróbować z innym, który wchodzi później, jak już kojarzymy pierwszy. W sensie no nie wiem, sam umiem czytać nuty, więc może bredzę, że tak się da, ale bym spróbował z jedną kiedyś. Pośledzić tylko jedną melodię. Bo realnie za tym kiedyś by stał jeden śpiewak, zamiast nut, widzielibyśmy jego otwarte usta. O to mi chodzi z tą Ishizaką. Ona rozpisując fugi na głosy robi coś w stylu zbliżenia na to, który teraz ma otwartą paszczę. Czy ten dobrze odżywiony, co śpiewa nisko, czy ten drobny nieszczęsny od sopranu itd.
Ta „nostalgia za ojczyzną” w III Koncercie Bartóka jest dla mnie słyszalna już w pierwszym temacie, który jest melodią węgierską (nawiasem mówiąc zawsze byłam ciekawa, czy Bartók miał okazję słyszeć IV Symfonię „Koncertującą” Szymanowskiego, bo temat jest tak samo grany unisono w dwóch oktawach).
Właściwie nie tyle nawet o nostalgii można tu mówić, bo to słowo kojarzy się ze smutkiem, co o ciepłym wspomnieniu. Nastrój drugiej części, owo Adagio religioso, które tak przypomina Pieśń dziękczynną uzdrowionego z Kwartetu op. 132 Beethovena, przynosi właśnie ciepło, już bez akcentów folkowych, a środkowe ptaszki to zachwyt przyrodą. Finał to taniec ludowy.
Folklor węgierski bardzo w nim siedział. Ale jest przecież wiele jego utworów, w których go nie ma.
Dziękuję za dopowiedź do Bartóka, faktycznie mi to umknęło. Ale to nie jest jednoznaczne, bo Stefi była pierwsza jak zrozumiałam i wtedy był ateistą. Czy był nim jednak również pod koniec życia? To się często z wiekeim zmienia, a zwłaszcza w obliczu ciężkiej choroby. Sam się Pan, we wpisie dalej, zastanawia nad tym „Adagio religioso”
Gdybym jednak miała oceniać tylko po muzyce tj. III koncercie , to był Bartók skrajny tj. albo skrajnie przekorny i nic sobie ze śmierci nie robiący (prawdopodobne), albo szczęśliwy, że niedługo spotka się z Bogiem „twarzą w twarz” (mniej prawdopodobne). Czysta spekulacja, którą pewnie bez trudu rozwieje jakiś „Bartókolog”
Ale „adagio” to jest nazwa tempa na mój mały rozum. PK chodziło o to, że nie jest nim sformułowanie „religioso”, które doprecyzowuje tylko charakter melodii. A czy cała zbitka ma osobne określenie to już nie wiem, a musi mieć?
Och, dobrze, został Panu jednak po filozofii bardzo precyzyjny umysł 🙂
Chodziło mi o toerię muzyki zachodniej, między średniowieczem a Schönbergiem powiedzmy. Chciałabym lepiej zrozumieć to, czego słucham, co zawiera się przeważnie w tym właśnie przedziale czasowym.
Mam poczucie, że Pan się bardzo ochoczo porusza się w rzeczywistości internetowej i myślałam, że ma jakąś sprawdzoną stronę pod ręką w tym temacie. Ale wyszukanie zapewne nie jest trudne, zatem nieważne. Po prostu lubię kierować się w wyborach zaufanymi poleceniami.
Dziękuję za dalsze wyjaśnienia co do Ishizaki. Myślę, że to dla Pana łatwiejsze. Ale jestem niezmiennie zadowolna, że się Pan tym podzielił. Tylko dla mnie raczej na trochę później.
Ha! @PK z tym wyjaśnieniem, które wymaga wiedzy, której nie mam, przychylam się zatem do Pani interpretacji. Miałam poczucie, że w wielu utowrach Bartóka są, czy to melodie węgierskie, czy ludowe. Natomiast, jeśli to nie jest reguła, a tu tj. w III koncercie są, to faktycznie tłumaczy.
Najbardziej mnie teraz zaintrygowało zestawienie „Adagio religioso” i kwartetu Beethovena. Bo ta część z koncertu, jak tu już z @Zympansem dyskutujemy, jest enigmatyczna, niejednoznaczna i prawdę powiedziawszy trochę dziwna (ze względu na skontrastowanie tak skrajnych nastrojów).
To jest ten Beethoven: https://www.youtube.com/watch?v=ud4I4og-qOU
Dzięki, jutro sobie porównam z tą częścią koncertu 🙂
Takich rzeczy uczą w szkole muzycznej, potem na studiach. Była mi polecana książka o kontrapunkcie, czyli historii muzyki zachodniej, czytana na dyrygenturze za granicą przez znajomego, ale i dla mnie to nie miało sensu. Wziąłbym raczej korki z kimś, najlepiej po zachodniej uczelni, można to robić online, to też jakaś forma spędzania czasu z bliskimi zamiast i w ogóle.
Natomiast materiały w Internecie to przeważnie opisy tam, gdzie chciałoby się mieć wyjaśnienie. Kanały na yt prześcigają się w „tłumaczeniu”, co to gama C-dur, w taki sposób, że ktoś pokazuje dźwięki na klawiaturze i koniec. Kiedy my pytamy przecież o to, czemu wszyscy ją grają, (na tzw. Zachodzie), czemu „dobrze” brzmi. A na to realnie nikt, kto zajmuje się muzyką nie odpowie.
Dlatego raczej, jak przy każdej dziedzinie, która dla osób z zewnątrz wygląda na tak niezwykłą, (jak zresztą i filozofia czy matematyka): polecałbym obserwować, co tak naprawdę robią ludzie, którzy się tym zajmują na co dzień, i nie mieć żadnych super oczekiwań. Obserwować muzyków; co oni robią, jak reharmonizują utwory, (Collier to super pokazuje), nad czym się zastanawiają ćwicząc, z czego są zadowoleni, a co im nie wychodzi.
Dzienniki Tiffany są bardzo fajne, ona zamiast mówić:
„o, progresja II-V-I to te a te dźwięki”, opowiadała np., że jak się dużo gra, to się zaczyna zauważać, że II-V jest wszędzie i przez to łatwiej się jej czyta nuty, bo już odruchowo przewiduje, co dalej będzie. Takie sformułowania są znacznie bliżej „prawdy” o muzyce, bo właśnie traktują miejsca, z których osoby z zewnątrz chciałyby dalej zobaczyć to idealne uzasadnienie, jako zwyczajne schematy bez tej magicznej głębi. Zatem tak no, Dzienniki Tiffany są spoko. Ale najlepszy w ogóle na yt jest Adam Neely, nauczyłem się od niego więcej niż przez prawie całą podstawówkę muzyczną. Jest wybitny. Skończył Berklee zresztą, czasem przytacza fragmenty z podręczników „teorii”, które musieli czytać, ale właśnie zawsze z odpowiednim komentarzem. Zresztą, Berklee ma kursy online, nawet dosłownie właśnie „historii muzyki zachodniej” itd., https://online.berklee.edu/courses/music-history-of-the-western-world-2-classical-romantic-and-modern ale to jak Pani ma pod ręką kilka tysięcy złotych na kurs 🙂 w każdym razie tak, Neely, nie znajdzie Pani niczego lepszego w Internecie, reszta większych kanałów wygląda przy nim jak żart. Może są jakieś fajne mniejsze, ale to nie kojarzę
@Zympans
czuję, że do dobrej osoby skierowałam pytanie, choć czuję też, że ma Pan jasno sprecyzowane, odrębne zdanie.
Nie rozumiem do końca, dlaczego zachodnia uczelnia miałaby się aż tak różnić w nauczaniu teorii muzyki od polskiej. To tylko teoria muzyki.
Na korki mnie obecnie nie stać ani finansowo, ani czasowo. Ale może to będzie jedyne rozwiązanie w przyszłości.
Zaskoczyło mnie trochę, choć to obok naszego tematu, że zajęcia online to forma spędzania z kimś czasu. Wydaje mi się to ułudą. Nic nie zastąpi osobistego kontaktu. Rozmawiając z kimś online, a już na pewno przez telefon, nie ma się w ogóle kontaktu z emocjami tej osoby, z językiem ciała. Jest to bardzo duże zubożenie.
Unikam jak mogę. Właściwie istnieją dla mnie jedynie dwie formy kontaktu – słowo pisane i prawdziwa rozmowa.
Ma Pan rację co do lekcji online na YT, tak jak przeglądałam pobieżnie, wydają się nudne.
Zajrzałam do Adama Neely, ale u niego bardzo duża rozbieżność tematyczna. Może muszę jeszcze wnikliwiej przyjrzeć się temu Collierowi, jeśli Pan tak zachwycony.
I mamy pełną zgodę co do Tiffany Poon. Ona ma w sobie tyle uroku, że z przyjemnością się ogląda, dla samego oglądania jej.
Zajrzałam na kursy Berklee, to dopiero szpanerskie… 😉 Jedna z najlepszych szkół muzycznych, w jednym z moich ulubionych miast US.
Historii muzyki nie potrzebuję, to można spokojnie samemu wyczytać z książek. Ale widziałam, że mają też kursy z teorii. Może kiedyś… 🙂
No i na biegłość w muzyce się składa znajomość setek takich drobiazgów jakie on omawia, potem przećwiczonych samemu w domu. Nie ma żadnego jednego punktu dojścia. No chyba, że tu mamy odmienne zdanie właśnie.
Część wideo ma postać Q&A, czasem zaprasza gości i omawiają nadesłane nagrania, („How to get good at music”), czasem analizuje jakiś modny temat, od filmów na temat muzyki, przez afery plagiatowe, po ocenę czy Laufey w ogóle ma coś wspólnego z jazzem. Polecam zafolołować i tak sobie co parę tygodni oglądać na początku te nowe. Szybko Pani zacznie przeglądać i starsze.
A można też i po słowie kluczu, wrzuciłem właśnie z ciekakawości II-V-I, o którym pisałem przy okazji Tiffany Poon, i proszę, wyskoczyło takie wideo. Trudne jakby chcieć przeczytać wszystko, (choć ułatwia podkreślając pojęcia, których potem można szukać dalej u niego na kanale), ale i laikowi może pokazać oporność tej dziedziny na ideały: https://youtu.be/lz3WR-F_pnM?si=BY0fbxi-aDDVqOP1
Coś mi ucięło zdanie, chodziło, że korki z muzyki można sobie robić w parę osób, podobnie jak uczyć się języka. Jako aktywność na wpół towarzyską. Zamiast np. serialu czy czegoś tam. A że online to ułuda, no takie czasy, człowiek chce być zdrowy, to w PL raczej wychodzić do ludzi i tak nie może; nieistnienie long-covidu w PL to też ułuda 🙁
A że z zachodniej uczelni, no to patrzę po opinii znajomego, co kończył UMFC i po wynikach naszych muzyków za granicą. Więc nie będę się upierał. To wątłe podstawy, ale innych danych nie mam.
Colliera muzyką nie jestem zachwycony. Bardziej mi chodzi, że ma łeb jak sklep, że wszystko słyszy. To, że jego wybór padł na produkowanie, i to całego mnóstwa, muzyki popularnej, to może szkoda. Acz przynajmniej przemyca do niej różne wyrafinowane elementy. W każdym razie oglądałem ileś jego Q&A, masterclasses, wideo z analizami popularnych utworów, i są fajne.
Ale preferable jest Neely dla mnie.
@PK Beethoven op.132 „Adgio Molto” i po raz kolejny Bartók „Adagio religioso” przesłuchane (tym razem zapodałam sobie Grimaud).
Rzeczywiście podobieństwo w tym wolnym początku słyszę. Ptaszki też słyszę (ale bardziej je o dziwo słyszę w kwartecie). Natomiast ten taniec ludowy na koniec to prawdziwa karuzela emocji. Naprawdę, ciekawa osoba ten Bartók , żeby tak to napisać. Bo to jest takie nieoczywiste przejście. Siedzimy uspokojeni i zasłuchani i nagle wielki zryw 🙂
@Zympans
Będę zatem czasem zaglądać od Pana Neely. Tylko nie jazzzzz… 🙂 Nie lubię. Nie lubię przypadkowości. Muzyka filmowa już lepiej. Ale na pewno coś wśród jego filmików się znajdzie, co mnie zainteresuje.
Kochani, jeżeli ktoś szuka ” podstawowych podstaw”,to może stary dobry Lasocki
https://pwm.com.pl/pl/sklep/publikacja/podstawowe-wiadomosci-z-nauki-o-muzyce,jozef-karol-lasocki,2226,ksiegarnia.htm
Jest staromodnie drętwy, ale konkretny jak podręcznik do algebry.
Plus np.cymbałki albo „gumówka”
żeby ogarnąć namiastkę klawiatury.Bo bez tego liczne cytaty nutowe wprawią w popłoch.
A internety swoją drogą…..
Płyta – abssssolutnie boska.Zwłaszcza do słuchania nocą,po odcięciu wszelkich innych bodźców.Polecam.
PK ma rację – 6/6
@Frajde
Właśnie posłuchałem Grimaud; to tak dziwaczna część, że chyba każde z nich mogło zagrać ją inaczej przez ostatnich parę dni jak tu o tym piszemy i było ok. Mi najbardziej chyba ostatecznie leży Geza Anda, ale to pewnie dlatego, że słuchałem jego wykonania jako pierwszego. A op. 132 super podobny.
A z tą przypadkowością w jazzie: tak jak ja rozumiem słowo „przypadkowy”, to akurat jego filmiki traktowałbym jako dowód czegoś właśnie zupełnie przeciwnego, więc jestem spokojny.
@łabądek
Super rekomendacja! A i co do Anderszewskiego – podpisuję się zarówno pod tym, że zwłaszcza do słuchania nocą, jak i że słuszną oceną PK 6/6, chociaż nie chciałem nic komentować recenzji z Polityki, bo mam to za paywallem, więc całości nie widziałem, (za dużo innych subskrypcji, choćby na wspomnianym youtubie… gdzie po Anderszewskim najbardziej zasłuchuję się jednak w nowej Tiffany, ale chyba w osamotnieniu, o której w prasie muzycznej cicho, fani się gdzieś zagubili!).
@ Łabądku
Wszeki duch Pana Boga chwali, jak miło Cię tu widzieć! Dziękuję za rekomendację książki. Już sobie kupiłam! (nie było to bardzo proste, bo wydawnictwo PWM jest chyba w trakcie unowocześniania) Bo też uczyć się z Twojej rekomendacji, to czysta przyjemność. Zawsze wolę prawdziwą książkę niż internet. To przewracanie stron.
@Zymapns
Bingo. Niech sobie Pan wyobrazi, że też słuchałam wczoraj Gezy Andy, ale w koncertach Mozarta. To teraz czas na Bartóka.
Zobaczymy, zobaczymy. Dla mnie jazz, to tylko chaos i się go boję, bo nie lubię odlotów. Lubię porządek 🙂
@Frajde
Powodzenia! Ale ta namiastka klawiatury potrzebna, bo dopóki się nie ogarnia trafiania paluchem do celu, to tak na sucho trudno fizycznie choćby pojęcie interwału ogarnąć.
Spoko, to na początku tak groźnie wygląda,ale jakaś dobra dusza (przynajmniej po podstawówce muzycznej ) do rozwiewania watpliwości na bieżąco by się przydała.
Wspaniale, że są osoby z takimi potrzebami ,wrażliwością i samozaparciem.Szacun.I smutne, że polska szkoła ogólnokształcąca podstaw nie zapewnia.
Mam koleżankę, która uczyła wychowania muzycznego w wiejskiej szkółce.Wszyscy pod koniec edukacji bezboleśnie grali na flecie i śpiewali z nut oraz bywali zbiorowo w najbliższej filharmonii.Ale ona jest muzykiem z misją a nie np.chemiczką dorabiającą do pensum.Tylko tyle i aż tyle….
Wszystkiego muzycznego dla wszystkich!
ps.dla motywacji radzę autograf od PA na podręczniku…..
Hej hej, łabądku, jak miło Cię widzieć 🙂
Autograf od PA na podręczniku – już widzę, jak podpisuje… 😛
Spoko,w takim celu podpisze, tylko trzeba go zagonić do narożnika…..
@Łabądku
Pianino szczęśliwie od kilku miesięcy mam, pożyczone. Czeka, ale się doczeka 🙂
Teraz już chyba nawet muzyki nie ma w podstawie programowej w starszych klasach. W liceum na pewno.
Taką nauczycielkę, o której Ty piszesz od muzyki ja akurat miałam od WFu. Wolałabym od muzyki… No ale w wiejskiej szkole, to jest rodzaj poświęcenia.
Tak, też widzę jak PA podpisuje… 🙂 A poza tym umarłabym ze wstydu z taką książką… 🙂
To super,że jest pianino.
Trzeba Lasockiego potraktować jak kurs algebry,serio.
Dlaczego wstyd? Raczej doceni.A poza tym przy stoliczku nie takie rzeczy podpisywał.Nawet body art widziałam…..
Ach te stoliczki… 😉
11 marca gra w Operze Narodowej (z SV), ale tam chyba nie będzie stoliczka…